Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Leszek Kołakowski napisał swego czasu, że miarą młodości człowieka jest liczba dróg, które stoją przed nim otworem. „Im dłużej żyjemy, tym bardziej nasze możliwości wyboru się zawężają, tym bardziej jesteśmy w koleinach, z których trudno wyjść, chyba że w wyniku nieoczekiwanych i losem zrządzonych katastrof”. Mam nadzieję, że nie popełniam nadużycia, odnosząc te słowa również do samego Kościoła, któremu taka katastrofa – zrządzona nie przez los, co prawda, lecz przez Ducha Świętego – właśnie się przydarzyła. Mieszkańcy centrów tego Kościoła, na dobre i złe związanego dotąd z kulturą europejską, odbierają dziś od mieszkańców jego peryferii przyspieszoną lekcję inkulturacji.
Wiele dobrego można bowiem o północnym Kościele powiedzieć, ale nie to, że pod jakimkolwiek istotnym względem przypomina młodego człowieka. Przeciwnie, przypomina on raczej starca – doświadczonego, ostrożnego i skłonnego do dokonywania subtelnych rozróżnień, ale też zgorzkniałego, ograniczonego swoimi przyzwyczajeniami i swoim dostatkiem. Taki właśnie Kościół spogląda dziś z mieszaniną irytacji i fascynacji, podziwu i pobłażania, w każdym jednak razie z góry, na dziecięco spontaniczną radość chrześcijan zamieszkujących dawne kolonie. Dziś to oni są kolonizatorami.
Piszę o tym, ponieważ uważam, że miejsce młodych ludzi w Kościele w znacznej mierze zależy od tego, czy młody jest sam Kościół. Oczywiście, również Kościół zgoła niemłody może sięgnąć po młodzieżowy potencjał – lub raczej po to, co z perspektywy wieku takim mu się wydaje – i zaprząc tysiące ludzi do zorganizowania kolejnej akcji z cyklu „entuzjazm młodzieży dla Chrystusa”. Tyle tylko że energia młodych kanalizowana przez dorosłych – żeby się wyszaleli, ale nie zgrzali zanadto ani niczego przy okazji nie stłukli – staje się swoją własną karykaturą.
Kiedy więc słyszę papieża Franciszka, który wzywa młodych do tego, by zrobili lío, mam poczucie, że trafniej niż inni rozpoznaje on tkwiący w młodości potencjał buntu. Bunt zaś nie jest czystą negacją rzeczywistości, lecz – jak twierdzi Albert Camus – wyrazem uświadomienia sobie sprzeczności zachodzącej pomiędzy zasadą niesprawiedliwości działającej w świecie a zasadą sprawiedliwości, która wypisana jest we mnie samym. W każdym młodym człowieku, zanim świat go oswoi bądź kupi, drzemie ogromny potencjał kontestatorski, który – jeśli tylko zostanie skierowany we właściwą stronę – jest światu i Kościołowi bardzo potrzebny. Młodzież zyskała w papieżu Franciszku silnego sprzymierzeńca. Jest czego się bać!
MISZA TOMASZEWSKI (ur. 1986) jest redaktorem naczelnym wydawanego przy warszawskim KIK-u magazynu „Kontakt”.