Krawcowa od wbijania szpilek

Sukces można mierzyć liczbą przedstawień, aplauzem widowni i prestiżem nagród albo czystością wymowy dzieła i bezwzględną wiarą w siebie. Yasmina Reza wygrywa w tych wszystkich konkurencjach.

25.08.2014

Czyta się kilka minut

Yasmina Reza / Fot. Pascal Victor / ARTCOMART
Yasmina Reza / Fot. Pascal Victor / ARTCOMART

Jak pan śmiał zabrać się do adagio »Ha- mmerklavier«? Jak pan mógł choć na sekundę wyobrazić sobie siebie grającego choćby jeden akt »Hammerklavier«?” – wścieka się Beethoven na zmarłego ojca Yasminy Rezy, przychodzącego do niej we śnie. Ojciec umiera dyskretnie, powściągliwie, kulturalnie. Postępującą słabość ciała, przybierający na wadze oddech maskuje niezgrabnymi dźwiękami muzyki i „fortepianowym współzawodnictwem” z córką. „Często pracujemy nad tym samym utworem, każde z innym nauczycielem. On mi daje rady, które usłyszał od swojego, a ja od razu się niecierpliwię, bo wiem, że to mnie wtajemniczono w jedyną prawdę” – wspomina Reza. Ostatnim dziełem, które ojciec będzie ćwiczyć – tym razem samotnie – jest adagio z sonaty „Hammerklavier”, esencja późnego stylu Beethovena. Kiedy bardzo już słaby Elias Reza odegra je na prośbę córki, oboje usłyszą, jak masakruje ten utwór. Dopóki potrafił śmiać się ze zmienionych chorobą ciała, dotyku i doznań, śmierć nie podchodziła tak blisko. Teraz poddaje się, mówi, że obecność Yasminy go peszy. Ona odwraca się i hamuje śmiech – czas wciąż jest po jej stronie.

W swoich ośmiu dramatach, siedmiu powieściach i zbiorach małej prozy oraz kilku scenariuszach Reza za każdym razem udowadnia, że lepiej niż w filozoficznym traktacie czuje się w anegdocie z egzystencjalną podszewką. Nawet wyróżniający się na tle jej twórczości „Hammerklavier. Zmasakrowane arcydzieło”, zbiór autobiograficznych miniatur, który właśnie ukazał się w polskim tłumaczeniu, mógł powstać tylko dzięki jej zmysłowi bolesnej obserwacji, polowaniu na mieszczańskie śmiesznostki i pogardzie dla dobrego samopoczucia. W jej utworach, raz pod schludnym żakietem, raz pod jedwabnym fularem, cały czas odgrywana jest ta sama postać: „jestem wszystkimi tymi, którym dałam imię i głos, wszystkimi, którym kazałam iść swoją drogą o niewłaściwej porze”.


Zawsze nie na miejscu


„Używane i nadużywane powiedzenie »jestem u siebie tam, gdzie gram muzykę«, jest prawdziwe” – wydaje się, że pod tymi słowami Daniela Barenboima Yasmina Reza mogłaby się podpisać obiema rękoma. Dla niej tą muzyką, która chroni przed bezdomnością, jest paryskość. W jej świecie czyta się Flauberta i Cesaire’a, słucha Polliniego w Salle Pleyel, oklaskuje Orkiestrę Paryską dyrygowaną przez Barenboima, a jeździ się wyłącznie peugeotami. W milczeniu cierpi się na „bezmiłość” i umiera na AIDS, na raka, na samotność w sposób niesprawiający postronnym kłopotów. Odchodzący rodzice, rozwodzący się przyjaciele, zagubiona książka z rysunkami siedmioletniej córki Alty, które już nigdy później nie będą tak naiwnie nieposkromione – Rezę fascynuje mroczna strona miłości, której rewersem jest utrata niewinności. Nawet u dzieci zauważa zalążki przyszłej złośliwości, narcyzmu, i – co gorsza – obojętności. Zbierając zabawki rozrzucone przez syna, myśli o początkach znudzenia życiem u tak małej istotki.

Choć jej rodzina jest przykładem wzorcowego wtopienia się w kulturową tkankę Paryża, urodzona w 1959 r. Reza nie wspomina dzieciństwa, spędzonego u boku wymyślających siebie na nowo rodziców, jako wyjątkowo szczęśliwego. Ojciec rodzi się w Moskwie, do której jego rodzice, irańscy Żydzi, przybywają z Samarkandy. Po wybuchu rewolucji październikowej uciekają do Paryża. Dla młodego Eliasa Rezy, który zostaje inżynierem, Francja jest szansą i spełnieniem marzeń. Gdyby mógł, nosiłby ją na rękach, mimo że tylko cudem – dzięki irańskiemu paszportowi – ratuje się przed transportem do obozu zagłady. Zna na pamięć utwory Hugo, La Fontaine’a i Valéry’ego, obsesyjnie ćwiczy nienaganny akcent. „Mówił: patrzcie na Paryż, dzieci, najpiękniejsze miasto na świecie” – wspomina Reza. W wywiadach często podkreśla, że perfekcyjnie mówi po francusku. Można w tym widzieć pyszałkowatą przechwałkę, ale można też dostrzec osobiste koło ratunkowe. „Moja rodzina rozproszyła się po świecie, nie miałam z nią żadnego wspólnego języka, ale mój język, francuski, był piękny i mnie stworzył” – tłumaczy.

W latach 50. ojciec poznaje Norę, węgierską skrzypaczkę, która waha się, czy wracać do zdominowanych przez Sowietów Węgier. Biorą ślub, rodzą się dzieci, a Nora przestaje grać. Po latach córka dostaje zaproszenie od budapeszteńskiego teatru i zabiera matkę w podróż do niegdyś zamożnej dzielnicy Budy, na plac Vörösmar- ty’ego, przy którym mieszkała – naprzeciwko Café Gerbeaud, dawniej oszałamiającej paryskim przepychem. Obie patrzą na zmienione, skarlałe miasto bez jawnego żalu. Są ludźmi „pogodzonymi z tymczasowością”, z niej czynią swój azyl.

W szkole podstawowej Reza jest jedną z dwóch dziewczynek, które nie chodzą na lekcje religii katolickiej. W domu rzadko wspomina się o żydowskich przodkach, a Yasmina w poszukiwaniu tożsamości duchowej ukradkiem modli się znakiem krzyża. Dopiero wojna sześciodniowa otwiera ojcu usta. Zaczyna mówić o swojej żydowskości, a córkę rozpiera duma z odzyskanej osobistej historii. Lubi ją jednak ubarwiać.

W liceum koleguje się z zapatrzoną w nią Żydówką, która uwierzy w każdą niestworzoną opowieść o miłosnych przygodach pod osłoną paryskiej nocy. Kiedy jest sama, Reza zaczytuje się w „Eugenii Grandet” Balzaka, marząc o szczęściu tu i teraz – w Paryżu. „Mój kraj, moja wyższość, moje nieograniczenie, moje niewyczerpane pragnienie przynależności i wyrastania, moja utopia” – wyznaje. Z czasem zacznie w swoich utworach dekonstruować ślepą wiarę we francuskość. Umieszcza swoich bohaterów w cyklonie załamania nerwowego, obdarzając ich zgubnym przekonaniem, że obejdą go bokiem, jeżeli będą czytać Barthes’a i pić wino w Dzielnicy Łacińskiej. Coraz rzadziej tęskni za zdefiniowanym zakorzenieniem, ale kiedy odwiedza Mea Szearim, jerozolimską dzielnicę ortodoksyjnych Żydów, przyznaje, że „w tym rządzonym rytuałem życiu jest coś, co budzi zabójczą zazdrość”.


Niespokojna mieszczka


Półtora roku po odejściu ojca umiera agentka Rezy. Przed śmiercią wyznaje: „przez tę swoją energię nigdy nie mogła pani być prawdziwą przyjaciółką”. Trafia w punkt – zarówno w dumę, jak i lęki Rezy. „Prawdę mówiąc, nic innego nie robiłam, tylko się starałam, by moje życie było pełne wydarzeń. Żeby coś się działo, żeby godziny biegły niespokojnie, żeby zabrzmiało to, co zabrzmieć musi, żeby czas, mój osobisty wróg, żeby czas mijał tak, bym nie zauważała, że mija” – pisze o sobie samej. Z samokrytycznego (a może raczej megalomańskiego) wyznania Stefana Zweiga – „Ja, który jestem zbyt niecierpliwy” – czyni swoją dewizę.

Pod koniec lat 70. podchodzi do egzaminu do Narodowego Konserwatorium Sztuki Dramatycznej. Nie zdaje go, ale zasiadający w jury Roger Blin docenia jej oryginalność i zaprasza na kawę. Nie przyjmuje zaproszenia. Po latach nie roztrząsa straconej szansy, ale to, czy nie sprawiła mu przykrości. Studiuje socjologię oraz aktorstwo w Międzynarodowej Szkole Teatralnej Jacques’a Lecoqa w Paryżu. Zaczyna grać, zauważa jednak, że wschodnia uroda ogranicza jej emploi. Wybiera pisanie. Pierwsze scenariusze realizuje jej wieloletni partner życiowy Didier Martiny. Sceniczny debiut 28-letniej Rezy „Conversations après un enterrement” (Rozmowy po pogrzebie) – rodzinna psychodrama rozgrywająca się między trojgiem rodzeństwa przybyłym pochować ojca – został dobrze przyjęty, a autorkę okrzyknięto francuskim Czechowem. Rodziców rozpiera duma. Matka zbiera wycinki z gazet o córce, a ojciec zaczepia na ulicy Raymonda Barre’a, byłego premiera Francji, tylko po to, aby pochwalić się właśnie wydaną pierwszą sztuką córki.

Utwory z lat 90., „La Traversée de l’hiver”, „Sztuka” i w pewnej mierze autobiograficzny „L’Homme du hasard” odpinają od niej banalną etykietkę „kobiecego Czechowa” i wyznaczają jej własny styl. „Sztuka”, która ma prapremierę w berlińskiej Schau- bühne, staje się przełomem w karierze Rezy. Czy tego wieczoru, jak nieraz wcześniej, obserwowała przez szparę w scenografii twarze publiczności, łowiąc jej śmiech, prychnięcia i rozchylone od emocji usta? Sztuka o sztuce, o gustach, guścikach i ich arbitralnej wartości rozgrywa się – oczywiście – w mieszczańskim domu, którego gospodarz chwali się dwóm przyjaciołom świeżo kupionym, bardzo drogim obrazem: białym płótnem o słusznych rozmiarach. Z pozoru nieistotne wydarzenie urasta do totalnego rachunku krzywd, ambicji i urazów trzech mężczyzn. W 1997 r. w Starym Teatrze wystawia „Sztukę” Krystian Lupa, na przekór dotychczasowym inscenizacjom szukając w utworze Rezy tragicznych akordów. Tercet Andrzej Hudziak, Zbigniew Kosowski i Piotr Skiba zbiera pochwały, a dramaty Rezy wkrótce stają się żelaznym punktem repertuaru wielu polskich scen.

Mimo że to właśnie Lupa wprowadził Rezę do polskich teatrów, większość z nich wygrywa te łatwiejsze nuty jej sztuk. Tak polski, jak i światowy widz, zakochuje się w tej mieszance kosmopolityzmu i „prawdziwej” paryskości. Może powiedzieć znajomym, że był na sztuce przyjemnej, ale nie głupiej, że śmiał się i wzruszał. „I to właśnie chciałam pokazać. Że jedna i ta sama osoba może myśleć równocześnie o środku przeczyszczającym i »Verklärte Nacht« Schönberga. Że może mówić najpierw o Oświęcimiu, a zaraz potem o jakichś błahostkach, o śmierci bliskiej osoby i swoim fryzjerze” – przyznaje Reza. Lubi podkreślać, że ma talent i zna wartość swojego pisarstwa. Pytana o sukces przez dziennikarkę „Vogue’a” odpowiada: „Wiedziałam, że jest niezbędny do uzyskania pewnej niezależności, i w pewnym sensie go pragnęłam”.

Prasa uważa ją za przyjmującą pozę i nieco pretensjonalną. Ta odbija piłeczkę, mówiąc, że nie jest intelektualistką, tylko obserwatorką, i nie musi znać się na wszystkim, a już na pewno nie na polityce.


Smak sukcesu


Decyduje się jednak przez rok towarzyszyć Nicolasowi Sarkozy’emu w jego pierwszej kampanii prezydenckiej jako cień i bezstronny świadek. Już na początku tej „obserwacji” zauważa, że Sarkozy podjada, utyka, maniakalnie sprawdza sprzedaż swojej książki, a kiedy mówi po angielsku, ma fatalny akcent. Przypomina rozochocone zabawkami dziecko, które zawsze musi być w centrum uwagi. Ale Reza wyłuskuje też każde jego intrygujące zdanie, każdy przebłysk nietuzinkowości, której nie wychwytują media. Poza węgierskimi i żydowskimi przodkami oraz narcystycznym stosunkiem do samych siebie Reza i Sarkozy mają jeszcze jedną wspólną cechę – dla obojga „bezruch to śmierć”. Polityk wydaje się równie „nakręcony” na siebie w telewizyjnym studio, jak i w odwiedzanych w kampanii szpitalach i domach opieki. „Miejsce, ludzie, okoliczności się nie liczą, on tka własną tkaninę, swoją żelazną osnowę, szyje swoje wyłogi, robi zaszewki. Swój wielki teatralny kostium” – opisuje go.

O ile jednak on chciałby być kimś w rodzaju Micka Jaggera w Pałacu Elizejskim, ona woli stać z boku i delikatnie wbijać szpilki. Wydany w 2007 r. „Świt, wieczór lub noc” (pol. wyd. 2008) na podstawie zapisków Rezy z kampanii jest antropologicznym dziennikiem z badań terenowych nad osobowością polityczną. Autorka dedykuje tom swojemu kochankowi, którego niema obecność podszywa ten quasi-reportaż. Być może właśnie to, że nie jest jedynym mężczyzną w tej książce, najbardziej boli Sarkozy’ego. Nie utrzymują kontaktów, ale kilka tygodni po wydaniu „Świtu…” prezydent dzwoni do Rezy. „Spędziłaś rok ze mną, myśląc o innym mężczyźnie” – żartuje nieco urażony.

W tym samym roku ukazuje się „Bóg mordu”, który przyniesie Rezie wielki sukces frekwencyjny i kasowy: triumfalny pochód po scenach całego świata, od Berlina przez Broadway po Osakę, prestiżowe nagrody Tony i Laurence Olivier oraz aplauz publiczności zarówno tej dramatycznej, jak i komediowej. Reza robi coś, przed czym do tej pory się wzdragała: jesienią 2009 r. zaczyna rozmowy o ekranizacji sztuki. Szalę przechyla to, że ofertę składa jej Roman Polański, którego bardzo ceni. Nie jest to zresztą ich pierwsze spotkanie, jeszcze w latach 80. przetłumaczyła na język francuski jego adaptację „Przemiany” Franza Kafki. Teraz została współautorką scenariusza przenoszącego akcję z Paryża do Nowego Jorku. Choć realizację opóźnia areszt domowy reżysera, praca nad scenariuszem idzie gładko. „Jesteśmy identyczni. Nie dyskutujemy o »znaczeniu«, dyskutujemy o instynkcie” – mówi o Polańskim.

„Boga mordu”, zainspirowanego prawdziwą bójką, w której brał udział syn Rezy, i reakcjami zakłopotanych rodziców, napisała w ledwie trzy miesiące. Jedno pomieszczenie i dwa małżeństwa, każde napinające się, by nie zdradzić się ze swoją pogardą wobec drugiego. Wreszcie mięśnie puszczają, album Kokoschki zostaje obryzgany wymiocinami, a wtedy hołubione „zasady społeczeństwa zachodniego” idą w odstawkę. „Skoro jesteśmy powściągliwi tylko powierzchownie, to przestańmy bawić się w powściągliwość” – kpi jedna z bohaterek, dla której towarzyskie spięcie okaże się „najnieszczęśliwszym” dniem w poukładanym życiu. „Tym, co mnie najbardziej motywuje, jest pisanie o ludziach dobrze wychowanych, którzy jednak, pod maską ogłady, pękają. Ich nerwy puszczają. Trzymasz się dobrze, aż już dłużej nie możesz, aż twój instynkt zwycięża. To jest fizjologiczne” – zdradza Reza w wywiadzie dla „The Observer”.


Tylko sztuka nas zbawi?


Krytycy chwalą mechanikę jej dramatów zbudowanych na kameralnym dialogu, bez widocznych szwów i przeszyć robionych pod publikę. Niektórzy z nich, zwłaszcza Francuzi, zauważają jednak, że te sztuki – choć daleko im do masowych fars – pisane są tak, aby musiały się podobać. Są zbyt dobrze skrojone, żeby uwierać widza.

Ostatnie utwory Rezy, dramat „Comment vous racontez la partie” (2011), rozgrywający się w prowincjonalnym środowisku literackim, i powieść „Heureux les heureux” (2013) na razie nie powtórzyły sukcesu „Boga mordu”. Tym niemniej ich bohaterowie dołączają do bogatej galerii mieszczan „impregnowanych na błędy”, zadufanych i pogrążonych w bezrefleksyjnej wierze, że sztuka ich wyzwoli, że bycie na bieżąco z repertuarem najlepszych teatrów i lektura katalogów najgłośniejszych wystaw uczyni ich żywymi ludźmi.

Reza nie odrzuca sensu bycia kulturalnym i nie popada w antyelitarny ton. Wie, że sama została wychowana w kulcie obycia i dobrych manier. „Sprawiało nam frajdę popisywanie się inteligencją i radośnie witałyśmy co jaśniejsze jej przebłyski” – opisuje spotkanie z przyjaciółką. Choć często za mieszczańską pretensją do najwyższej kultury kryje się zwykła kokieteria, pisarka nie podważa jej głębokiego sensu. Po pierwsze, dzięki niej można utrzymać w ukryciu te instynkty, które „muszą pozostać (…) nieoświetlone słowami”. Po drugie, pozwala człowiekowi zachować spokój wobec własnej nieistotności. „Kiedy patrzy pan na to, co za ludźmi, czas się wydłuża, przenosi się pan w przeszłość, umarłych były tysiące, w tych samych miejscach, dlaczego ci dzisiejsi mieliby być ważniejsi” – twierdzi anonimowa bohaterka „Hammerklavier”. Tacy, jakimi chcemy być, wyjątkowi i cywilizowani, będziemy dopiero w raju, zdaje się mówić Reza. I zaraz dodaje: „Ale… raj… czy naprawdę sobie tego życzę?”.


Yasmina Reza, „Hammerklavier. Zmasakrowane arcydzieło”, przeł. Andrzej Krzywicki, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2014.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2014