Gentleman po przejściach

Wolał czas przedwojenny od dzisiejszego, bo był bezbronny wobec chamstwa i prostactwa. Jaśniepan tkwił w nim od zawsze.

24.07.2012

Czyta się kilka minut

W filmie "Zazdrość i medycyna" Janusza Majewskiego, 1973 r. / fot. East News / Polfilm
W filmie "Zazdrość i medycyna" Janusza Majewskiego, 1973 r. / fot. East News / Polfilm

Umarł Andrzej Łapicki. Trudno sobie wyobrazić pejzaż polskiej sztuki drugiego półwiecza ubiegłego wieku bez tej postaci. Mamy poczucie, że umarł ktoś znaczący i bliski. Łapicki był częstym gościem w naszych domach, choćby dzięki dziesiątkom spektakli Teatru Telewizji. Naliczyłem ich dziewięćdziesiąt pięć, ale całkiem możliwe, że było ich więcej. Grał w nich główne bądź znaczące role, a wiele sam wyreżyserował. Do tego dochodzą filmy fabularne, które też trudno zliczyć.

Zadebiutował zaraz po wojnie w „Zakazanych piosenkach” (1946) Leonarda Buczkowskiego małą rolą żołnierza podziemia; to on wykonuje w pamiętnej scenie wyrok śmierci na skrzypku – konfidencie gestapo. Ostatnia rola w filmie to też epizod, w „Panu Tadeuszu” (1999) Andrzeja Wajdy. Zagrał księdza, który przychodzi z ostatnim namaszczeniem do ks. Robaka, dokonującego właśnie spowiedzi z całego życia. „Chyba zamyka się symbolicznie epoka teatru polskiego – powiedział Jan Englert kilka godzin po śmierci aktora. – Odchodzi formacja tych, dla których zawód aktora był czymś więcej niż tylko wykonywaniem zawodu – był powinnością społeczną”.

Z ich odejściem kończy się epoka aktorów, którzy mieli szeroką wiedzę, umiejętność formułowania myśli i przekazywania tych myśli następcom, publiczności i społeczeństwu.

Łapicki pierwszą rolę teatralną zagrał tuż po wojnie w Łodzi, w „Weselu” Wyspiańskiego, a jego zadanie ograniczyło się tylko do wyjścia na scenę z kosą. Opowiadał pod koniec życia, że teatr jest bezwzględny, a miłość nie ma tu nic do rzeczy. „Widziałem setki halabardników, którzy kochali teatr, i na halabardach się skończyło. Miłość nie odwzajemniona”. Więc może dzisiaj „halabardnicy” nie mają już złudzeń i od razu szukają szans poza teatrem, choć zapewne ciągle o nim marzą.

Pochodził z Mińszczyzny. W czasie wojny należał do AK, studia aktorskie ukończył w podziemnym Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej. Dyplom odebrał już po wojnie z rąk Aleksandra Zelwerowicza.

Ojciec Andrzeja, Borys Łapicki, profesor prawa rzymskiego, piękny mężczyzna (wszystkie studentki się w nim kochały), założył po wojnie wydział prawa na Uniwersytecie Łódzkim, był nawet dziekanem. Powściągliwy aż do bólu. Gdy jego żona Zofia (arystokratka rosyjska, z domu Fromont) w czasie powstania warszawskiego odchodziła od zmysłów, że już nie żyje, Borys, powróciwszy po kilku dniach do domu, powiedział jedynie do żony: „Dobrze, że jesteś”.

Odziedziczona po ojcu powściągliwość, nie tylko uroda, rzutowała na aktorstwo Andrzeja i jego – słynny już – dystans do świata, a więc także do teatru – nie grał Konradów i Kordianów, ale mężczyzn z dystansem i ironią, sceptycznych, czasami szyderczych. Wzorem był dla niego bohater conradowski – „mężczyzna nigdy nie płacze”, powiadał.

Miał wysokie wymagania wobec siebie, więc nigdy nie czuł się spełniony. Uważał, że mógłby być prezydentem dowolnego kraju, ale z polityki szybko się wycofał, zaraz po pierwszej kadencji Sejmu. W wyborach 1989 r. pokonał zdecydowanie Jerzego Urbana.

Wolał czas przedwojenny od dzisiejszego, bo był bezbronny wobec chamstwa i prostactwa. Jaśniepan tkwił w nim od zawsze. Dobre wychowanie nie zawsze idzie w parze z buntem, ale w 1980 r. wciągnęła go Solidarność. W stanie wojennym zaciekle walczył o studentów szkoły teatralnej, współpracował z podziemiem, popierał aktorski bojkot państwowej telewizji, był aktywny w duszpasterstwie środowisk twórczych. Ćwierć wieku temu zabrał głos w imieniu artystów na spotkaniu z Janem Pawłem II w kościele św. Krzyża.

Kazimierz Kutz uważał, że to bardzo inteligentny człowiek, z ogromnym dystansem do swojego zawodu.

Przyjaźnił się ze Stanisławem Dygatem, a ten zawsze uważał aktorstwo za profesję „niepewną”, i Łapicki podzielał ten pogląd. Cała Polska mówiła o nim: „przystojny”. Pomimo tych swoich „przeklętych warunków” (określenie Kutza) zagrał wiele ciekawych ról. Swoją inteligencją pokonał schemat amanta, w który chciano go wtłoczyć. Jerzy Gruza uważał go za aktora o zdolnościach „fiksacyjnych”. Jak coś zagrał, mógł to grać identycznie w nieskończoność, był jak dobrze naoliwiony zegarek szwajcarski. Na początku lat sześćdziesiątych Gruza wystawił w teatrze telewizji „Dobranoc, tato” Williama Saroyana, w siedmiu odcinkach, wszystko szło na żywo. Łapicki „fiksował”, był nie do zdarcia, aktorzy, którzy próbowali coś improwizować, gubili się i odpadali szybko z tych „żywych” spektakli. Łapicki był najlepszy, profesjonalny. Grał bezbłędnie i wychodził ze studia bez żadnych emocji.

Kutz uważał również, że był aktorem niekłopotliwym, nie robił sztucznych afer, nie pytał za dużo, nie uważał się za ważnego. Nienatrętny, mądry, wielki erudyta. Sceptyczny, ale jednocześnie pobłażliwy w stosunku do bliźnich, i do narodu w ogóle. Nie kokietował, no może tylko wtedy, gdy mówił, że aktor nie powinien być za bardzo inteligentny, bo wtedy nie będzie w stanie zagrać ról wymagających wewnętrznego, wręcz bezwstydnego otwarcia się. Aktor nie może zatem za dużo myśleć. Ale to była jego prowokacja, nie do końca wierzył w te słowa, choć stanu aktorskiego za bardzo nie cenił, to fakt.

Wszyscy zgodnie wspominają, że miał talent komediowy i mądre poczucie humoru. Cech tych nie wykorzystano w pełni ani w teatrze, ani w filmie. Największe jego role filmowe to te, które zagrał wbrew warunkom, pokazują one bowiem skalę możliwości aktora.

W filmie swojego przyjaciela Tadeusza Konwickiego „Salto” zagrał sfrustrowanego pijaka. Konwicki w charakterystycznym dla siebie, somnambulicznym stylu po raz kolejny zmierzył się z własnymi obsesjami narodowymi. Bohater Łapickiego jest kabotyński i mitomański, jak większość postaci w tym surrealistycznym obrazie.

I jeszcze jeden „senny” film Konwickiego: „Jak daleko stąd, jak blisko”. Bohaterem jest Andrzej (w tej roli Łapicki), żyjący w powojennej traumie, który odbywa podróż w przeszłość, chcąc wyjaśnić przyczyny samobójstwa swojego przyjaciela.

W „Sposobie bycia” Jana Rybkowskiego według Kazimierza Brandysa aktor kreuje załamanego psychicznie i zrujnowanego fizycznie mężczyznę, który musi rozliczyć się ze swoim życiem. Monolog Łapickiego robi do dziś ogromne wrażenie. Zresztą opowiadanie Brandysa wystawiono również w jednym z warszawskich teatrów, także z Łapickim. Aktor bardzo cenił tę rolę w swoim dorobku.

We „Wszystko na sprzedaż” Andrzeja Wajdy Łapicki zagrał właściwie alter ego reżysera, który nie wie, co zrobić z przerwanym filmem, bo odtwórca głównej roli zginął w wypadku. Film ten to z jednej strony hołd złożony Zbyszkowi Cybulskiemu, a z drugiej obraz „niemocy twórczej”, i Łapicki to doskonale wyczuwał. W „Weselu” Wajdy według Wyspiańskiego był poetą, inteligentem snującym się wśród chłopów, obcym i niezrozumiałym. We wszystkich tych filmach Łapicki gra nowocześnie, jego role nie zestarzały się nic a nic.

Kochał Fredrę (szczególnie „Trzy po trzy”), wyreżyserował chyba wszystkie jego sztuki. Żadnej nie uwspółcześniał, realizacje były bardzo tradycyjne, miał szacunek dla języka Fredry, stawiał na kunszt aktorski. Był konserwatystą. „Bach też jest grany na jazzowo, tylko ja się pytam: po co?” – mówił w jednym z wywiadów.

W ostatnich latach życia jeszcze raz pokazał swoją klasę: w „Iwanowie” w Teatrze Narodowym, kiedy wrócił na scenę po wielu latach nieobecności. A przecież grał we wszystkich największych teatrach warszawskich. Jerzy Trela wspomina: „ I właśnie od »Iwanowa« jakby odżył. To było wspaniałe. Myślę, że wtedy znów uwierzył w sens życia”.

Na początku kariery popełnił poważny błąd, który nieżyczliwi będą mu zawsze wypominać, tak jakby przesłaniał dokonania całego życia. Wystartował w konkursie na lektora Polskiej Kroniki Filmowej. Tak sam wspominał tamte czasy: „Urządzono konkurs na lektora. Zaproszono paru aktorów, cenionych wtedy znacznie wyżej ode mnie – Jana Świderskiego, Czesława Wołłejkę. Wygrałem z nimi w cuglach. Akurat do tego się nadawałem. I to było moje nieszczęście. Zwycięstwo połechtało moją próżność: proszę, w czymś jestem najlepszy. Byłem zadowolony, że mój głos słychać w całej Polsce. Próbowałem się z tego wyrwać. Tylko że to nie była instytucja, z której można było sobie tak po prostu wyjść. Wystarczy, jeśli powiem, że szefem wytwórni filmowej była wtedy żona ministra bezpieczeństwa, pani Radkiewiczowa. Jednak dwukrotnie próbowałem odejść. Oni w ogóle nie dopuszczali takiej możliwości. No więc machnąłem w końcu ręką. Zresztą, tak jak podczas okupacji dobrze było mieć porządny ausweis, tak kronika w pewnym sensie też przed czymś mnie chroniła. (...) Męczy mnie to. Jak mam się wytłumaczyć z tego głupstwa?! Przecież nie stał za mną enkawudzista z pistoletem. Nigdy nie byłem w partii, jednak za sprawą kroniki odegrałem niewątpliwie polityczną rolę. Teraz największą karą jest dla mnie wysłuchiwanie czasem siebie, czytającego te kretyństwa. Nie mam nic na swoją obronę, dlatego nigdy nie jestem zadowolony z tego, co mówię o kronice”.

Andrzeja Łapickiego nie trzeba bronić, świadczy o nim wspaniały dorobek całego życia. W ostatnich latach dużo pisał. W felietonach w „Rzeczpospolitej” wracał do lat młodości, bo on jednak był z innych czasów, z innego świata. Zamarły słynne warszawskie „stoliki” literackie, te u Bliklego i te w „Czytelniku”. Umarł Holoubek, kilka tygodni temu – Henryk Bereza, teraz Łapicki. Jeszcze tylko Tadeusz Konwicki przychodzi na 12.00 do „Czytelnika”, na obiad, mija pół godziny, i o 12.30 znika – jak Andrzej Łapicki w „Jak daleko stąd, jak blisko”. 


Wypowiedzi Andrzeja Łapickiego cytuję z wywiadu-rzeki Katarzyny Bielas i Jacka Szczerby (Andrzej Łapicki, „Po pierwsze: zachować dystans”, Prószyński i S-ka, 1999).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2012