Książę

„By utrzymać jedność i wierność poddanych, książę nie może się przejmować reputacją okrutnika” – Machiavelli pisał o Mourinho.

23.04.2012

Czyta się kilka minut

Założę się, że słyszeliście to nazwisko, nawet jeśli nie interesujecie się futbolem. Niespełna 50-letni José Mourinho zdążył w ciągu dekady jako trener Porto, Chelsea, Interu i Realu dwukrotnie wygrać Ligę Mistrzów i zdobyć 6 tytułów mistrza kraju: 2 w Portugalii, 2 w Anglii i 2 we Włoszech (wyliczanie pomniejszych trofeów zajęłoby zbyt dużo miejsca), a pierwszy triumf w Hiszpanii – po zwycięstwie nad Barceloną w minioną sobotę – jest na wyciągnięcie ręki.

Jednak nie kaskada osiągnięć sprawiła, że jego nazwisko wymienia się jednym tchem z ikonami współczesnej piłki (może należałoby napisać „współczesnej popkultury”): Beckhamem, Ronaldo czy Messim. „Sprawił, że bycie trenerem stało się sexy” – uważa kolega po fachu, David Moyes z Evertonu. „Sexy”, czyli atrakcyjne, hipnotyzujące miliony. Ale także kontrowersyjne, balansujące na granicy albo przekraczające granicę skandalu.

WRÓG FUTBOLU

Sukcesy drużyn José Mourinho są bowiem powiązane z krytyką i karami, jakie nakładają na niego europejskie i krajowe federacje piłkarskie: za atakowanie sędziów i przeciwników, za obraźliwe gesty, a nawet za sięganie po przemoc. Wyliczanka podobnych ekscesów byłaby pewnie równie długa jak wyliczanka tytułów: oskarżenie Andersa Friska o stronnicze sędziowanie meczu Chelsea z Barceloną w 2005 r. (kibice, podburzeni przez Mourinho opowieścią o rzekomej wizycie trenera rywali w sędziowskiej szatni w przerwie spotkania, wysyłali Friskowi listy z pogróżkami) skłoniło arbitra do decyzji o zakończeniu kariery. Trener Arsenalu usłyszał od Portugalczyka, że jest „podglądaczem”, a trener Milanu został nazwany „członkiem mafii”. Do sędziego meczu z Sampdorią Mourinho wyciągnął ręce niby skute kajdankami. Jednemu z członków sztabu szkoleniowego Barcelony (wciąż ta Barcelona...) wsadził palec do oka podczas przepychanki po jednym z meczów ligi hiszpańskiej – w tym samym spotkaniu pokazywał, że piłkarze rywala śmierdzą, kiedy kilku z nich znalazło się w pobliżu jego ławki.

„Wróg futbolu”, „José Mourinho niszczy współczesną piłkę” – podobne tytuły pojawiają się w prasie równie często, jak zachwyty nad warsztatem trenerskim Portugalczyka. W obu przypadkach – dodajmy – ilustrowane fotografiami, z których spogląda zamyślony, chmurny, niekiedy melancholijny, a czasem łobuzersko uśmiechnięty, ale z całą pewnością niezwykle przystojny mężczyzna. W świecie futbolu rzadko mówi się o tym wprost, ale fakt, że Mourinho jest obdarzony urodą gwiazdy filmowej, ma znaczenie: piłkarze szanują go jeszcze bardziej, bo podoba się kobietom. „Gdybyśmy szukali aktora mającego zagrać go w filmie, to musiałby być James Dean” – mówi Desmond Morris, słynny brytyjski zoolog i popularyzator nauki.

Opinię Morrisa znalazłem w książce Patricka Barclaya „Mourinho, anatomia zwycięzcy”; książce, której polskie wydanie jest jak sam bohater: tyleż sensacją, co skandalem. Sensacją, bo rzadko pojawiają się u nas poważne pozycje na temat piłki nożnej, zaś biograf trenera Realu (a wcześniej Alexa Fergusona, menedżera Manchesteru United) to jeden z najlepszych angielskich dziennikarzy, piszący o futbolu we wszystkich poważnych tytułach tamtejszego rynku. Skandalem ze względu na jakość przekładu Anny Zdziemborskiej, redakcji Błażeja Kemnitza i redakcji merytorycznej Remigiusza Lewandowskiego – co zamierzam pokazać osobno.

NIEGRZECZNY PIESZCZOCH

Największy rywal José Mourinho, Josep Guardiola z Barcelony, był przed laty wielką gwiazdą futbolu. O trenerze Realu powiedzieć tego nie sposób. Zresztą lista wielkich trenerów, którzy byli marnymi piłkarzami, jest długa, a jeden z nich, Arrigo Sacchi, powiedział kiedyś: „Nie wiedziałem, że trzeba być koniem, żeby zostać dżokejem”. Kolejny świetny szkoleniowiec, a w przeszłości przeciętny zawodnik Gérard Houllier podejrzewa jednak, że Mourinho rozwinął zdolność do kierowania innymi, podświadomie dążąc do zrekompensowania niespełnionych marzeń...

Bohater „Anatomii zwycięzcy” jest synem portugalskiego bramkarza (ojciec zagrał nawet kilka minut w reprezentacji) i szkoleniowca. Zanim sam został trenerem, próbował grać w piłkę w drużynach kierowanych przez tatę. Co mogło być przyczyną niepowodzenia: ojciec obawiał się, jak zostanie odebrana decyzja o umieszczeniu syna w wyjściowej jedenastce, więc wolał wybierać zawodników niespokrewnionych...

Niby więc wszystko sprzyjało młodemu człowiekowi: pasja wyniesiona z domu, ojcowskie instrukcje i pierwsze zadania, dotyczące np. pisania raportów na temat drużyn rywali (dodajmy, że dorastający w zamożnej rodzinie przyszły trener odebrał świetne wykształcenie, także językowe), ale równie dobrze mogło rozwój hamować. Czytając „Anatomię zwycięzcy” pomyślałem, że lata spędzone przez José Mourinho w cieniu ojca, następnie zaś w cieniu kolejnych ojcowskich figur (początki jego przygody z wielką piłką związane są z Bobbym Robsonem, legendarnym angielskim szkoleniowcem, którego wspierał w Benfice i Barcelonie jako tłumacz; później pełnił podobną rolę przy równie legendarnym Luisie van Gaalu), mogą być przyczyną tego, że w chwili osiągnięcia samodzielności zaczął się zachowywać jak niegrzeczny chłopiec. Wcześniej nie było okazji...

Z drugiej strony Patrick Barclay, podobnie jak większość obserwatorów współczesnej piłki, sugeruje, że wszystkie przekroczenia José Mourinho zostały przeprowadzone na zimno; że były elementem słynnej „całościowej koncepcji”, w której obecny trener Realu, koncentrując na sobie uwagę mediów, wrogość rywali i ich kibiców, zdejmuje w gruncie rzeczy presję z podopiecznych. „Musi pan zrozumieć – mówi Barclayowi znajomy psychoanalityk – że niemal każda wypowiedź publiczna Mourinho jest częścią jego pracy i jej celem nadrzędnym nie jest komunikowanie się, ale zwiększenie szans swojej drużyny na zwycięstwo. Podczas konferencji prasowych nie rozmawia z dziennikarzami, tylko ze swoimi zawodnikami, innymi menedżerami, federacją piłkarską itd. Moja rada to przeniesienie w świat sportu pytania, które nieustannie powinien sobie zadawać każdy dziennikarz polityczny: »Dlaczego ten fałszywy sukinsyn mnie okłamuje?«”. Mourinho dodaje: „Kiedy idę na konferencję przed meczem, w mojej głowie on już się toczy”. „Chce chronić swoich piłkarzy, tego jestem pewien” – puentuje van Gaal.

W przypadku wpisanej przecież w ten projekt porażki w jednym czy drugim meczu media skupiają się na Mourinho, zostawiając zawodników w spokoju. Potem zaś czekają na jego reakcję – np. zerwanie konferencji albo przysłanie na nią swojego asystenta. Polemizowanie z nim – wykazywanie np., że sędziowie mylą się także na jego korzyść i że czasem to jego drużynom sprzyja losowanie – nie ma sensu. Można oczywiście – jak to zrobił kiedyś Simon Barnes na łamach „Timesa” – uznać go za „świrusa z metra”, który przysiądzie się do was na Aldgate East i nie wysiądzie aż do Barking, przez całą drogę udowadniając, że jest Napoleonem, ale byłoby to zbyt proste.

Zresztą na tak krótkiej trasie repertuar sztuczek Portugalczyka z pewnością się nie wyczerpie.

UKOCHANY PRZYWÓDCA

Rzecz w tym, że wobec piłkarzy Mourinho jest kimś zupełnie innym. Żeby znów odwołać się do metafor rodzinnych: Barclay opisuje scenkę, podpatrzoną zimą 2004 r. na jakimś londyńskim placyku, gdzie cieszący się jeszcze względną anonimowością nowy trener Chelsea uczy jazdy na łyżwach dwoje swoich dzieci. Przytula i chwali, mówi, co poprawić, a kiedy się wywracają, nie podnosi ich, tylko pokazuje, jak wstać samodzielnie. „Każdy świadek tego zdarzenia stwierdziłby, że jest wrażliwym ojcem – komentuje biograf. – Co może tłumaczyć wielki wpływ, jaki wywarł na piłkę nożną”.

Inny przykład, późniejszy o 7 lat. „Jesteś zmęczony, Wesley – słyszy najlepszy piłkarz Interu. – Zrób sobie kilka dni wolnego, wyjedź gdzieś na słońce z żoną i córką”. Wszyscy inni trenerzy rozmawiali z nim tylko o sprawach piłkarskich, a Mourinho wysłał go na plażę... „Pojechałem więc na trzy dni na Ibizę, a kiedy wróciłem, byłem gotów dla niego zabijać” – opowiada Wesley Sneijder.

Barclay pokazuje, że w świecie współczesnej piłki (a może należałoby powiedzieć: we współczesnym świecie w ogóle?) bycie trenerem (liderem, przywódcą, szefem...) wymaga tyle samo siły, co wrażliwości. Aimé Jacquet, który sięgnął z Francją po mistrzostwo świata w 1998 r., zauważa: „W dzisiejszych czasach dzieci są bardziej ciekawe świata i śmiałe. Dlatego musimy przygotowywać trenerów nie tylko do uczenia zachowań boiskowych, ale też omawiać zagadnienia dotyczące psychologii, fizjologii, narkotyków, dopingu i świadomości społecznej. Trener przyszłości będzie musiał odgrywać rolę nauczyciela, kumpla, ojca, przyjaciela itd. Narzucanie swojej woli nie wystarczy”.

Warto w tym miejscu zauważyć, że Mourinho, zanim rozpoczął karierę trenerską, skończył studia i przez kilka lat pracował jako nauczyciel wychowania fizycznego, i że również jego podopieczni z tamtego czasu nie mogą się go nachwalić. „Kluczem do przekazywania wiedzy jest komunikacja i organizacja... tak jak w pracy trenera” – pisze Barclay.

Ale szkoleniowiec Realu potrafi coś więcej: zaszczepia podopiecznym niesamowitą pewność siebie. Kiedy przed pierwszym meczem Chelsea–Barcelona zapytano go o trudny egzamin, jakim będzie dla młodego wówczas Johna Terry’ego (dziś jednego z najbardziej znanych obrońców świata) gra przeciwko słynnym napastnikom Ronaldinho i Eto’o, odpowiedział, że owszem, to będzie trudny egzamin: dla tamtej dwójki.

Mimo iż większość trenerów uważa, że powinni zachować dystans wobec swoich piłkarzy, on zachowuje się jak dwunasty zawodnik. Kiedy wygrał z Barceloną, wbiegł na murawę, krzycząc na całe gardło i wymachując zaciśniętą w pięść prawą dłonią („na wypadek gdyby ktoś pomyślał, że stracił panowanie nad sobą, warto wszakże nadmienić, że lewą ręką mocno trzymał się za kieszeń z telefonem” – zauważa Barclay). Po czym... wskoczył na plecy kapitana drużyny, tak jak robią to piłkarze po strzelonym golu. Każdy inny trener zostałby wyśmiany – jego zaakceptowano, bo relacje między nim a piłkarzami opisuje się bardziej w kategoriach miłosnych niż profesjonalnych.

W klubach Portugalczyka nie ma frakcji: narodowościowych, rasowych czy wiekowych („Podczas lunchu między treningami brał talerz i przysiadał się do nas” – opowiada Patrick Vieira, który grał pod Mourinho w Interze). Wszyscy muszą mówić w tym samym języku. Ostatnie słowa przed rozpoczęciem meczu wygłasza któryś z zawodników – wybierany bez udziału trenera. On sam powtarza im, że są niepokonani i że nigdy nie powinni o tym zapominać, ponieważ zwycięskie drużyny nie boją się porażki. Jasne: dla większości z nas są to głodne kawałki, ale do piłkarzy trafiają. „Gdy codziennie słyszysz, że jesteś najlepszy i nie ma lepszego od ciebie, zaczynasz tym nasiąkać i wychodzisz na boisko, wierząc w te słowa” – mówi John Terry.

CZŁOWIEK W TRZECH CZAPKACH

Jeden z rozmówców autora „Anatomii zwycięzcy”, były selekcjoner reprezentacji Szkocji Andy Roxburgh mówi, że wybitni opiekunowie drużyn piłkarskich muszą nosić „trzy czapki”: być selekcjonerami (umieć dobrać piłkarzy i odpowiadającą im taktykę), trenerami (szkolić zawodników, by stawali się coraz lepsi) i menedżerami (dbać o dyscyplinę, umieć umotywować, zareagować na niekorzystny rozwój wypadków itd.).

Szanując cierpliwość czytelników „TP”, daruję sobie uwagi na temat warsztatu szkoleniowego Portugalczyka. Powiem tylko, że jest tytanem pracy (Deco: „Być może są trenerzy równie utalentowani jak Mourinho... ale żaden z nich tak ciężko nie pracuje”), dbającym o szczegóły i niepozostawiającym niczego przypadkowi (ćwiczy z zawodnikami atakowanie w grze dziesięciu na jedenastu, na wypadek gdyby sędzia pokazał jednemu z piłkarzy czerwoną kartkę, a oni musieli wygrać). Unika banałów, nie popada w schematy, wciąż coś zmienia. Swego czasu sensację wywoływały karteczki z instrukcjami dla piłkarzy, które wnosili na boisko rezerwowi – gdy się opatrzyły, zmienił zwyczaj.

CHŁOPIEC MIĘDZY REKINAMI

Przede wszystkim jednak nosi czwartą czapkę: manipulatora. Na dzień przed jednym ze spotkań z Barceloną nie tylko podał dziennikarzom skład swojej drużyny (zwykle takie informacje chroni się do ostatniej chwili), ale też podyktował im ustawienie, w którym zagrają rywale. Czy powinienem dodawać, że blefował? Czy powinienem przypominać, jak – pozbawiony przez UEFA możliwości przebywania z drużyną za skandaliczne zachowanie – uczynił medialnym tematem numer jeden kwestię, czy w wełnianej czapce jego współpracownika ukryto słuchawkę, przez którą przekazywał instrukcje?

„Nie powiedziałem nic do sędziego. Po prostu się roześmiałem i pokazałem uniesione kciuki. Tylko tyle. Gdybym powiedział jemu i UEFA, co myślę, moja kariera byłaby skończona. Nie mogę powiedzieć, co myślę. Mam tylko jedno pytanie. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego Øvrebo, Busacca, De Bleeckere, Frisk, Stark [nazwiska sędziów, którzy narazili się Mourinho]? Pytam ich wszystkich: dlaczego?” – powiedział po jednej z licznych awantur. Kiedy indziej wyznał: „Czasem czuję obrzydzenie, że żyję w tym świecie i zarabiam w nim na życie. To oczywiste, że z Barceloną nie masz szans” – po czym zasugerował, że władze europejskiej piłki wspierają klub z Katalonii. To samo robił we Włoszech, gdzie mówiło się nawet o strajku sędziów, mających dość obelg Mourinho. Oraz w Anglii. „Za każdym razem chodziło o zaszczepienie w zespole poczucia zagrożenia, niepokoju i osaczenia, wymagającego zjednoczenia przeciwko nadciągającemu niebezpieczeństwu” – pisze Barclay, rzucając na boku uwagę, że przekonanie supergwiazd największych klubów świata, że są ofiarami prześladowań, jest nie lada wyczynem. Proste i skuteczne: piłkarze, przekonani, że cały świat jest przeciwko nim, walczą jak lwy, a świat (czyli np. sędziowie) obawia się podjąć kontrowersyjną decyzję, która posłużyłaby Mourinho za jeszcze jedną ilustrację tezy o spisku...

Barclay opowiada, jak zastał kiedyś trenera Newcastle podczas lektury biografii marszałka Montgomery’ego. „Piłkarze – wytłumaczył przyszłemu autorowi książki o Mourinho Artur Cox – są jak żołnierze. Uwielbiają, kiedy ich generałowie są ekscentryczni. To im daje temat do rozmów, zbliża ich do siebie”. Podobnie reagują, oczywiście, dziennikarze, i w efekcie portugalski menedżer panuje nad narracją w sposób absolutny. Jest przy tym jak człowiek-orkiestra: potrafi zachowywać się jak megaloman lub paranoik, potrafi być napuszony jak paw, potrafi przybrać pozę rewolucjonisty, ale równie wiarygodny wydaje się w roli skrzywdzonego dziecka, które wyznaje w apogeum konfliktu z UEFA: „Czuję się jak chłopiec pływający między rekinami”.

WYJĄTKOWY

Najsłynniejsze zdanie, jakie Mourinho kiedykolwiek wypowiedział, padło latem 2004 r., kiedy zaczynał pracę w Chelsea: „Możecie mnie nazwać arogantem, ale wygrałem Ligę Mistrzów i myślę, że jestem wyjątkowy”. Od tamtej pory opisującym jego karierę dziennikarzom towarzyszy pytanie, kiedy narcyzm Portugalczyka pozbawi go skuteczności. Carlo Ancelotti, który trenował Milan, gdy Mourinho pracował w tym samym mieście z Interem, i był szkoleniowcem Chelsea parę lat po odejściu „Wyjątkowego”, napisał w autobiografii, że jego rywal porównuje się do Jezusa. Efektowne, choć nietrafne: trener Realu z pewnością pracuje nad wizerunkiem mesjańskim, ale pokora Syna Cieśli jest ostatnią cechą, którą moglibyśmy mu przypisać.

Jeden z jego mentorów, nieżyjący już Bobby Robson, traktował jednak erupcje pychy Mourinho jako fazę przejściową: uważał, że wszyscy – zaczynał zresztą od siebie – zmieniają się w momencie otrzymania ogromnej władzy: kiedy zaczynają decydować o czyichś losach i panować nad ich umysłami. „Łatwo oceniać, siedząc w wygodnym fotelu w cichym pokoju, nie słysząc wrzasków tłumu i wszystkiego, co dzieje się wokół” – wtórował Robsonowi Gérard Houllier, przyznając, że sam przeżywał podobne emocje i dopiero dłuższa przerwa w pracy (po operacji serca, co też niejedno mówi o tym fachu) pozwoliła mu nabrać dystansu.

Cóż więc wydarzy się jeszcze w życiu José Mourinho, który przez 10 lat osiągnął tyle, że trudno sobie wyobrazić, iż spędzi w zawodzie kolejnych 25? Czy kiedykolwiek zastąpi Alexa Fergusona w Manchesterze United (dywagacje na ten temat otwierają książkę Barclaya, a odpowiedź nie jest oczywista; nie każdy klub pragnie sukcesu za cenę aż takich kontrowersji)? Zmieni zawód i zajmie się np. (wspominał o tym kiedyś) przywracaniem pokoju na Bliskim Wschodzie? Najpierw zdobędzie mistrzostwo Hiszpanii, a gdy piszę te słowa, wiele wskazuje na to, że swój kolejny pojedynek z Barceloną Guardioli rozegra w finale Ligi Mistrzów (już po zamknięciu tego numeru Real będzie walczył w półfinale z Bayernem, a po wydrukowaniu – Barcelona zmierzy się z Chelsea; obie hiszpańskie drużyny mają duże szanse na awans).

Wielu uważa go za fantastę i hipokrytę. Są jednak tacy, jak Gérard Houllier, który mówi o nim, że „im częściej będzie wygrywał, tym większej nabierze pokory”. Bardzo mu tego życzę. Może wtedy zdecyduje się na przeproszenie sędziego Friska.

„TEN CZĘSTO GBUROWATY GRACZ”

„Mourinho, anatomia zwycięzcy” to niejedyna książka o futbolu, której spolszczenie odbyło się w sposób skandaliczny. Można przypomnieć choćby pierwsze wydanie „Jak futbol wyjaśnia świat” Foera albo „Futbolową gorączkę” Hornby’ego – w obu przypadkach terminologia piłkarska pozostawała dla tłumaczy czarną magią.

W książce Rebisu jest podobnie. „Gdyby to była druga runda, Guardiola mógłby się pokusić, by użyć notatek trenera jako serpentyny podczas świętowania zwycięstwa” – sformułowanie „druga runda” oznacza tu mecz rewanżowy. Peter Crouch „dość wcześnie został odesłany na ławkę” – co znaczy, że dostał czerwoną kartkę, czyli został usunięty z boiska, a jego drużyna musiała grać w osłabieniu. Didier Drogba, „ten często gburowaty gracz”, jest nielubiany „z uwagi na skłonność do wymuszania i odmowy wstawania” – i nie chodzi o to, że napastnik z Wybrzeża Kości Słoniowej jest śpiochem, tylko wymusza rzuty wolne lub karne, leżąc na murawie i udając sfaulowanego...

Dodajmy specyficzny sposób konstruowania zdań w języku polskim. „Jedynie na Liverpool, który zakończył sezon Mourinho w Lidze Mistrzów, Portugalczyk nie znalazł sposobu pozwalającego Chelsea pokonać trudności, wynikające prawdopodobnie z braku uwagi, jako że rewanż wypadł trzeciego dnia po przypieczętowaniu zwycięstwa w Premier League na boisku Boltonu”. „Wizerunek Realu ucierpiał, kiedy został odesłany przez sędziego na trybuny w trakcie meczu pucharowego z Murcią, a do tego dochodziły częste kłótnie z menedżerami innych klubów, którzy zarzucali Mourinho brak klasy kojarzonej, słusznie lub nie, z prawowitą arystokracją europejskiej piłki nożnej”. „Kochają się, co widać było coraz wyraźniej podczas ich marszu po tytuł, któremu nierzadko towarzyszyła wymiana pocałunków”. Żeby podsumować pracę Rebisu nad książką zdaniem o jednym z podopiecznych Mourinho w kształcie nadanym przez tłumaczkę: „Nie brakowało mu dobrych chęci, ale źle się do tego zabierał i często się rozpraszał”.

Poświęcam tej sprawie tyle uwagi nie tylko z tęsknoty za poczuciem humoru i lekkością frazy Barclaya. Przede wszystkim mam dość traktowania kibiców piłki nożnej jako ciemnego ludu, który wszystko kupi. Wbrew temu, co czasem o futbolu wypisuje prof. Magdalena Środa, interesuje on nie tylko opojów, szowinistów i antysemitów. Kibice-inteligenci wszystkich klubów, łączcie się!


Czytaj „Futbol jest okrutny”, piłkarski blog autora: www.okonski.blog.onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2012