Kraj zielonych katedr

Nie trzeba jeździć na Alaskę za grube tysiące dolarów. W Polsce jest wszystko – na wyciągnięcie ręki.

26.05.2014

Czyta się kilka minut

Adam Wajrak, Las Wolski, Kraków, 23 maja br. / Fot. Bartosz Siedlik dla „TP”
Adam Wajrak, Las Wolski, Kraków, 23 maja br. / Fot. Bartosz Siedlik dla „TP”

ADAM WAJRAK: O, tam są. Po lewej, na zboczu, tam, gdzie spłachetek śniegu pod skałą.

MICHAŁ OLSZEWSKI: Przecież to pięć kilometrów. Widzisz je gołym okiem?

Coś się porusza wyraźnie.

Poczekaj, wyjmę lornetkę... Są. Rzeczywiście. Cztery kozice.

Żaden wyczyn, można je zobaczyć ze szlaku. I wiele innych cudów.

Co Ty robisz w Tatrach? Przecież to zadeptane miejsce: dwa miliony osób rocznie. Dzikości tu nie znajdziesz.

Mylisz się zasadniczo. Ponieważ myślałem tak samo jak ty, zacząłem odkrywać Tatry późno, czego żałuję. Wiesz, Bieszczady mnie fascynowały, bo to najdziksze miejsce w kraju. Jeździłem tam 20 lat i ani razu niedźwiedzia nie widziałem. Tutaj już je parę razy spotkałem. Wybitne, niezwykłe miejsce, gdzie dziką przyrodę i duże drapieżniki masz o krok od ruchliwego szlaku.

Ja jestem leniwy, najbardziej lubię usiąść i patrzyć. Poznałem Tomka Zwijacza-Kozicę i Filipa Ziębę, pracujących w Tatrzańskim Parku Narodowym, i oni mi pokazali, że nie trzeba leźć w chronioną kosówkę, żeby dotknąć przyrody. W Tatrach siadasz na kamieniu, a po chwili ona sama podchodzi, czasem na wyciągnięcie ręki. Nie trzeba jeździć na Alaskę za grube tysiące dolarów, bo wszystko jest tu, może oprócz łososi. Pamiętam taki poranek w Kondratowej: najpierw z lasu wyszedł wilk, wypłoszył orła przedniego, potem przyszedł niedźwiedź, chwilę później zobaczyłem cietrzewia. Idziemy dalej?

Idziemy. Dla mnie to jednak dwuznaczne. Dzika przyroda powinna mieć spokój, a tu żyje jak przy autostradzie. Niedźwiedzie żerują przy szlakach, bo nie mają dokąd pójść.

Mają, ale tu im dobrze. To, co mówisz, wynika z fałszywego podziału na dzikie i oswojone. Dziki i niebezpieczny jest niedźwiedź w Bieszczadach, bo go nie widać, prawda? Ale ten podobno dziki niedźwiedź chodzi od ambony do ambony i wyjada to, co tam myśliwi podsypali. W Tatrach niedźwiedzie żywią się pokarmem naturalnym, a podchodzą blisko szlaków, bo nie obawiają się, że ktoś zrobi im coś złego.

Ale nie martw się, one nadal są dzikie i potrafią pogonić. Pamiętam, jak mój kolega Andrzej Załęski znalazł się odrobinę zbyt blisko. Niedźwiedzica się zjeżyła jak kot i musiał się powoli wycofać. Uciekać nigdy nie wolno! W Tatrach, jak na razie, istnieje jakiś rodzaj symbiozy między dziką przyrodą a turystami. Pod Świnicą np. żyje wcale liczna rodzina, tuż przy szlaku. Ludzie ich nie widzą, bo spieszą się i idą dalej.

(Z góry nadchodzi turystka w różowo-czarnej bluzie. Na widok Wajraka: „Od razu poznałam pana po głosie, z daleka. Nie mam pamięci do nazwisk, ale to musi być Pan, prawda? Mogę uścisnąć dłoń?”.)

Entuzjastycznie wyrażasz się o stanie polskiej przyrody. Myślałem, że będziesz bardziej krytyczny.

Jest dużo problemów, ale to nie zmienia faktu, że nasz stosunek do przyrody jest fantastyczny. Wróciłem ostatnio z Finlandii; z czym kojarzy ci się Finlandia?

Z lasem i jeziorami, w których można łapać ryby gołymi rękami.

W porządku, ryb mają rzeczywiście sporo. Weźmy jednak taki wskaźnik, jak liczebność dzięcioła białogrzbietego. W kraju większym od Polski o 70 tys. km kw. jest mniej par niż w Puszczy Białowieskiej. Nawet jeśli wziąć pod uwagę, że przebiega tam północna granica zasięgu, powstaje pytanie: skąd różnica? Odpowiedź: Finowie prowadzą intensywną gospodarkę leśną, usuwają martwe drzewa, żeby się nie marnowały. U nas dzięcioł ma się nieźle, bo gospodarka leśna nie wszędzie dotarła.

W ogóle Skandynawia to ciekawy materiał porównawczy. Wielkie kraje, ze znacznie niższą gęstością zaludnienia – wydawałoby się, że dzika przyroda nie powinna wadzić nikomu. Tymczasem Norwegia np. jest piękna krajobrazowo, ale pusta, bez bujnego życia przyrodniczego, i to nie z powodu temperatury. Oni po prostu wybili, co się dało i co im choćby w małym stopniu przeszkadzało. W ciasnej, poszatkowanej, gęsto zabudowanej Polsce masz prawie tysiąc wilków. W wielkiej i pustej Norwegii jest ich kilkadziesiąt i co roku myśliwi domagają się zgody na kolejne odstrza`ły. Mamy wilki, żubry, niedźwiedzie, kozice, rysie, łosie – duże, bardzo wrażliwe zwierzęta. Żyją obok, nikt do nich nie strzela.

Nasz prezydent został w trakcie kampanii wyborczej zmuszony do porzucenia polowań – to fenomen na skalę europejską. Twierdzę więc, że w ciągu minionych 25 lat nasza świadomość przyrodnicza bardzo się rozwinęła. Może w głębi ducha rozumiemy, że dzika przyroda jest jednym z największych atutów tego kraju, tak samo istotnym jak katedra wawelska. Mamy w tym kraju wiele zielonych katedr.

Dlaczego więc nie potrafimy przekonać lokalnych społeczności do zgody na powstawanie kolejnych parków narodowych? W Białowieży nie udało się nawet poszerzenie granic parku.

Ale pod apelem o zmianę prawa tak, by parki mogły powstawać bez zgody władz lokalnych, podpisało się 250 tys. osób. Sprawa skończy się w Trybunale Konstytucyjnym i zapewniam cię, że ją wygramy. Na razie jest tak, że gmina może zgłosić weto i uniemożliwić w ten sposób założenie parku. W Białowieży kolejni ministrowie środowiska próbowali zawrzeć kontrakt z lokalną władzą, ale dostali po łapach. Skoro więc gminy nie chcą uczestniczyć w procesie konsultacyjnym i nie są zainteresowane naprawdę poważnymi dotacjami, dojdzie do tego, że możliwość weta zostanie im odebrana.

Usiądziemy tutaj? Lubię tę ławeczkę, obok przewijają się tłumy, a ja siedzę i obserwuję dramatyczne historie na niebie. Nad nami biegnie trasa przelotowa gołębi pocztowych, dlatego czatują na nie sokoły wędrowne. Sokół spada z wysokości jak torpeda, niezapomniany widok.

Zastanawiałeś się, w jaki sposób polska modernizacja wpłynęła na przyrodę?

Tu mój optymizm się kończy. Polska modernizacja ma słaby punkt: jest nim planowanie przestrzenne, po 1989 r. rozpływające się w chaosie, a w okolicach roku 2000, kiedy zlikwidowano plany zagospodarowania przestrzennego i zniesiono obowiązek tworzenia nowych, dobite osinowym kołkiem.

Chaotyczna modernizacja jest groźna zarówno dla ludzi, jak i dla przyrody. Dla ludzi, bo wiążą się z nią wysokie koszty: trzeba podciągnąć asfalt, wodę, prąd, dojechać karetką. O tym, co oznacza dla przyrody, opowiada przykład niedźwiedzi. W Karpatach istnieją dwie populacje tych zwierząt: tatrzańska (zachodnia) i bieszczadzka (wschodnia). Z jakichś przyczyn misie przemieszczają się północną stroną granicy polsko-słowackiej. To wąski korytarz, a przecinanie go nowymi stacjami narciarskimi i zabudową może przerwać trasę wędrówek. Inny przykład to postępujące udrogowienie polskich lasów. W Bieszczadach powstało dużo nowych dróg leśnych, co dla niedźwiedzi też jest fatalne. Buduje się nową, ale nie likwiduje starej, rzadko używanej, co sprawia, że las jest poszatkowany jak kapusta. Na szczęście – znów wątek optymistyczny – takie pomysły napotykają coraz większy opór. Kiedy minister sportu Andrzej Biernat zaproponował budowę specjalnego basenu, by zwiększyć sztuczne naśnieżanie i ruch narciarski w rejonie Kasprowego, Włodzimierz Cimoszewicz nazwał ten pomysł kretyńskim.

Porozmawiajmy o Białowieży. Kiedy przyjechałeś tam pierwszy raz?

W 1988 r., z przyjacielem, jako początkujący ornitolog. Nikt z parku nasnie chciał do lasu zabrać – wiadomo: jacyś gówniarze przyjechali. Nadarzył się Arek Szymura, górnik, organista, nauczyciel w technikum leśnym, który zabrał nas do rezerwatu ścisłego. To było wstrząsające. Ciemno, wilgotno, drzewa wielkie i ten wariat, który w gumofilcach wspina się po świerku, bo chce zobaczyć, czy na sąsiednim drzewie z gniazdem myszołowa wszystko w porządku. A na stałe wróciłem w 1995 r., z moją żoną Nurią.

Jak Was miejscowi potraktowali?

Różnie. Większość ludzi mieszkających w Puszczy Białowieskiej została nauczona industrialnego myślenia o lesie. Las jest po to, żeby ściąć drzewo albo zabić zwierzę. Jak ktoś im mówi, żeby nie ciąć, nie zabijać, niech leży i gnije, to jest wariatem i szkodnikiem. Do dziś najlepiej rozumieją las kłusownicy. Wiedzą, jak prawdziwa puszcza wygląda, bo chodzą do rezerwatu ścisłego.

Jak by entuzjastycznie na polską przyrodę nie patrzeć, nie ulega wątpliwości, że w Białowieży miejscowi nadal boją się parku. Pod Tatrami podobnie: gdzie teren chroniony, tam konflikty.

Żyjemy mitem, że najlepiej przyrodę rozumieją ci, którzy obcują z nią na co dzień. To nieprawda: zdziwiłbyś się, jak małą wiedzę o prawidłach, jakimi żyje las, mają mieszkańcy puszczańskich miejscowości. Oni podchodzą do sprawy użytkowo. Nie ma w tym nic wyjątkowego: Indianie czy górale, zasada jest ta sama.

Gdyby nie upór centralnej władzy, nie byłoby Tatrzańskiego Parku Narodowego, świstaków ani kozic. Lokalne społeczności zwykle nie wiedzą, że w pobliżu znajduje się coś wyjątkowego. Taką perspektywę mają król, Sejm, prezydent. Tury wyginęły prawdopodobnie dlatego, że mimo wyraźnego zakazu królewskiego chłopi spod Puszczy Jaktorowskiej wypasali bydło w lasach. Bydło przyniosło choroby i tury nie przetrwały.

Choć muszę przyznać, że jeśli chodzi o świadomość mieszkańców gmin białowieskich i tu w ostatnich latach coś się zmieniło. Jak sprowadziliśmy się z Nurią do Puszczy, widok żubra na polu w Teremiskach wywoływał alarm: zwierzę traktowano jak szkodnika, trzeba je było przegonić kamieniami, poszczuć psem. Teraz pojawiła się nowa grupa ludności: chodzą do lasu, podglądają ptaki, prowadzą turystów. Kornik ich nie oburza, bo wiedzą, że gdzie kornik, tam dzięcioł trójpalczasty. A jak spróbujesz przegonić żubra, możesz dostać po głowie. Podejdziesz za blisko z aparatem, to sąsiadka się wychyla i krzyczy: „Panie, odejdź pan, bo jak pana poweźmie na rogi, to przyjedzie park i zwierzę odstrzeli”. Są subsydia, dopłaty za szkody, ludzie rozumieją, że żubry przynoszą dochód, przyciągają turystów.

Chodźmy dalej.

Jak wielki dochód?

Tego się nie dowiesz. Lokalna władza nie prowadzi badań i ja się nie dziwię. Okazałoby się, że zbyt duży procent ludzi żyje z turystyki, i co wtedy? Cała strategia budowana na lęku przed parkiem narodowym i dziką przyrodą w ogóle wzięłaby w łeb.

(Przechodzi mężczyzna z synem. Obaj pozują z dziennikarzem do zdjęcia).

A pamiętasz, jak w Wasze okna w Teremiskach poleciały butelki?

Takich historii się nie zapomina. Byłem wtedy na Rospudzie, telewizja nieustannie relacjonowała konflikt. Nuria siedziała sama. Po zebraniu w sołectwie grupa mieszkańców wypiła, co miała wypić, i poszła wymierzyć sprawiedliwość ekologom. To była noc. Nasz przyjaciel Marek Poleszuk ruszył z odsieczą i dostał kluczem francuskim w tył głowy. Wgniotło mu kawałek czaszki do środka, cud, że przeżył.

Dlaczego te butelki poleciały?

Politykom, szczególnie Prawa i Sprawiedliwości, udało się zbudować podział: źli ekolodzy kontra dobra społeczność lokalna. Nieprawdziwy, bo przecież nad Rospudą był możliwy kompromis. Ale w Teremiskach kilka osób ten stereotyp podchwyciło.

Wiesz, kto rzucał?

Oczywiście.

Przeprosili Was?

Nie żartuj. Jak spotykam ich w lesie, uśmiechają się szeroko i z sympatią.

Nie myśleliście o wyprowadzce?

Przeciwnie: wiedziałem, że muszę zostać tym bardziej.
O, tutaj, słuchaj, najpiękniejsze widoki na niedźwiedzie widziałem. Stałem na szlaku wśród turystów, a one objadały się jagodami, mały miś próbował na drzewo włazić.

Górale nie wyzbierali jagód?

Tu wstydzą się przychodzić, bo duży ruch i strażnicy się kręcą. Dlatego niedźwiedzie mają stołówkę i żerują blisko szlaków.

Czy entuzjazm nie przysłania Ci istotnych konfliktów z przyrodą w roli głównej? Jagody w Tatrzańskim Parku to część większej całości: rybacy najchętniej wycięliby w pień kormorany, rolnicy nienawidzą bobrów.

W Polsce nieźle radzimy sobie z ochroną gatunkową, ale gdy przychodzi do myślenia o przyrodzie jako procesie – jesteśmy bezradni. Pytasz o bobry: chętnie liczy się straty powodowane przez te zwierzęta, a ja bardzo bym chciał zobaczyć, jakie są zyski. Przecież bobry to darmowa siła robocza, która naprawia to, co zniszczyli ludzie. Owszem, podtapiają czasem łąki, ale dzięki nim spływ wody trwa dłużej, co w czasie suszy, ale też powodzi ma duże znaczenie, bo zmniejsza falę powodziową.
Liczebność kormoranów jest wyraźnym sygnałem tego, co dzieje się pod wodą: ich populacja rośnie, bo spada liczebność dużych drapieżników wodnych, wyciętych przez rybaków. Na miejsce szczupaka wchodzi kormoran. Zasada na całym świecie jest taka sama: wyjmujesz jeden element natury, pojawia się inny. Kiedy w Arktyce wybito wieloryby żywiące się małymi rybkami, pojawiły się gigantyczne kolonie nurzyków.

Po co nam w ogóle nowe parki narodowe? Lokalne społeczności kusimy twierdzeniem, że wyznaczanie kolejnych terenów chronionych właściwie niczego nie zmieni: nadal będą mogli zbierać grzyby, jagody, drewno na opał.

Grzyby czy trochę drewna to nie problem, nawet obecność człowieka, który chce podglądać ptaki, nie jest groźna, jeśli ująć ją w ramy. Ostatnio się zastanawiam, czy nie warto poluzować rygory tak, żeby miłośnicy przyrody mogli legalnie i pod określonymi warunkami wchodzić na tereny, gdzie dziś przebywać nie mogą. Parki narodowe istnieją po to właśnie, by chronić procesy przyrodnicze przed gospodarką łowiecką i leśną. Nie strzelamy do zwierząt, wychodząc z założenia, że powinny istnieć enklawy, gdzie poszczególne gatunki będą rządzić się własnymi prawami. Nie ścinamy drzew, w których zagnieździł się kornik, ponieważ są spiżarnią dla wielu gatunków zwierząt...

A gdy wichura zwali setki hektarów lasu, zostawiamy drzewo na ziemi?

Dokładnie.

Szkoda, że nie umówiliśmy się w Dolinie Kościeliskiej. To teren TPN-u, ubiegłoroczna wichura położyła tam tysiące drzew. Jakoś nie widzę, żeby chcieli pozostawić drzewo na ziemi.

Mam o to do TPN-u żal. Jeśli zależy nam na naturalnym kształcie górskich lasów, powinny tam zostać. Las odbuduje się bez naszej pomocy, a zwalone drzewa będą stanowiły idealne miejsce rozwoju np. dla głuszca, któremu w Polsce grozi wyginięcie. W takich miejscach mógłby założyć gniazda, bo drapieżniki mają tam utrudniony dostęp.

Czy nie zmierzamy do tezy, że ochrona przyrody to hobby ludzi zamożnych i wykształconych, z dużych miast? Białowieża broni się przed parkiem, podobnie Mazury, w Tatrach Zachodnich górale wybierają jagody co do jednej.

To nie tak. Jeśli dasz ludziom perspektywę i źródło zarobku, zaakceptują zmianę obyczajów, choć powoli. Mówiłem, jak w ciągu 20 lat w Teremiskach zmienił się stosunek do żubrów. To nie wszystko, bo mamy do czynienia z wielkim ruchem społecznym. Powstało „pokolenie Animal Planet”, dziko wręcz zakochane w przyrodzie.

Kojarzy mi się z poszturchiwaniem krokodyla patykiem.

Nie zgadzam się: to świadomi miłośnicy przyrody polskiej. Na moje spotkania autorskie przychodzą młodzi ludzie, których wiedza mnie zawstydza. Pamiętam, jak kiedyś pojechaliśmy w Bieszczady, żeby sfilmować węża Eskulapa. Stoimy, czekamy, a tu nagle podchodzi obywatel w białych skarpetach i sandałach, i mówi: „Panowie, tutaj rzadki gatunek węża żyje, niech wam do głowy nie przyjdzie go łapać”. Innym razem w Tatrach filmowaliśmy ludzi na szlaku i trochę z tego szlaku musieliśmy zejść, bo inaczej się nie dało. Mieliśmy zezwolenia, ale ktoś nas opierniczył. Myślę, że ciśnienie wywierane przez ludzi, którzy chcą podglądać dziką przyrodę, będzie rosnąć.

Na razie parki narodowe traktowane są jak niechciane dziecko: gminy mają z nich niższy podatek niż ze zwykłych terenów leśnych, w Białowieży leśniczy zarabia 9 tys. brutto, a dyrektor parku znacznie mniej; ale to się zmieni, jestem przekonany.

O, popatrz tam, widzisz w trawie?

Żmija.

Piękna, zobacz, jaki ma ładny zygzak.

Ostatnio dostałeś order od prezydenta. To prawda, że powiedział półgłosem: „Przez ciebie przestałem polować”?

Nie, ktoś na sali tak krzyknął. Prezydent tylko stwierdził, że wybierze się do puszczy z aparatem. Przyznaję: mój stosunek do łowiectwa się radykalizuje. Przynoszą do nas ptaki, których nie da się uratować, i czasami muszę je zabić, ale robię to z coraz większym trudem. Wydaje mi się, że w myślistwie nie chodzi o żadną gospodarkę, tylko o poczucie władzy. „Jestem panem twego życia, mam cię na muszce, bach”. Albo wracam do domu i opowiadam żonie, jaki jestem wspaniałomyślny, bo puściłem jelenia, choć wszedł pod lufę.

Wolę, żeby myśliwi jedli mięso z lasu niż z hodowli.

Ja też, ale oni jedzą i z lasu, i z hodowli jednocześnie. Gospodarka łowiecka kipi od absurdów. Trzeba strzelać do jeleni, bo mamy za mało drapieżników. Ale mamy za mało drapieżników, bo myśliwi nie chcą, by było ich więcej. Trzeba strzelać, bo jest za dużo zwierząt. Ale skoro jest ich za dużo, to po cholerę zimą dokarmiać?

(Przewodnik gimnazjalistów na widok Wajraka: „Co, na zdjęcia, na zdjęcia?”)

Często Cię tak zaczepiają?

Cały czas. Wielka nagroda dla autora.

A pretensje, że chcesz Polaków zapędzić do jaskiń, ktoś miał?

Oko w oko? Nie, nigdy. Ci, co mają pretensje, nie wyrażają ich w twarz.

Prawie 20 lat mieszkasz w Białowieży. Zapraszają Cię do technikum leśnego?

Nie zdarzyło się. Ale zaproszony zostałem do rady wydziału leśnego Politechniki Białostockiej w Hajnówce, bywam coraz częściej w tamtejszych szkołach i przedszkolach. Przełom, mówię ci.
No, jesteśmy. Oto moja Alaska.

Dolina Gąsienicowa? Ceprostrada. Chodzisz po wysokich górach?

Nie, tam na górze nie ma dla mnie nic ciekawego, jest za to duże ryzyko. Przyjaciel Nurii, Hiszpan, tak się w tych górach zakochał, że poszedł na Orlą Perć. I zginął. Ja się nie pcham, ławeczka przy leśniczówce mi wystarczy. Nawet derkacza na tej łączce widziałem, wyobrażasz sobie?

Myślałem, że z Ciebie zdobywca.

Eee tam. Najciekawsze dzieje się pod bokiem. To co, usiądziemy?

Nie, muszę wracać.

Szkoda, szkoda. Ciekawe, czy przyleci dziś sóweczka. Piękne stworzenie, mogę patrzeć bez końca. Sóweczka, kornik, niedźwiedzie, czy to nie jest fascynujące?

ADAM WAJRAK (ur. 1972) jest przyrodnikiem i ekologiem. Dziennikarz „Gazety Wyborczej”, autor kilku książek. W 2007 r. protestował przeciwko zabudowie Doliny Rospudy. Laureat wielu nagród dziennikarskich, m.in. w 2005 r. nagrodzony przez „Time” tytułem „Bohatera Europy”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2014