Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Co najwyżej ręka na moment zadrży i łezka się w oku zakręci na wspomnienie siwego Franka stojącego w zagrodzie na Bielanach, w szopce Wilkonia przy kościele, gdzie niegdyś kameduli, a dziś ksiądz Wojtek urzęduje, najulubieńszy proboszcz warszawskich dzieci – także tych dorosłych. No i roztropnie będzie w domu nie opowiadać córce, że się pałaszowało Kłapouchego w potrawce.
Perspektywa zjedzenia ośliny z polentą skierowała moje kroki do gospody „Pod rycerzem” (Al Gurerriero) w osadzie Arqua’ Petrarca, dokąd sprowadził mnie, co oczywiste, poeta, który tam, w scenerii wciąż dzikich, wulkanicznych Wzgórz Euganejskich dożywał starości i tamże spoczął w porfirowym sarkofagu. Przebywając w Zaduszki z dala od rodzinnych okolic, nawiedzałem groby lub miejsca, gdzie krążą duchy ludzi, którzy mnie wychowali i urobili nie mniej niż przodkowie w linii krwi.
Oratorium św. Jerzego w Padwie, tuż obok oblężonego przez wycieczki grobu św. Antoniego, jest wyludnione, senny strażnik przedrze nam bilet i możemy siedzieć do woli wśród fresków Altichiera, czując niemal fizycznie towarzystwo Zbigniewa Herberta w ławce obok, jakby od 1990 r. nikt tu więcej nie zaszedł. Słusznie poeta zżymał się, wierszem i prozą, na ślepotę rzekomych znawców i badaczy, lekceważących tego malarza. Spójrzmy jednak – Giotta, pieszczocha historii, sława kosztowała w sumie gorszą karę: wyobcowanie wśród tłumów, industrialny dystans. Wymalowana przezeń pobliska kaplica Scrovegnich została po renowacji zamknięta w kapsułę z kontrolowaną atmosferą, szczelne szklane śluzy otwierają się tylko raz na kwadrans, wpuszczając odliczoną liczbę ludzi z wykupionym zawczasu kodem dostępu na konkretną godzinę. Na wprost wejścia Chrystus wygania kupców ze świątyni i to jest właściwie jedyny fresk, który zdąży do nas przemówić, zapaść w oczy, zanim odezwie się dzwonek na koniec widzenia.
„Roniąc w ucieczce manuskrypty lampki oliwne godność pióra” czmychnąłem z Padwy do Arqua’. Tam oprócz grobu Petrarki każdy kociarz winien odnaleźć w domu poety niszę, gdzie pochowano wcześniej jego wierną kotkę, do której pałał, jak głosi napis „większym niż do Laury płomieniem”. Wreszcie przerwa na posiłek dla ciała u Rycerza, znakomite miejsce, jest serdecznie pomimo sporej liczby turystów (jeszcze nie mówią po angielsku, paradoksalnie to na ogół dobrze świadczy o knajpie). Dla osób zbyt przywiązanych do melancholijnych osiołków z kokardką na ogonie gospodyni recytuje spory wybór dań z mniej kontrowersyjnych zwierząt, np. z Prosiaczka.
Kto wie zresztą, jak długo wieprzowina pozostanie jeszcze tak oczywista, powszechna i dostępna. Na pewno nie jest już w licznych brytyjskich szkolnych stołówkach, skąd władze pousuwały kiełbaski i boczek, żeby nie urazić uczuć muzułmańskich uczniów. Piękny przykład obłudy prostackiego multikulturalizmu, który służy dobremu samopoczuciu nadgorliwców w łonie większości, a nie interesom rzekomo chronionych wspólnot, bo na ogół te same stołówki nie stosują reguł halal, więc mały pobożny muzułmanin i tak się tam nie posili. Jakże jesteśmy szczęśliwi żyjąc w chrześcijaństwie (lub chociaż w jego cieniu) – religii, która najmniej reguluje życie zakazami prostymi jak wrzask kaprala, która zostawia wolnej woli decyzję, jakie zwierzę zjeść, a jakiego nie, choć przez samą instytucję postów jasno wskazuje, że jedzenie nie jest kwestią moralnie obojętną.
Tydzień temu Dariusz Rosiak dał w „Tygodniku” mądry wyraz zagubieniu mentalnemu i moralnemu, jakie budzi asertywna obecność islamu w Europie. Szkoda, że byłem wówczas w podróży, bobym mu opowiedział pewną scenkę. W wieczór przed Wszystkimi Świętymi wędrowałem po pewnym mieście, w którym więcej stoi opustoszałych kościołów niż przystanków autobusowych. Na ulicach tłum dziedziców rzymskiej cywilizacji poprzebieranych za wampiry i strzygi, także dorosłych: akurat Halloween wypadało w imprezowy piąteczek. Jednak sporą, dobrze widoczną część mijanych, by tak rzec, kostiumów, stanowiły chusty i zawoje muzułmańskich kobiet. Równie obojętnych wobec kościołów, jak trupiego pajacowania tubylców.
Dwa dni później u Rycerza, przewijając dla zabicia głodu wspomnienia, odczułem, że nawet ten krzykliwy, kiczowaty import obyczajowy jest powodem, by ukochać naszą postponowaną, rozmiękłą cywilizację zachodnią. Wciąż jest zdolna przyswajać obce wpływy, rozwadniać treści zbyt wyraziste i nadawać nowej głębi tym pozornie pustym. A to wszystko dzięki niespotykanemu gdzie indziej zaufaniu w wolę jednostki, w sumienie osoby. Czarownice i zakwefione kobiety na jednej ulicy.
A co z osłem? Nic szczególnego, twardawy i mdły. Następnym razem zdecydowanie wieprzowina.
Najwięcej zahamowań budzi jedzenie mięsa pewnych zwierząt, ale są też warzywa napiętnowane kulturowym wstrętem. Na przykład brukiew. Od czasów okupacyjnego głodu i łagiernych zup minęły już dwa pokolenia i czas się jej nauczyć na nowo. Ma wyrazisty, lekko gorzkawy, podobny kalarepce smak, który dobrze „podkręca” różne mdłe warzywne zestawy, a teraz zwłaszcza jest cenna, bo nie traci smaku przez zimę w piwnicy. Najprościej pokroić ją w drobną kostkę i dusić na maśle pod przykryciem, co najmniej kwadrans, podlewając niekiedy wodą. Ponieważ ma dość ścierkowaty kolor, na koniec dodaję kurkumy. Można jeść samą albo wkręcić do ziemniaczanego purée.