Gdy szkoła boli

Szkoła, nie tylko w Polsce, nie nadąża za zmianami, które zaszły w wielu rodzinach. Tu dialog, tam dryl – tu dzieci zyskały głos, tam wciąż go nie mają.

26.01.2015

Czyta się kilka minut

Pytanie o jakość bycia w polskiej szkole zostało postawione po raz kolejny, ale tym razem impuls przyszedł z zewnątrz. Przez ekrany polskich kin przeszedł „Alfabet” (dokument o systemach edukacyjnych na świecie, nakręcony przez Erwina Wagenhofera, twórcę kontrowersyjnego „We feed the world”), a w księgarniach pojawił się „Kryzys szkoły”, nowa praca znanego duńskiego terapeuty rodzinnego Jespera Juula. Tezy, które stawiają film i książka, są podobne: nasze myślenie o szkole, nie tylko funkcjonowanie poszczególnych narodowych systemów edukacji, ale w ogóle rozumienie, czym jest szkoła, ufundowane jest na niedających się dłużej utrzymać przesłankach. „Większość szkół to pomyłka” – dowodzi Juul.

Talenty bledną

Po pokazach „Alfabetu” ludzie nie chcą wychodzić z kina. Potrzebują natychmiast porozmawiać, podzielić się niepokojem o los swoich dzieci i żalem, który nagle do nich powrócił z powodu tego, przez co sami przeszli w szkole. Większość kin organizuje wykłady i dyskusje z udziałem znawców tematu. W krakowskim kinie Mikro spierano się do późnych godzin nocnych. Czy nauka oznacza przymus? Czym tak właściwie jest ocena? Co dziecku powinien dać nauczyciel?
Niektóre z filmowych obrazów pozostawały z ludźmi szczególnie często: oczy mniej więcej dziesięcioletniego ucznia z Chin, pozbawione emocji, tylko śmiertelnie zmęczone, i stos medali zdobytych przez chłopca w konkursach przedmiotowych. Trzęsące się dłonie niemieckiej nastolatki czytającej swój list otwarty o tym, że lekcje i prace domowe zajmują jej cały czas. „Szkoła to nie życie, ale moje życie to szkoła” – napisała. Gitary, gotowe i dopiero wyłaniające się z kawałków drewna, wyrabiane z miłością przez człowieka, który nigdy nie chodził do szkoły. I twarz prof. Geralda Hüthera, neurobiologa opowiadającego o swoich badaniach, z których wynika, że „wszystkie dzieci są zdolne”, ale z każdym kolejnym rokiem spędzonym w szkole ich przejawiane wcześniej talenty bledną. W „Alfabecie” chodzi o emocje i o wyrazistą diagnozę: dzieci to niewolnicy współczesności, a szkoła wyniszcza – gubi naturalną ciekawość i indywidualność.
Poruszenie wywołane przez film wydaje się spełnionym snem Jespera Juula. „Marzę o tym – pisze w swojej najnowszej książce pedagog nazywany „duńskim Korczakiem” – że pewnego dnia rodzice, uczniowie i nauczyciele wyjdą razem na ulice protestować przeciwko temu, co robi się im w szkołach. Jeśli tak się stanie, natychmiast pójdę z nimi”.

Rozpieszczajcie nauczycieli

Kogo Juul czyni odpowiedzialnym za kryzys szkoły? Szukanie winnych niezbyt go interesuje. Szkoła, którą mamy, to relikt przeszłości – powiada. Nie nadąża za zmianami, które podczas ostatnich kilkudziesięciu lat zaszły w funkcjonowaniu rodzin. Sposób traktowania dzieci przez rodziców zmienił się radykalnie: nie jest już oparty na wymogu posłuszeństwa, często nie polega na stosowaniu kar i nagród. Dzieci zyskały w rodzinach głos, którego w szkołach wciąż nie mają. Stąd coraz częstsze problemy nauczycieli, bezradne zapisy w uczniowskich dzienniczkach: „nie słucha, nie uważa, robi, co chce, bawi się na lekcji”.
Mówiąc innymi słowy: dzieci odmawiają wchodzenia w rolę uczniów. Szkoła, funkcjonująca dotąd na podstawie paradygmatu, w którym uczniowie robią, co nauczyciele każą, musi przejść radykalną zmianę – zaufać kompetencjom swoich podopiecznych. „Niektórym zdaje się, że nawołuję dzieci do nieposłuszeństwa – pisze autor „Kryzysu szkoły”. – Nic bardziej mylnego. Ja nawołuję rodziców do tego, by wychowywali do bycia odpowiedzialnym i samodzielnym”.
Podobne wezwanie Juul kieruje do szkół. Opowiada m.in. o oglądanym w duńskiej telewizji programie „Teenage Boss”, który polega na tym, że przez dwa tygodnie w domu rządzą nastolatki. Kierują całą organizacją i funkcjonowaniem rodziny, mają określony budżet, robią zakupy – i świetnie sobie z tym radzą, podczas gdy rodzice patrzą na to oczami szeroko otwartymi z podziwu. Dotychczas uważali swoje dzieci za leniwe i bezradne. „Myślę, że to samo moglibyśmy przeżyć, gdybyśmy oddali dzieciom więcej odpowiedzialności w szkole – komentuje pedagog. – Pojawiłaby się radość z nauki i entuzjazm”.
Juul nie stroni od podawania rozwiązań. Proponuje znieść obowiązek szkolny, który czyni z nauki zmorę zarówno uczniów, jak i nauczycieli, a zamiast tego wprowadzić prawo do edukacji. Odbiurokratyzować szkoły i je sprofesjonalizować – tak, aby nauczyciel był wiarygodnym przewodnikiem, a nie urzędnikiem pilnującym dopełnienia przepisów. Warto, jego zdaniem, pozwolić nauczycielom podążać za potrzebami uczniów, bez trzymania się niewolniczo podstawy programowej, kontrolować wyniki ich pracy nie co roku, ale, powiedzmy, raz na trzy lata. Przede wszystkim jednak: kształcić nauczycieli na specjalistów w budowaniu relacji. Potrzeba do tego dodatkowych studiów, superwizji, zespołów inspirujących i mobilizujących do rozwoju. „Polecałbym każdemu rządowi – pisze duński terapeuta – żeby nie wahał się rozpieszczać nauczycieli”.

Na wagary

A co jeśli szkoła się stara, a uczeń nadal nie wykazuje radości i entuzjazmu do nauki? „Wtedy należy wydalić go ze szkoły” – ironizuje Juul. Tak właśnie, jego zdaniem, funkcjonuje większość dzisiejszych placówek oświatowych: albo się dostosujecie, albo do widzenia.
„Kryzys szkoły” napisany jest na podstawie doświadczeń zdobytych w pracy głównie w Skandynawii, Niemczech i Chorwacji, ale diagnozy Juula wydają się zdumiewająco trafne z polskiej perspektywy. Naszym nauczycielom bardzo przydałoby się trochę rozpieszczania. Bo mimo że prawo oświatowe pozwala im nie rozliczać uczniów z podstawy programowej co roku, nie stawiać ocen cząstkowych, realizować własny program nauczania itd. – rzadko mają przestrzeń, by z tych możliwości korzystać.
Efekt jest taki, że rodzice najbardziej świadomi i zaangażowani w wychowanie częściej niż kiedykolwiek uciekają z powszechnego systemu edukacji, wybierając szkoły alternatywne: waldorfskie, Montessori czy demokratyczne. Ze szkół systemowych odchodzą wybitnie uzdolnieni. Odchodzą też uczniowie uznawani za nieprzystosowanych: dysgraficy i dyslektycy, nadruchliwi i nadwrażliwi. Odchodzą również ci przeciętni, gasnący niezauważenie rok po roku, znajdowani przez nagle otrzeźwiałych rodziców z początkami depresji gdzieś na progu gimnazjum. Albo niczym nie wyróżniający się aż do czasu, gdy stanęli na środku pokoju i wykrzyczeli, że już nigdy nie pójdą do szkoły. Wygląda na to, że każdy może okazać się nieprzystosowany. ©

AGATA KULA jest współtwórczynią Szkoły Demokratycznej w Krakowie, współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Książka Jespera Juula ukazała się pod patronatem „TP” nakładem wydawnictwa MiND.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Nauczycielka, współzałożycielka Szkoły Demokratycznej w Krakowie, autorka tekstów i wywiadów publikowanych m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, dotyczących zwłaszcza problematyki wychowania oraz literatury dziecięcej.

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2015