Faszyści walą się na bruk

Polskę ogarnął szał rekonstrukcyjny. Co nas tak pociąga w widowiskach z epoki?

18.06.2012

Czyta się kilka minut

„Grenadier” na warszawskiej Cytadeli – rekonstrukcja powstania warszawskiego. 28 maja 2012 r. / fot. Adam Guz / Reporter
„Grenadier” na warszawskiej Cytadeli – rekonstrukcja powstania warszawskiego. 28 maja 2012 r. / fot. Adam Guz / Reporter

Zaczyna się wiosną. Jest w tym uzależnieniu od pór roku coś bardzo archaicznego – tak, jak dawniej wojowie, tak teraz przebrani za wojów wyruszają w pola, gdy zejdzie błoto, a słońce zacznie przygrzewać.

Jednym z pierwszych zdarzeń w coraz bardziej z roku na rok zapchanymi imprezami kalendarzu rekonstrukcyjnym, jest Rękawka, krakowski obrzęd urządzany pod kopcem Krakusa w każdy pierwszy wtorek po Wielkiej Nocy. Kilkuset średniowiecznych rycerzy dzieli się na dwie drużyny i przygotowuje do starcia. W tym czasie gawiedź może odwiedzić liczne stoiska: do nabycia jest wspaniały, ręcznie wyrabiany oręż, filcowe czapki, skórzane sakiewki, alkohol własnej roboty, kusze dla dzieci, łuki, miecze plastikowe i drewniane. Gawiedź strzela z łuku i patrzy, jak węgierski szaman wchodzi w trans.

Później następuje apogeum: na pełnym wądołów terenie ścierają się ze sobą rycerze. Rzecz wygląda poważnie, o skaleczenia łatwo: kiedy drużyny zwierają się w niby-morderczym uścisku, w ruch idą miecze (można bić tylko płazem), włócznie, głucho uderzają o siebie tarcze pokryte symbolami. Z daleka widać jedynie kotłowaninę, wznoszące się i opadające ręce, słychać okrzyki. Starciu przypatruje się ok. 2 tys. widzów.

Takich imprez w kraju są setki. Od potężnych, jak rekonstrukcja bitwy pod Grunwaldem, która przed dwoma laty przyciągnęła 200 tys. widzów, albo słynny w całej Europie festiwal Słowian i Wikingów, podczas którego tysiąc uczestników żyje w średniowiecznych warunkach, prowadząc m.in. walki full-contact, po małe, niemal koleżeńskie wyjazdy niewielkich grup rekonstrukcyjnych, które w mundurach okupanta niemieckiego odkrywają zapuszczone bunkry. Według najdokładniejszych jak dotąd szacunków, sporządzonych przez zespół prowadzony przez prof. Tomasza Szlendaka z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu (rozmowę z badaczem publikujemy obok), w całym kraju w rekonstrukcje zaangażowanych jest kilkadziesiąt tysięcy osób. Walki na miecze, starcia wojsk powstańczych i przemarsze oddziałów SS oglądają setki tysięcy osób. Można wręcz powiedzieć, że powstał sektor gospodarczy, w którym zatrudnienie znaleźli absolwenci ASP, archeolodzy, historycy, krawcowe i rzemieślnicy. Działają nawet wyspecjalizowane firmy rekonstrukcyjne. Ich członkowie w razie potrzeby mogą się przebrać za przedwojennego policjanta, Jaćwinga albo żołnierza Wehrmachtu.

PRZED SEZONEM

W sobotnie popołudnie siedzą przy stole w mieszkaniu Piotra Jastrzębia na nowohuckim osiedlu Sportowym. Oprócz Piotra (budowlaniec) są jeszcze Krzysztof Śmigielski (student historii) i Dawid Śliwiak (kucharz). To część niewielkiej Grupy Rekonstrukcji Historycznej Ostheer (specjalizacja: wojska Wehrmachtu na frocie wschodnim).

Kończy się zima. Zimą rekonstruktorzy odpoczywają. Zima to czas na remont sprzętu, łatanie rozdartych w czasie walki spodni, poszukiwanie w sieci brakujących elementów umundurowania. Nie znaczy to, że rekonstrukcja zamiera wówczas całkowicie. Można np., jak zrobili to w styczniu, wybrać się na całodniowy biwak do zaśnieżonego lasu. Dla siebie, nie dla widzów: żeby zobaczyć, jak to było – przedzierać się małą grupą przez zaspy, z ciężkim jak cholera Panzerschreckiem, racją żywnościową, w pełnym uzbrojeniu i mundurze.

Na razie jest sobota, manewry daleko za nimi. Zastanawiają się, jak zaplanować nadchodzący sezon. Są grupy, dla których rekonstrukcja stała się sposobem na życie – grają w filmach, niektórzy pełnią rolę konsultantów historycznych za granicą. Czasem zapłaci samorząd, który chce urządzić na ulicach miasta pokazową lekcję historii. Na większości imprez rekonstruktorzy pracują za zwrot kosztów podróży, darmowy nocleg i coś na ząb. „Pracują” jest jak najbardziej adekwatnym wyrażeniem – wystarczy nałożyć rynsztunek, który znajduje się w mieszkaniu Piotra i przebiec się po klatce schodowej w górę i w dół (sąsiedzi są przyzwyczajeni). Ciężkie buty podbite gwoździami (autentyk), niegdyś najlepsze wojskowe buty świata, praktycznie nie do zdarcia, spodnie, koszula, bluza, na bluzę pas, ładownice do mauzera, karabin, maska gazowa, saperka, bagnet. To oczywiście wersja letnia, bo w zimowej dochodzi jeszcze ciężki płaszcz. Po kilku minutach pot leje się po plecach.

Piotr Jastrząb prowadzi do szafy, w której poustawiane na półkach zastygły modele aut i czołgów niemieckich z II wojny światowej: – Zaczęło się w pracowni mikromodelarstwa, tutaj, w Nowej Hucie. Łaziłem tam jako dzieciak i nie ma co ukrywać: najbardziej kręciła mnie technika niemiecka. To były świetne rozwiązania. Popatrzmy na przykład na panterę. Przecież to był najlepszy czołg II wojny. To mnie kręciło. Detale techniczne, szczegóły uzbrojenia. Jak zaczęła się moda na rekonstrukcje, od razu połknąłem bakcyla.

Dawid Śliwiak: – Historia ciągnęła mnie od małego, nawet w szkole wygrywałem konkursy wiedzy o Armii Krajowej. Historia i starocie. Dla mnie ma to bardzo duże znaczenie, że mam autentyczną maskę gazową sprzed wojny.

Krzysztof Śmigielski: – Od małego jeździłem z ojcem na wycieczki, na forty austriackie, na przełęcz Dukielską, nasłuchałem się dużo o CK Armii. Pamiętam, jak w lesie znalazłem swój pierwszy niemiecki hełm. Kurczę, to było jak wtajemniczenie.

Będzie więc tak: najpierw kwietniowy rajd śladami Ausstelung 2, czyli ciągu umocnień na wschód od Puszczy Niepołomickiej. Potem „Grenadier” – duża impreza rekonstrukcyjna na warszawskiej Cytadeli, później jeszcze piknik militarny w Tarnowie. Na koniec sezonu na pewno niepołomickie Dni Chwały. Imprez jest tyle, że gdyby się uparli, do domów mogliby nie wracać przez cztery miesiące.

CYTADELA OŻYŁA

W sens rekonstrukcji historycznej głęboko wierzy Tomasz Kowalczyk, z zawodu policjant, po godzinach koordynator warszawskiej imprezy „Grenadier”, organizowanej od 2006 r. przez Dom Kultury Śródmieście. Skierowana początkowo do miłośników strategicznych gier historycznych, od kilku lat jest jedną z ważniejszych imprez rekonstrukcyjnych w kraju.

W trakcie samej imprezy z Kowalczykiem porozmawiać się nie da. Biega po Cytadeli, próbując ogarnąć czterystu chłopa. Wąski pas terenu zmienił się w pole biwakowe. Przyjechali rekonstruktorzy z Niemiec, szczęśliwi, bo w swoim rodzinnym kraju muszą występować w mundurach bez symboli nazistowskich. Dosyć niejasno tłumaczą, że w pełnym umundurowaniu spotykają się jedynie na imprezach prywatnych. Tu na ich umundurowanie konkurencja patrzy z szacunkiem.

Przyjechali przebrani za Niemców i Rosjan Litwini (biorą udział w bitwie o Berlin). Jest Ostheer, przedwojenna policja państwowa, są liczne zastępy powstańców, wojska napoleońskie i secesjoniści, mikromodelarze i twórcy skomplikowanych, budowanych nieraz miesiącami makiet historycznych. Do tego kilkadziesiąt autentycznych pojazdów z epoki: słynna jeżdżąca mina Goliath, wóz powstańczy „Kubuś” (odbudowany autentyk), transporter Sd.Kfz 251 (Hanomag), samochód pancerny Adler, polska tankietka, oryginalne pojazdy pancerne typu Marder i Hetzer. Wszystko na chodzie. Wszystkiego można dotknąć. Grają karabiny maszynowe, strzelają mauzery. Dziewięć inscenizacji w ciągu dwóch dni, na stosunkowo niewielkim terenie, więc łatwo obejrzeć każdy detal.

A wieczorami, kiedy widzowie odchodzą, między pałatkami i w namiotach kwitnie życie towarzyskie, jak to na wojnie: z manierek leje się płyn inny niż herbata. Wszyscy oceniają swoje mundury i autentyczność sprzętu. Im więcej autentyku, tym poważniejszy rekonstruktor. Dobrze jest mieć karabin na gaz, wychodzi taniej niż ślepaki. „Gdzie kupiłeś te buty”? „Mundur masz z Niemiec, Poznania czy Chin”? O żabce do bagnetu wz. 24 mogą debatować bez końca.

Już w trakcie widać, że nie wszystko się udaje. Takie szczegóły dla rekonstruktorów mają znaczenie fundamentalne: tuż przed inscenizacją walk na placu Napoleona w Hetzerze psuje się pompa paliwowa i zamiast niego powstańczej barykady broni, niezgodnie z prawdą historyczną, Marder.

Ale dla widzów nie ma to znaczenia: tłumy wyciągają szyje, obserwując, jak faszyści walą się na bruk.

– Myśmy to miejsce odkryli ponownie dla zwiedzających – powie Kowalczyk, kiedy emocje opadną. – Proszę zapytać w Warszawie, co to jest Cytadela, i co się w niej działo. Ludzie już nie wiedzą, kim był Traugutt, i co to jest w ogóle X Pawilon. Dzięki „Grenadierowi” Cytadela, na co dzień miejsce raczej zapomniane, ożyła.

Liczby przemawiają za Kowalczykiem. Pierwszy konwent organizowany na Cytadeli przyciągnął pięćset widzów, drugi – już cztery tysiące, w tym roku przez fortecę na wiślanym brzegu przeszło osiem tysięcy: wszystko po to, by przyciągnąć miłośników gier strategicznych, i, nie bójmy się mocnych słów, rozkochać w historii.

– Tu historia jest na dotknięcie ręki, łatwo się nią zarazić – przekonuje Kowalczyk. – Można porozmawiać z ostatnimi żołnierzami powstania warszawskiego, zobaczyć dioramę bitwy pod Monte Cassino.

Ostatni żołnierze inscenizacji nie oglądają. Jest tak gorąco, że nie mają sił ruszyć się z cienistego wnętrza namiotu, organizatorzy donoszą im wodę. Czy rekonstrukcja walk powstańczych nie jest dla nich zbyt bolesna?

Tomasz Kowalczyk: – Pokazaliśmy dioramę akcji Kutschery łączniczce „Kamie”, która jako dziewczyna brała udział w tym zdarzeniu. To ona jako pierwsza zasygnalizowała, że Kutschera wyszedł z domu, i dała tym samym sygnał do rozpoczęcia akcji. Popłakała się, ale nie dlatego, że rozdrapaliśmy rany. Ona była szczęśliwa, że ktoś chce o niej pamiętać.

Na Cytadeli „Ostheer” prezentuje się bardzo dobrze. Zdaje się, że to przystanek w drodze do Stalingradu, o czym świadczy wiszący nad głową kierunkowskaz. W centralnym miejscu moździerz nr 43, karabiny oparte o stojaki, kufer z wielką wroną trzymającą w szponach swastykę. Przywieźli ze sobą pieczołowicie odtworzone racje żywnościowe i przybornik. Suchary, konserwa (coraz trudniej znaleźć takie jak dawniej, bez zawleczki na wieczku), chleb, igły i prezerwatywa – wszystko w kopiach oryginalnych opakowań.

Przy namiocie leży Jarosław Łach, przedsiębiorca z Zagłębia. Jego droga do „Ostheer” prowadziła przez tzw. wyrywkę, czyli fascynację wykrywaczami metali i tym, co kryje ziemia. Jest gorąco, więc pozwala sobie wyglądać jak żołnierz na tyłach frontu: w podkoszulku na ramiączkach i spodniach, leży na plecaku (autentyk z czasów wojny) z zawadiacko przesuniętą na tył głowy furażerką, i leniwie obserwuje, jak sąsiadujący z ich obozem Niemcy wygładzają swoje mundury.

– Dlaczego akurat ta formacja? Odpowiedź jest prosta: z dwojga złego wybieram Feldgrau. Ruskiego munduru nie nałożę, nie ma szans – tłumaczy. – Ale faszysty nie dam z siebie zrobić. Nie ma możliwości, żeby do naszej grupy dostał się ktokolwiek zafascynowany nazizmem. Co innego miłość do mundurów, a co innego akceptowanie zbrodni.

Dobrego humoru członków „Ostheer” nie mąci nawet to, że Piotr Jastrząb musi polec. Mimo że sanitariusz, zginie w ostatni dzień „Grenadiera” pod Berlinem, zatłuczony saperką przez żołnierza Armii Czerwonej.

TO JEST PRZEKROCZENIE

Przy okazji rekonstrukcji zawsze pada pytanie o granice, których przekraczać nie wolno.

Podczas rekonstrukcji oblężenia zamku w Malborku powieszono człowieka. Na oczach tysięcy widzów, w tym małych dzieci.

Podczas imprezy historycznej w Reszlu organizatorzy chcieli zainscenizować spalenie na stosie kobiety oskarżonej o uprawianie czarów.

Najwięcej emocji wzbudziła rekonstrukcja powstania warszawskiego na Czerniakowie w 2007 r. Podczas walk żołnierze niemieccy gwałcili tam Polki, w ostatnich dniach powiesili też ks. Józefa Stanka.

Skoro normalnością w rekonstrukcjach średniowiecznych jest dobijanie rannych, dlaczego nie pokazać tego w rekonstrukcjach z II wojny światowej?

Jeśli ks. Stanek został naprawdę powieszony, dlaczego udawać, że było inaczej?

Jeśli dochodziło do gwałtów, dlaczego nie wysłać publiczności sygnału, że tak wyglądała rzeczywistość powstania?

Tomasz Kowalczyk, koordynator „Grenadiera”: – Nie sposób podczas takich inscenizacji uniknąć pokazywania cierpienia, wycinanie go z walki byłoby absurdem. Zgadzam się: to nie jest normalne, tak jak normalna nie jest wojna. Ale wydaje mi się, że w ubiegłym roku pograliśmy za mocno. Pokazaliśmy zdobycie dwóch barykad powstańczych, Niemcy wybili warszawiaków do nogi, czterech esesmanów wciągało dziewczynę do pawilonu. Jak się wszystko skończyło, zapadła kompletna cisza, nie było oklasków. Dzieci to oglądały. Więcej takich rekonstrukcji robić nie będziemy. Ja wiem, że takie zdarzenia miały miejsce, ale musimy opowiadać je inaczej, bo w innym przypadku widzowie zapamiętają wyłącznie okrucieństwo.

– Przegięciem są „Bękarty wojny” Tarantino i wywrócony do góry nogami obraz wojny – uważa z kolei Piotr Jastrząb. – My robimy teatr historyczny.

***

Jedną z ostatnich dużych imprez w sezonie są „Pola chwały”. Jesienią do podkrakowskich Niepołomic zjadą setki rekonstruktorów z całego kraju. Blisko 20 tys. widzów przez kilka dni będzie oglądać jednoczesne zmagania średniowiecznych rycerzy, walkę polskiego kontyngentu z talibami, wojska napoleońskie, Jaćwingów, Wehrmacht, SS, autentycznych weteranów z czasów II wojny światowej, zawody modelarskie. Będą przebierać w plastikowych mieczach i bluzach z demobilu, jeść kaszankę i świetnie się bawić.

Bo przecież wojna, jak się okazuje, może być wspaniałą rozrywką.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2012