Idée fixe Rafaela Correi

Prezydent Ekwadoru Correa rozważa przyznanie azylu Snowdenowi. Wcześniej udzielił go Julianowi Assange’owi. Krytycy Correi zarzucają mu prostacki antyamerykanizm i hipokryzję. Bo Correa bynajmniej nie kocha wolności słowa.

01.07.2013

Czyta się kilka minut

Najnowsza historia Ekwadoru dzieli się na czas „przed Correą” i „za rządów Correi”.

50-letni Rafael Correa – to wykształcony w Belgii i USA ekonomista; mówi się, że został wychowany w duchu teologii wyzwolenia. Zwyciężając w wyborach prezydenckich w 2006 r., dał Ekwadorowi stabilność (przed nim w ciągu niespełna dekady kraj miał siedmiu prezydentów), najniższą w historii inflację, największy wzrost gospodarczy, najmniejsze bezrobocie i najwyższą płacę minimalną. Jego „Rewolucja Obywatelska” (jak ją określa) zamieniła Ekwador – 15-milionowy kraj na zachodnim wybrzeżu Ameryki Południowej – z „bananowej republiki” w czempiona walki z nierównościami. Wszystko dzięki redystrybucji dochodów z surowców, wzmocnieniu roli państwa i postawieniu interesów większości ponad dobrobyt oligarchii i elit finansowych.

W 2010 r. Correa wyszedł cało z próby puczu, a w lutym tego roku został wybrany na drugą kadencję, zdobywając 57 proc. głosów (najbliższy kontrkandydat dostał 23 proc.). Nawet amerykańscy dyplomaci przyznawali w swych depeszach – odtajnionych przez WikiLeaks – że jest on „najpopularniejszym przywódcą w historii Ekwadoru”.

CORREA I ASSANGE

Jego idée fixe było wyzwolenie się spod zwierzchnictwa Waszyngtonu: przerwał spiralę długu zagranicznego, zaangażował się w niezależną integrację w regionie, zamknął amerykańską bazę wojskową w Manta. I wydalił panią ambasador USA, gdy uznał, że miesza się w wewnętrzne sprawy kraju.

Manifestem tej niezależności był moment, gdy Correa udzielił Julianowi Assange’owi azylu politycznego na terenie londyńskiej ambasady Ekwadoru (ze względu na swą burzliwą historię Ameryka Łacińska ustanowiła zwyczaj azylu w ambasadach). Assange schronił się w niej z obawy, że władze brytyjskie wydadzą go Szwecji (gdzie jest poszukiwany pod zarzutem gwałtu), zaś Szwecja wyda go USA, gdzie byłby sądzony za ujawnienie sekretów Ameryki.

Dla ekwadorskiej opozycji ujęcie się za szefem WikiLeaks – który wobec impasu dyplomatycznego już od roku mieszka w ambasadzie Ekwadoru – było tylko „zagraniem na nosie USA”, „walką o regionalne przywództwo w schedzie po Chávezie” (zmarłym niedawno prezydencie Wenezueli, wówczas już poważnie chorującym), „politycznym oportunizmem przed wyborami w 2013 r.”, wreszcie „hipokryzją” i „próbą oddalenia zarzutów o własne ataki na ekwadorskie media”.

Na część z tych zarzutów Correa odpowiedział niejako z góry w wywiadzie z samym... Assange’em, w maju 2012 r. Na pytanie o antyamerykanizm zapewniał, że „nie żywi do USA żadnej wrodzonej niechęci”, gdy jednak USA szkodzą Ekwadorowi, wtedy „nie zamierza siedzieć cicho”. Zapytany wprost, czy jego polityka nie jest zagrożeniem dla wolności słowa w Ekwadorze, mówił: „Obawa o to, że większa rola państwa ją ograniczy, to dziennikarskie stereotypy. Tu władza mediów jest większa od władzy prezydenta, a sielankowy obraz niezależnych i walczących o prawdę mediów oraz starających się je zdusić tyranów jest fałszywy”.

RZECZ O WOLNOŚCI SŁOWA

W tej rozmowie z Assange’em jako przykład Correa podał reformę finansów z czasu swej pierwszej kadencji. Wszystkie siedem telewizji należały wtedy do nadawców prywatnych (pięć do bankierów). Gdy Correa uderzył w interesy banków, media przypuściły nań zmasowany atak, a gdy go odparował, dziennikarze uznali, że prezydent atakuje ich wolność.

W innym miejscu Correa przywołał postać Sinchiego – drobnego szantażysty z lokalnej stacji radiowej z „Pantaleona i wizytantek” Mario Vargasa Llosy – i dodał: „W Europie czy w USA często nieznany jest prawdziwy poziom ekwadorskich mediów. Zamiast Bernsteina i Woodwarda walczących z aferą Watergate, mamy raczej do czynienia z Sinchiami i Murdochami broniącymi własnych interesów”.

Do pewnego stopnia Correa ma rację: w większości krajów regionu rządzonych dziś przez lewicę – w Ekwadorze, Boliwii, Wenezueli, nawet Brazylii – wobec słabości partii opozycyjnych to media przejęły ich rolę. Atakując lewicowe rządy (i czasem uczestnicząc w zamachach stanu przeciwko nim) i broniąc prywatnych interesów, same często za nic mają rzetelność, a nawet prawdę, traktując wolność słowa instrumentalnie.

Jednak rządząca lewica, odpowiadając na te ataki, nierzadko nadużywa władzy. Choć więc w Ekwadorze nie zamknięto żadnej redakcji za poglądy, niektórym krytycznym rozgłośniom radiowym odmówiono przedłużenia koncesji z „przyczyn proceduralnych”. Dzięki przychylnym władzy sądom doprowadzono do skazania dziennika „El Universo” na grzywnę 40 mln dolarów, a trzech jego dziennikarzy na kary więzienia za materiał o Correi. Choć napisali nieprawdę – że w czasie puczu prezydent kazał strzelać do gapiów – a Correa ostatecznie karę darował, niesmak pozostał. Poza tym widzenie w mediach „całego zła” – to one, wedle Correi, miały stać za próbą jego obalenia, choć akurat w tym przypadku nie jest to jasne – to szukanie łatwego kozła ofiarnego.

KTO KOGO PRZYKRYŁ

Spór rozgorzał na nowo teraz, gdy o azyl w Ekwadorze poprosił – zresztą za radą WikiLeaks – Edward Snowden, „uwięziony” akurat na lotnisku w Moskwie. Correa zapewnił, że prośbę rozpatrzy (Assange czekał na decyzję aż dwa miesiące), a Ekwador „może udzielić azylu, komu zechce” – co znów podgrzało stosunki z USA. Uprzedzając ewentualne działania USA i sprzeciwiając się „kampanii dezinformacji pod swoim adresem”, Ekwador wycofał się z umowy o preferencyjnych warunkach handlowych.

Ekwadorskie media znów oskarżają prezydenta o „podwójne standardy” – zwłaszcza że w życie wchodzi teraz nowa ustawa medialna, ochrzczona przez nie jako „knebel”, bo ustanawiająca m.in. kontrowersyjną figurę „medialnego linczu” i podporządkowany władzy organ monitorujący media. Polemizuje z tym poglądem Asunta Montoya, sekretarz Katolickiej Latynoamerykańskiej Organizacji Komunikacji: uważa on, że nowa ustawa gwarantuje wolność słowa i że poprzez likwidację monopoli wręcz demokratyzuje media (prywatnych właścicieli zabolał zwłaszcza podział częstotliwości, znajdujących się dotąd niemal w całości w ich rękach).

Opozycyjny deputowany z ruchu SUMA Ramiro Aguilar twierdzi, że dzięki zamieszaniu wokół Snowdena Correa „zabił całą debatę na temat nowej ustawy”.

Z kolei Mark Weisbrot z waszyngtońskiego Centrum Badań Gospodarczych i Politycznych uważa, że prawdziwa kampania odwracania uwagi miała miejsce gdzie indziej: to medialny atak na Correę („bananowego prezydenta, który dusi prasę”) miałby „przykryć” prawdziwy skandal – czyli fakt inwigilowania obywateli przez władze USA, ujawniony przez Snowdena.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, korespondent "Tygodnika" z Meksyku. więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2013