Ewangelia jest prospołeczna

Czy w czasach kryzysu ekonomicznego i uwiądu wartości katolicy mają coś do zaproponowania społeczeństwu obywatelskiemu? Mają, pod warunkiem, że sami przypomną sobie, kim są i Komu zaufali.

12.03.2012

Czyta się kilka minut

Europa na naszych oczach przemienia się w duży pojazd-zabawkę, wyposażony w imponująco skomplikowany mechanizm, napędzany paliwem kapitału i nakręcony do ruchu za pomocą rozmaitych „regulacji”, „norm” i „procedur”. Wszystko z pozoru wygląda ładnie, ale... wyraźnie brakuje kierowcy. W europejskim pojeździe usadowili się sami pasażerowie. Ci, co wskazali drogę, już dawno odeszli, a współcześni inżynierowie życia społecznego koncentrują się bardziej na udoskonalaniu maszynek do kasowania biletów niż na wytyczaniu kierunku jazdy. Pojazd jednak, siłą bezwładu, nadal porusza się do przodu, a nawet próbuje pokonać wyboje kryzysu. Dlatego pasażerom wydaje się, że będzie tak jechał dalej. Bez ich udziału i wysiłku. A to pomyłka.

Prędzej czy później nasz piękny autokar wywali się na zakręcie. Nawet jeżeli jakoś miniemy obecny kryzys, na drodze niechybnie pojawi się kolejny, na znacznie większą skalę niż dzisiejszy.

Chrześcijaństwo za trudne

Wspomniałem o udziale i o wysiłku: to dwa podstawowe pojęcia, składające się na fenomen społeczeństwa obywatelskiego. Udział to indywidualna obecność, jednak we współpracy z innymi; wysiłek – to poświęcenie. Jedno i drugie wskazuje na praktyczną niemożność uchylania się od trudnych problemów, jakie życiu wspólnotowemu stawia zmieniająca się rzeczywistość. Tak przynajmniej myślą ludzie odpowiedzialni.

Udział i wysiłek to także naczelne wartości chrześcijaństwa. My tylko nazywamy je nieco inaczej. Zamiast o udziale, wolimy mówić o łamaniu chleba, zamiast o wysiłku – o ofierze. Trawestując znany koncept Tertuliana, można by nawet powiedzieć, że dusza chrześcijańska jest usposobiona społecznie z samej swojej natury. Wydawałoby się więc, że między europejskim pojmowaniem zaangażowania obywatelskiego a chrześcijańskiej aktywności nie powinno być rozdźwięków. I owszem: kiedyś tak właśnie bywało. Lecz dziś jest inaczej: „obywatelska” Europa nie chce się liczyć z głosem chrześcijan.

I nawet wiadomo, dlaczego. Nikt z tych, którzy ze słuchawkami na uszach rozparli się wygodnie w miękkich fotelach naszego pojazdu, nie ma cierpliwości, by słuchać jakichś dyrdymałów o męce na krzyżu. To normalne, bo ludzkie. Przeciętny udziałowiec europejskiego dobrobytu myśli o własnej korzyści, tymczasem dla chrześcijanina łamanie chleba jest dziękczynieniem. Ta pokorna postawa wynika z refleksji: głosiciel Dobrej Nowiny obiecał nam zbawienie, ale nikt nam nie obiecał, że będzie łatwo. Tymczasem wokół nas ze wszystkich stron rozlega się wołanie: „nam się należy!”. Już od dawna mylnie uznajemy je za wyraz postawy obywatelskiej. W tej pomyłce odbija się cień dwóch totalitarnych utopii XX wieku – obie opierały się na specyficznej kombinacji roszczeniowości i rewanżyzmu.

Obecna, nienazwana jeszcze utopia paneuropejskiego „ładu procedur” jest wolna od ideologii, ale też przy okazji trochę bezmyślna. Zresztą chyba nie jest tak do końca bezideowa, skoro w głębi duszy wyczuwamy, że podszyto ją nihilizmem. Dobitnie świadczy o tym agresja jej wyznawców na wszelkie wzmianki o tym, że na świecie może istnieć coś, co nie mieści się w logice popytu i podaży.

Tak czy inaczej, na naszej współczesnej utopii możemy wyjść niewiele lepiej niż na tamtych.

Reanimacja społeczeństwa obywatelskiego

Właściwa odpowiedź na to wyzwanie oznaczać będzie nic innego, jak powrót do starych, sprawdzonych prawd. Europejskiego kapitału nie da się pomnażać ani zachować, wyrzekłszy się ciężkiej pracy i osobistego ryzyka. Ale to jeszcze nie wszystko. Zapatrzonym we własne laptopy ludzkim monadom może ktoś wreszcie przypomni, że u podstaw wszelkich relacji społecznych, podobnie jak u podstaw wszelkiego kapitału, leży zaufanie. Jakakolwiek inicjatywa przekraczająca możliwości pojedynczego człowieka zakłada okazanie chociażby minimum zaufania jego wspólnikowi. Nie jest to kwestia religijnych „sentymentów”, tylko konieczności, przed którą staje każdy, kto wie, że izolacja i zastój oznaczają śmierć przedsiębiorczości. Tego międzyludzkiego czynnika nie zastąpią najdoskonalsze nawet procedury.

Droga do ponownego odkrycia tych oczywistości będzie zapewne długa i bolesna, jednak rozczarowanie „nowym wspaniałym światem” kiedyś w końcu nastąpi. Zachłyśnięci konsumpcją i bezosobowym systemem dystrybucji ludzie z czasem zaczną dostrzegać, że ten pełen wszelakich dóbr świat w istocie skazuje ich na samotność. Pozbawia ich też możliwości realnego, świadomego wyboru. Dzieje się tak, gdy z obszaru naszych wspólnotowych relacji eliminowany jest element osobistego ryzyka.

Powyższe stwierdzenie nie jest odkrywcze: do podobnych konstatacji dochodzą dziś myśliciele o tak różnych światopoglądach, jak Michael Novak i Slavoj Žižek. Znamienne w tym wszystkim jest co innego: prawdy te zadziwiająco przypominają niemodną, wypartą z obiegu mowę chrześcijan, którzy cierpliwie, cichym głosem powtarzają słowa swojego Mistrza. Te o „wąskiej ścieżce” i o konieczności postawienia na szali wszystkiego, by wygrać to, co najważniejsze.

Czasami warto trwać przy starych poglądach, albowiem – nieoczekiwanie dla nas samych – mogą one stać się znakiem nadziei dla tych, którzy przyjdą po nas. Można nawet założyć, że prawdopodobnie tak się stanie.

Dlatego nie podzielam lęku wielu chrześcijan o losy naszej wspólnoty we współczesnej Europie. Jest nas, owszem, coraz mniej, ale to wcale nie znaczy, że dni Kościoła Chrystusowego na kontynencie są policzone. To tylko Kościół przechodzi proces oczyszczenia. Nie można tego powiedzieć o rosnącym w siłę „obozie zwycięzców”. Nie o naszą przyszłość winniśmy się więc obawiać. „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną. Płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!”. Nasza troska winna być raczej zwrócona ku przyszłości wspólnej kultury, której dziedzictwo jest dziś w Europie udziałem zarówno chrześcijan, jak i niechrześcijan. Jej tożsamość jest podmywana przez nihilizm. To fakt, niezależny od partykularnych opinii na temat celowości, czy też jej braku, umieszczenia formuły o „chrześcijańskich korzeniach” w preambule europejskiej konstytucji.

Dobro bez koncesji

Patrząc z tej perspektywy, wskazać można na kilka zasadniczych pól, na których chrześcijanie mogą skutecznie włączyć się w budowanie nowej Europy.

Wielu z nas uważa, że europejskie chrześcijaństwo, jako ostatni poważny ruch społeczny na kontynencie, przechowuje depozyt ogólnoludzkich zasad etyki i przyzwoitości. Nie chciałbym tutaj rozstrzygać, ile racji jest w takich opiniach; zwracam tylko uwagę na obecny w nich rys straceńczego fatalizmu. „Ostatni przyzwoici” w głębi duszy nie wierzą w to, że przyzwoitym być warto, skoro nie wierzy w to również pozostała część społeczeństwa, czyli ci „nieprzyzwoici”. Tymczasem kanon podstawowych wartości etycznych, sformułowany wspólnie przez „obywatelskie grupy” europejskich chrześcijan i niechrześcijan, może w przyszłości okazać się polityczną koniecznością. Chodzi o to, by w morzu zalewających nas zewsząd regulacji obronić prawo do spontanicznego działania w imię publicznego dobra. Hasło „dobro nie potrzebuje koncesji” mogłoby wtedy stać się istotnym narzędziem walki w obronie obywatelskich swobód. Trzeba byłoby tylko porozumieć się w kwestii tego, co uważamy za dobre.

Zgoda, w części spraw chyba nie zdołamy się dogadać (zbyt różnie rozumiemy takie pojęcia, jak „wolność sumienia” czy „dyskryminacja”), ale innych tematów nam nie zabraknie: pomoc słabszym i prześladowanym, walka z wszelkimi formami wyzysku, promocja podmiotowości małych wspólnot typu „sąsiedzkiego”, wolontariat... Także swoboda poruszania się, nie w jej politycznym, ale w podstawowym, najbardziej ogólnoludzkim wymiarze. Coraz mniej jest miejsc, do których mamy swobodny dostęp: nawet w parkach narodowych wprowadzane są opłaty. My tymczasem przypominamy, że Ziemia nie jest naszą własnością – chociaż dostaliśmy ją za darmo w użytkowanie.

Kolejnym polem inspiracji ze strony europejskich chrześcijan może być nasz sposób myślenia o kategoriach celu. Dziś niektóre środowiska, reprezentujące różne Kościoły, kładą największy nacisk na to, by utrzymać się w czołówce europejskich organizacji publicznego pożytku. Nie ma w tym niczego złego; przeciwnie – ich praca godna jest najwyższego uznania. Chodzi jednak o to, by nie zapominać, po co jesteśmy. Kościół Chrystusowy jest czymś więcej niż tylko jedną z licznych organizacji społecznych. On jest po to, by przypominać ludziom, że społeczeństwo nie jest celem samym w sobie. Dla wielu ludzi, także tych niewierzących, którzy w kołowrotku codziennych zajęć czują narastającą pustkę, takie spojrzenie może być czymś odświeżającym.

Na koniec można by przypomnieć o starym chrześcijańskim modelu kolegialności, promującym podejmowanie decyzji na zasadzie powszechnej zgody, w przeciwieństwie do zasady wyborczej rywalizacji. Dyskusja o nim mogłaby być inspirującym poszerzeniem debaty poświęconej zawiedzionym nadziejom, pokładanym w mechanizmach europejskiej demokracji. Niestety tak się nie stanie, gdyż obecnie niewiele tu mieliby do zaproponowania sami chrześcijanie. Kolegialność, ta właściwie rozumiana, jest w wielu naszych Kościołach praktycznie nieobecna.

Aby skutecznie wpływać na obywatelską społeczność Europy, chrześcijanie muszą najpierw sami sporo zmienić na własnym podwórku. Dotyczy to też z pewnością Kościoła katolickiego. Ale to temat na osobny artykuł.


Od 16 do 18 marca w Gnieźnie o roli i miejscu chrześcijan w Europie obywatelskiej dyskutować będą uczestnicy IX Zjazdu Gnieźnieńskiego. Udział w kongresie potwierdził prezydent RP Bronisław Komorowski. Organizatorzy spodziewają się ok. tysiąca uczestników. Wśród blisko dwustu prelegentów zapowiedziani są m.in. Anna Dymna, Janina Ochojska, Jerzy Owsiak, s. Małgorzata Chmielewska, Jerzy Buzek, kard. Angelo Scola i ks. Tomaš Halík.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2012