Jabłeczny patriotyzm

Kiedy po scenie dziejów turla się jabłko, człek roztropny natychmiast rozgląda się za wyjściem, bo od czasu sądu Parysa owoc ten zwiastuje awantury.

03.08.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. reasonandwonder.blogspot.com
/ Fot. reasonandwonder.blogspot.com

Nawet wojna trojańska była bezmyślną krwawą rozróbą, choćbyśmy Achillesów, Ajaksów i całą resztę tej zbójeckiej zgrai nazwali „bohaterami”. Już więcej sensu miało powstanie warszawskie.

Czyżby jednak tym razem Eris (nie ta od kremów, lecz ta od niezgody i chaosu) przeliczyła się w rachubach i jej wysłannik Putin wrzucił między Polaków jabłka, by ich zjednoczyć? W zeszłym tygodniu internet opanowała akcja #jedzjabłka – czyli zalążek ruchu konsumenckiej solidarności z sadownikami (a także, mimowolnie, z handlowcami), którym rosyjski zakaz importu naszych owoców pokrzyżuje biznesplany.

„Wy serio chcecie zjeść milion dwieście tysięcy ton jabłek?” – pyta z kpiącym uśmieszkiem Putin na jednym z krążących w tych dniach memów. Jest w tym, co prawda, błąd, bo eksport do Rosji to niecałe 700 tys. ton, ale nawet przy tej poprawce autor dowcipu mimowolnie wskazał parę pułapek, które warto sobie uzmysłowić, zanim słomiany ogień wygaśnie i osamotnieni posłowie PSL będą po komisjach i resortach załatwiać dotacje dla pechowych kolegów z agrobiznesu. 700 tysięcy ton podzielonych na cały naród (po odjęciu noworodków, ale nie niemowląt, one wszak jedzą owocowe papki) daje na głowę jakieś dodatkowe 15–20 kg jabłek rocznie: dwa razy tyle, ile przeciętny Polak spożywał dotąd bez politycznych motywacji. Nie sądzę, żeby największe choćby umiłowanie wolności skłoniło nas do aż takiej zmiany przyzwyczajeń, i to na stałe.

Zanim szczyt sezonu zweryfikuje nasz jabłeczny patriotyzm, warto się zachować jak dojrzałe ciało obywatelskie i porozmawiać o sprawiedliwym rozłożeniu między producentów, pośredników i konsumentów kosztów zimnej wojny; warto przeliczyć warianty solidarnego wzięcia na siebie słusznej porcji wyrzeczeń: strat, wyższych cen, niewygody. Możemy się tego uczyć od Niemców, gdzie ostatnio organizacje przemysłowców karnie zameldowały, że są gotowe ponieść koszty polityki Frau Angeli. Albo od Anglików – czytelnik kryminałów Agathy Christie z lat 40. pamięta chyba ducha dobrowolnego samoograniczenia wygód i konsumpcji.

Orędownicy cydru z miejsca zawołali, by znieść na niego akcyzę, co ma zachęcić do przetwarzania niesprzedanych jabłek. Sam jestem zachwycony tym, że wreszcie w Polsce zaczyna być modny – i bywa niekiedy znakomity, jeśli mamy szczęście trafić na małe rzemieślnicze marki, bowiem te produkowane na masową skalę to jednak tylko alkoholizowane świństwo z koncentratu. Pierwszy dołączę do pikiety przed resortem finansów, by uprościć absurdalne wymogi formalne, wiszące nad każdym, kto chce przefermentować jabłka (albo winogrona – w obu przypadkach państwo robi wszystko, by zniechęcić małych i ułatwić zajęcie rynku dużym). Jednak pieniądze z akcyzy liczą się we wspólnej kasie i ich braku się nie zrekompensuje, nawet gdyby wszyscy ministrowie oddali pieniądze za wszystkie wypite na nasz koszt pommerole.

Inna sprawa, że nie z każdego jabłka wyjdzie dobry cydr: obeznani z tym gruntownie Bretończycy używają odmian zbyt cierpkich i gorzkich, żeby dało się je zjeść – i na odwrót: te jadalne są za mdłe, zbyt mało kwasowe i taniczne. Odmiany zresztą to bodaj największa pułapka, w którą rychło wpadnie nasz antyputinowski entuzjazm: kiedy już dojrzeją owoce dotychczas wysyłane na Wschód, przekonacie się, że są to przeważnie te nowomodne, równie dorodne, co nudne odmiany, powymyślane pod kątem masowej produkcji i transportu. Polska ma naprawdę najlepsze jabłka w Europie, ale chowa je w najdalszych kątach starych, nierentownych sadów i lokalnych targowisk (albo na elitarnych seansach slow­foodowej adoracji starego smaku). Żadne tam ananasy berżnickie, malinówki, kosztele, landsberskie, kronselki i antonówki – na złość Putinowi będziecie jeść idaredy, jonagoldy, ligole i gale (z trudem je można spamiętać i po prawdzie największy z nich pożytek, gdyby wyciąć je z sadów, a drewno przeznaczyć do wędzenia). Nawet renety w trzech odmianach, wydawałoby się – fundament cywilizacji szarlotkowej – są w zaniku, bo po prawdzie brzydkie to i cierpkie, i nikomu się nie chce dusić owoców w domu.

W ogóle polityka i propaganda żyją obok świata smaku. Kto żyw, wrzuca teraz selfie z jabłkiem w dłoni – tylko że co teraz kupi na targu? Bladozieloną, niekształtną papierówkę, koślawego klosa. Nawet „Guardian” napisał o naszym ruchu oporu, ale do zdjęcia bohater zapozował z dorodnym czerwoniutkim jonagoldem, prosto z sadów gdzieś między Chile a Nową Zelandią.


Walczmy z Putinem od zupy, przez drugie, po deser. Obieramy 2–3 kwaskowe jabłka, skórki wkładamy do bulionu warzywnego (lub wody z kostką) z liściem laurowym i goździkiem, gotujemy 15 minut. Podgrzewamy w rondlu 400 g drobno krojonego specku (lub mocno wędzonego boczku), dodajemy posiekane 2 łodygi selera i 1 cebulę, dusimy i zalewamy wywarem ze skórek. Po 20 minutach gotowania dodajemy jabłka pokrojone w kosteczkę, gotujemy jeszcze 5 minut. Do kompletu sól, pieprz i grzanki razowe. Na drugie risotto: dusimy na 2 łyżkach masła posiekaną szalotkę, dodajemy 100–150 g drobno siekanego specku, wsypujemy 320 g ryżu do risotta, prażymy parę minut, zalewamy szklanką białego wina, a potem stopniowo bulionem warzywnym. Po ok. 10 minutach dodajemy do ryżu 2 kwaskowate jabłka pokrojone w kostkę, krótko przegotowane w 50 ml białego wina. Pod sam koniec, jak zwykle – masło i parmezan. Na deser szarlotka – nie śmiałbym nikomu w Polsce sugerować, że wiem lepiej, jak ją dobrze upiec...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2014