Książka przeciw burzeniu

Ludzie, którzy umeblowali nasze miasta, zostali zapomniani lub wyklęci. Reporter wywołuje dusze architektów i pozwala im mówić.

23.04.2012

Czyta się kilka minut

Warszawa, Dworzec PKP Powiśle, architekci Arseniusz Romanowicz i Piotr Szymaniak, 1963 r. / Fot. Filip Springer
Warszawa, Dworzec PKP Powiśle, architekci Arseniusz Romanowicz i Piotr Szymaniak, 1963 r. / Fot. Filip Springer

"Źle urodzone” to nie jest książka architektoniczna. Nie znajdziemy w niej rzutów, przekrojów ani perspektyw. Filip Springer opowiada o domach i ludziach, którzy je zaprojektowali. Przy okazji pokazuje obraz PRL-u, widziany oczami człowieka urodzonego w 1982 r. i zrozumiały dla dzisiejszych trzydziestolatków.

Autor trafił w swój czas. Moda na PRL osiąga właśnie apogeum. Porcelanowe figurki z Ćmielowa stały się symbolem wyrafinowania i dobrego smaku. Krzesło „muszelka” budzi powszechne pożądanie. Nawet meblościanka brzmi dumnie.

Sam widziałem młodych ludzi tłoczących się na wystawie ładowskich mebli. Robili zdjęcia smartfonami, a gdy któryś rzucił: „moja babcia miała taki tapczan”, wokół można wyczuć pełen zawiści podziw rówieśników.

CZAS BURZENIA

Nic dziwnego, że po dizajnie, grafice użytkowej, fotografii, przyszła pora, by zrehabilitować socjalistyczną architekturę.

W ciągu ostatnich dekad beton okazał się bardziej kruchy od porcelany z Ćmielowa. Egzekucje niesłusznych budynków – „komunistycznych koszmarków”, jak je z upodobaniem nazywały gazety – stały się koślawym aktem dziejowej sprawiedliwości, odpowiednikiem niedoszłego wieszania zdrajców. Przy czym – jak zwykle, gdy dochodzi do czystki – ideologiczne motywy posłużyły całkiem przyziemnym interesom. Wystarczył zachęcający biznesplan, atrakcyjna działka w centrum miasta i buldożer.

Szczęśliwie nikt nie podniósł kilofa na górników strzegących MDM-u. Pałac Kultury stoi nietknięty. Wielkie blokowiska dotrwają do naturalnej śmierci. Za to, jak na ironię, straciliśmy pomnik odwilży – warszawski Supersam. Z mapy miasta usunięto dowód, że w ciężkich czasach można było tworzyć dobrą architekturę. Nowoczesną, oryginalną i światową.

Springer opowiada, jak zrównano z ziemią katowicki pałac ślubów, by na jego miejscu urządzić parking. Wspomina halę widowiskową huty Baildon, po której pozostał już tylko trawnik. Pisze z pasją o zniszczeniu Stadionu Dziesięciolecia, Pawilonu Chemii w Warszawie, wyburzeniu dworca w Katowicach. A także o budynkach bezmyślnie przebudowanych, zdeformowanych, oszpeconych styropianowym ociepleniem.

PÓŹNE WNUCZKI Z ASP

Pośmiertna rehabilitacja soc-modernizmu zaczęła się od internetu, galerii i sal wystawowych. Springer opisuje dwie studentki ASP, które odkryły dla siebie Superjednostkę, ogromny blok mieszkalny w centrum Katowic, i przygotowały wystawę poświęconą tej, na pozór zupełnie skompromitowanej, architekturze.

Takich przedsięwzięć było więcej. Wspomnijmy Nicolasa Grospierre’a (laureata tegorocznego „Paszportu Polityki”) i jego zdjęcia, na których elewacje i wnętrza wyglądają jak widoki wymarłej cywilizacji.

Architektura lat 1956-89 przestała być scenografią do opowieści o przejściowych trudnościach w handlu wewnętrznym, umilkł rechot nad anegdotą rodem z filmów Barei. Późny modernizm okazał się atrakcyjny, intrygujący i fotogeniczny. Świetnie wygląda na kredowym papierze eleganckich magazynów. Jego brzydota ma rozmach i aż się prosi o artystyczne foto-eseje na temat „człowiek kontra społeczeństwo” albo „przestrzeń i władza”. No i najważniejsze: w wielu miejscach pod warstwą brudu możemy dostrzec dobrą architekturę.

Ten trend stał się faktem społecznym, zdjął piętno z peerelowskich budynków. Młodzi artyści oraz ich widzowie stanęli na drodze burzycielom.

GŁOSY Z CZYŚĆCA

Projekt Springera zaczął się od fotograficznej podróży po Polsce, od spojrzenia „w stronę szpetnych na pierwszy rzut oka budynków”, w których „coś jednak przyciągało”.

Żadne miasto nie chciało sfinansować wystawy zgromadzonego materiału, za to wydawnictwo Karakter zaproponowało publikację albumu. Dopiero wtedy autor zdecydował, by do swoich kadrów dopisać reportaże.

Tak powstała książka zbudowana z dwóch przeplatających się opowieści. Współczesne i archiwalne fotografie nie stanowią ilustracji do tekstu. Są odrębnym reportażem o reliktach późnomodernistycznej architektury i ludziach, którzy je zamieszkują. A przede wszystkim o przestrzeni, czasem przyjaznej, a czasem budzącej lęk.

Z kolei historie opowiedziane za pomocą liter to – jak tłumaczy autor – „próba zrozumienia, jak powstał ten kawałek rzeczywistości”. Dlatego, mówiąc o domach, Springer opowiada o projektantach. Streszcza ich biografie i poglądy. Opowiada o warunkach, w jakich im przyszło pracować, o kompromisach z władzą, konfliktach z kolegami, ambicjach i ograniczeniach.

Ludzie, którzy umeblowali nasze miasta, zostali zapomniani lub wyklęci. „Źle urodzone” to seans spirytystyczny. Reporter wywołuje dusze architektów i pozwala im mówić.

SKALA LUDZKA

Czasem ten biograficzny klucz pasuje lepiej, a czasem gorzej. Historia Witolda Lipińskiego, żołnierza AK i uczestnika powojennej partyzantki, jest pasjonująca. Czy jednak wystarczy, żeby zrozumieć ekscentryczne formy jego projektów?

Opisując Marka Leykama, pisarz próbuje ustalić, czy budynek Prezydium Rządu (1952 r.) był monumentem socrealizmu, czy przeciwnie – monumentalną drwiną z komunistycznych zleceniodawców. Na takie pytanie nie sposób już znaleźć odpowiedzi (może poza „Zniewolonym umysłem”). Za to dowiadujemy się, że pieczołowicie odremontowany gmach należy dziś do Jana Kulczyka, nosi nazwę Ufficio Primo i łudzi dobrych kapitalistów.

W szkicu o Halinie Skibniewskiej zachwytom nad osiedlem Sady Żoliborskie towarzyszy roztrząsanie politycznych wyborów pani profesor, wieloletniej posłanki na Sejm PRL (w 1965 r. „zaczyna się szeptać, że sukcesy w architekturze zawdzięcza swojej karierze politycznej...” itd.). Najlepsze wydają się te fragmenty „Źle urodzonych”, w których autor zbliża się do swoich bohaterów. Przejmująco brzmi rozdział o małżeństwie Hansenów oraz ich dziele, teorii formy otwartej. Próbowali realizować tę utopię na lubelskim Osiedlu Słowackiego i Przyczółku Grochowskim w Warszawie.

Układ urbanistyczny w Lublinie został zniszczony, gdy po 1989 r. w środku zespołu zbudowano wielki kościół. Założenia Przyczółka zniweczyli sami mieszkańcy – instalując kraty i ściany w poprzek hansenowskich ciągów komunikacyjnych. W ten sposób awangardowa teoria zderzyła się z siłami, których nie dostrzegła lub nie doceniła: religią i własnością.

BLOK NA KRYZYS?

Książka Springera nie jest tylko zbiorem historycznych anegdot i efektownych zdjęć na modny temat. Dotyka jakiegoś przewartościowania, zmiany w myśleniu.

Modernistyczna architektura to już przeszłość. Miała swojego patrona w osobie Le Corbusiera i swój rozkwit w latach powojennej odbudowy. Za koniec epoki krytyk Charles Jencks uznał rok 1972, gdy rozebrano zespół mieszkaniowy w Saint Louis, osiedle zbudowane według wszelkich corbusierowskich założeń, które stało się wylęgarnią biedy i przestępczości.

W naszych stronach późny modernizm trwał dłużej. Trudno jednak nie zauważyć, że wszędzie był rówieśnikiem państwa dobrobytu i rozbudowanych programów społecznych. Ustąpił miejsca, gdy świat zaczęli urządzać neoliberałowie i architekci-postmoderniści.

A dzisiaj? Wygląda na to, że kryzys zmienił nasze poglądy na rolę państwa, wolny rynek i urbanistykę. Mieszkając w deweloperskich osiedlach III RP, spoglądamy bardziej wyrozumiale na wysiłki Hansenów czy Skibniewskiej.

STADION W CIENIU PRZYSTANKU

Ostatnio często mijam Stadion Narodowy, obiekt złożony z 98 proc. importowanego know-how oraz dwóch procent marketingu. Tak to działa. Architekt nie jest już demiurgiem. Kiedy księgowym zgodzą się słupki, projektant położy warstwę pozłotka, żeby dział marketingu mógł zareklamować nowy produkt. Budujemy wieżowiec? Nazwijmy go „Pazur orła białego” albo „Anielskie Skrzydło Tower”. Jeśli stadion... No tak! Dajmy plecionkę w barwach narodowych. Ludzie się ucieszą.

Praca Springera koncentruje się na najbardziej udanych realizacjach soc-modernizmu. Niektóre z nich budzą niechęć swoją arbitralnością, skalą, totalizmem. Jednak wszystkie mają własną formę i ciężar. Bywają okropne, ale są prawdziwe.

***

Wiem już, kto wygra Euro. Obstawiam jednego z bohaterów książki, Arseniusza Romanowicza (1910–2008). Zaprojektowany przez niego Przystanek Stadion stoi tuż obok narodowego koszyka. Mógł zostać wyburzony, lecz zabrakło pieniędzy na nową inwestycję. W tej sytuacji wybrano mniej oczywiste rozwiązanie. Remont i mycie.

Jeśli wszystko pójdzie dobrze, zbudowany w 1958 r. przystanek będzie wkrótce najefektowniejszym dziełem architektury na prawym brzegu Wisły.

Filip Springer „Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL-u”, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2012, opracowanie graficzne: Przemek Dębowski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1972 roku. Grafik z wykształcenia, eseista i autor książek dla dzieci. Laureat Nagrody Literackiej „Nike” za książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” (2018) oraz Paszportu Polityki w kategorii literatura (2017). Przez wiele lat autor cotygodniowych… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2012