Głos Pani

Nieoczekiwanie, w miejscu dalekim od feminizmu, znajduję Głos Pani, świadectwo kobiecych działań w His-storii zbiorowej i indywidualnej. Tak zwane ambiwalentne świadectwo, a ponieważ rzecz nieprosta, muszę po kolei.

10.12.2012

Czyta się kilka minut

Proza Szczepana Twardocha jest okrutna: nie patyczkuje się z odsłanianiem aktów przemocy, zdrady, zagłady, obecnych w historii i naturze ludzkiej. Twardoch jest demiurgiem lubiącym swój fach, nie wypuszcza spod pokrywki niczego, co finalnej potrawie może się przydać. Gdybym rzekła, że polubiłam jego pisarstwo, skłamałabym. Od wielu osób słyszę takie oto rozwinięcie tego zdania: nie lubię, nie moje klimaty, ale doceniam rozmach i warsztat. Najchętniej przyjęłam tom opowiadań „Tak jest dobrze”, pokazujący możliwości autora: od fantazji historycznej po antyutopie i horrory, z wyraźnym tłem psychologicznym i społecznym. Ich bohater był dla mnie wiarygodny jako współczesny mężczyzna: silny, lecz podatny na melancholię, nawet rozpacz, zwłaszcza w obliczu odchodzenia bliskich.

„Morfina” przyciągnęła mnie tytułem, choć oczywiście nie spodziewałam się rozważań na temat narkomanii podobnych do, powiedzmy, „Heroiny” Tomasza Piątka. Prędzej jakichś cytatów z „Narkotyków” Witkacego. Tytuł celny i gdyby badać jego znaczenie na Lekcji czytania..., można by pokazać, jak działa warsztat Szczepana Twardocha. Mamy oto głównego bohatera Konstantego Willemanna, morfinistę, dziwkarza (to cytat), zaprzyjaźnionego ze swoim ch... (przepraszam, też cytat), nieudanego artystę, wydającego pieniądze matki, żonatego, ojca małego Jerzyka; o niepewnej tożsamości narodowej. Skupmy się na: morfiniście. Jest więc i ktoś, kto morfinę dostarcza: przyjaciel Jacek, lekarz, mąż Igi, byłej kochanki Konstantego. Morfina łączy Konstantego z Jackiem. Na koniec Jacek zabije Konstantego. Nie z powodu narkotyku sensu stricto – bo morfiną jest „polskość”, a w niej skłonność do politykowania, do nieudolnego konspirowania, z natychmiastowym wydawaniem wyroków.

Szlakiem morfiny bohater peregrynuje po mieście, co stwarza okazję do budowania scenek obyczajowych: orgie, dansingi, kochanki, literaci przy stolikach modnych knajp, handel pokątny – wszystkie te motywy związane są z podstawową skłonnością bohatera i przypominają fabuły modernistycznych próz. Dają okazję do rozpostarcia siatki subtelnych cytatów, persyflaży, aluzji literackich. Można rzec, że Konstanty chodzi po śladach bohaterów i książek, w których dekadencko i elegancko używano narkotyków, alkoholu i kobiet. Czytelnik zaś spodziewa się krachu, znanego także z okupacyjnych opowieści o wielkich upadkach artystów uzależnionych, za działkę sprzedających ojczyznę. Tymczasem nic z tego, bo Willemann potrafi przejść na okresową abstynencję. Ma bowiem inny nałóg, inny problem podstawowy, z innej strony grozi mu ekstaza.

Z wierzchu może wydawać się jednym z bywalców Ziemiańskiej, birbantem i pozerem. W środku jest polem walki jak cała Europa: Polak czy Niemiec, Ślązak czy warszawiak? Urodził się na Śląsku, jego matką jest pacjentka domu wariatów, realizująca obłąkane cele przy pomocy mężczyzn. Ojcem – pruski arystokrata i żołnierz. Matka w syna wciela ideę polskości. Ojca, okaleczonego w I wojnie, się pozbywa. Jednak równie łatwo pozbywa się polskości, występując nagle w niemieckim mundurze.

Moment, w którym kwestia tożsamości rzucona zostaje jak kości na stół, a ściślej mówiąc: wrzucona do piekielnego gara, to początek okupacji, gdy „zgwałcona” stolica znajduje się w magmatycznym roztworze „nowego”. Jeszcze nie ma zarządzeń terytorialnych, ale na pewno wiadomo, że najgorzej być Żydem. Bohater powie: Żydkiem, bo Twardoch nie używa znieczulających opisów międzywojnia. Wiarygodnie opisane frakcje, reprezentowane przez postacie historyczne, ale i przez teścia – poznańskiego endeka, przez przywódców tworzącego się podziemia – chcących się układać choćby z okupantem, przez głosy ulicy – nie znieczulą czytelnika. Idzie złe, sączy się ciemna materia, ale ciemności nie brakowało przedtem.

Powieść Twardocha mocnym klinem wchodzi w dyskusje o tożsamości, toczące się na różnych polach minowych. Dziś odżyła „tożsamość narodowa”, często z gębą zamiast twarzy. Tę nam Twardoch ustawia mocnymi posunięciami. Obok jednak toczy się dyskusja o tożsamościach istotnych w życiu indywidualnym: męskości i kobiecości, seksualności, światopoglądzie. Tu też mamy niespodziankę: strażniczkami podziałów i powinności pisarz czyni kobiety. Chce, o ile rozumiem, pokazać, że tożsamość narodowa jest mitem, kostiumem. Używając języka emancypacyjnego konstruktywizmu, trzeba by powiedzieć: tożsamości są konstruowane przez dyskursy. Tak dzieje się w powieści, ale „dyskursy” mają tu bez mała demoniczne podteksty. Oto bowiem za bohaterem, obok, w nim obecne jest przez cały czas jakieś drugie „ja”, pozaczasowe, zdolne przenieść się na inne ciała/dusze. To inne „ja” przejmuje narracje i zna wszystkie ciągi dalsze. Wie to, o czym przekona się do jakiegoś stopnia sam bohater: Niemiec czy Polak, prawicowiec czy liberał, dobry czy zły – na każdego czeka śmierć. Opisy tych śmierci unieważniają dylematy wcześniejszych wyborów. Kto/co w nim mówi? Czym jest ta mówiąca morfina?

Wyzwalanie się Kostka z wszelkich uzależnień nie uczula go na oczywistość cudzych tożsamości. On sam może wybrać, może odrzucić indoktrynację, której był poddawany: przez matkę, żonę (mówiącą do niego słowami ojca-endeka), przywódców Września i konspiratorów. Kostek łatwo „nakłada” gęby, może stać się hitlerowcem z wiedeńskim akcentem, pasuje na niego mundur ojca. Jednak w drodze przez Warszawę i Europę mija tych, którzy wybrać nie mogą: „Żydków” z łopatami w dłoniach, przy ekshumacjach, wkrótce odizolowanych i mordowanych w fabrykach śmierci. Tożsamościowy dramat XX wieku rozgrywa się dla mnie w tym miejscu, na chodnikach, z których ludzie muszą schodzić i nie mają wyboru. W mieszkaniu kochanki – „słodkiej kurwy Salomei”, pół-Żydówki, której przyszłości narracyjna wyrocznia nie musi nam dopowiadać.

Produkcja narodów, oparta na koncepcjach krwi czy tradycji, wspierana artystycznymi wizjami, armią, polityką, wskazaniami kodeksu honorowego i towarzyskiego nic nie znaczy; Willemann umiera jako pozorny zdrajca, choć jest pozornym bohaterem. Niepozornych nie ma, gdyż pobudki działań dalekie są od bezinteresownej ideowości.

Wydaje się, że Twardoch napisał powieść o tym, jak mężczyźni ulegają tożsamościowym ideom pilnowanym przez kobiety. Feminizm zna pojęcie „strażniczek patriarchatu”. W „Morfinie” ciężka to służba: w łóżkach, pod pistoletem, w rowach, na klęczkach, w więzieniach, podczas orgii, przy obieraniu cebuli, z dzieckiem u spódnicy. Ostatnia z kobiet Willemanna nie idzie z nim do łóżka, ale pójdzie, poszłaby, gdyby ciąg dalszy miał szansę, ale nie ma, nie masz Kosteczku, oni nie mają dalszego ciągu. Ciemność i śmierć, ciemność widzę, w niej narodowość, język, płeć nie mają znaczenia.

Ten Głos Pani, kobiece czyny, seksualne epizody są jak wielka repetycja z modernistycznych poglądów na temat natury kobiety. Jakiś klin trzeba by w te fantazje wbić, przynajmniej tak mocny jak w pojęcie patriotyzmu. Głos Pani byłby wówczas mniej męski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2012