Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Powiadali, że Wiktor Janukowycz rzekomo oszalał, że kompletnie odjechał, że nie pojmował, co dzieje się w naszym kraju, że był dezinformowany, że nie panował nad sytuacją (w innym wariancie: że nie on panował nad sytuacją) i tym podobne. Ale jednak nie. Wiktor Janukowycz był prezydentem – i to na nim spoczywała pełnia odpowiedzialności za to, co się działo. Za każdą śmierć. Za każde kalectwo. Za każdą osobę, która zaginęła bez wieści. Po obu stronach.
W gruncie rzeczy, wszystko wygląda zresztą o wiele prościej: Janukowycz pozostał na całe życie kryminalistą, którym był za młodu. Kryminalistą, który – po pierwsze, siedząc w więzieniu za przestępstwa pospolite współpracował z nadzorcami, a po drugie, okradał współwięźniów z celi. Nie należało człowieka bez kultury wewnętrznej, bez etycznych drogowskazów, bez dobrego wykształcenia robić prezydentem kraju. A tym bardziej kraju, w którym demokracja była jeszcze nazbyt krucha, a państwo stanowiło niezreformowany odprysk totalitarnego Związku Sowieckiego.
Kilka lat temu w kuluarach pewnej konferencji międzynarodowej poświęconej Ukrainie rozgorzała dyskusja, czy Janukowycz rzeczywiście się zmienił. Moja odpowiedź brzmiała: „Nie. Zmieniono tylko jego wizerunek – nad tym ktoś solidnie popracował. Jednak zmiana wizerunku nie oznacza, że tym samym zmienił się człowiek, że zmianie uległ jego światopogląd, schematy postępowania, sposób reakcji na wyzwania”.
Miało to miejsce na kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich w 2010 r.
TŁUMACZYŁ PRZEMYSŁAW TOMANEK
TYMOFIJ HAWRYLIW (ur. 1971) jest pisarzem, literaturoznawcą i kulturoznawcą, współpracownikiem lwowskiego Instytutu Ukrainoznawstwa Akademii Nauk Ukrainy.