Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pamiętam to wyraźnie: była piękna niedziela, 4 czerwca. Jechałem z Ursynowa na poranną Mszę do kościoła na placu Zbawiciela. I nagle ich zobaczyłem: dziesiątki Garych Cooperów, dziarsko maszerujących na ówczesny Dom Partii. Widok był porażający. Ja śnię, pomyślałem! Moim plakatem obklejona była Warszawa! – wspomina Tomasz Sarnecki, wtedy student warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych i autor kultowego plakatu Solidarności „W samo południe” na wybory 4 czerwca 1989 r.
Plakaty dostarczono do Warszawy na ostatnią chwilę: nocą z trzeciego na czwartego czerwca i tej samej nocy rozklejano w stolicy. Był to spektakularny finał kampanii wyborczej przed pierwszymi po części wolnymi wyborami w Polsce od 1945 r. Na polską scenę polityczną z impetem wkraczał bohater zza „wielkiej wody”: Gary Cooper, szeryf z westernu „W samo południe” Freda Zinnemanna z 1952 r.
– Plakat Sarneckiego mocno działał na wyobraźnię – mówi Henryk Wujec, wtedy sekretarz komitetu wyborczego Solidarności. – Film Zinnemanna był moim ulubionym obrazem, widziałem go co najmniej pięć razy. – Kowboj samotnie wymierzający sprawiedliwość liczniejszemu wrogowi, odważny i szlachetny: któż nie chciałby się z nim utożsamiać? A jeśli chodzi o plakat, była to genialna metafora położenia, w jakim się znaleźliśmy – wspomina Wujec. Też mieliśmy przed sobą starcie z potężnym przeciwnikiem, tylko chcieliśmy je wygrać metodami pokojowymi. I takie jest przesłanie plakatu. Proszę się przyjrzeć: Gary Cooper nie ma broni, zamiast colta trzyma wyborczą kartę. To nią chcieliśmy pokonać komunę.
Z ZIEMI WŁOSKIEJ
Paradoksalnie, plakat powstał także dzięki komunistom. Ale nie polskim, lecz włoskim.
Jak to możliwe? W całą akcję zaangażowany był profesor sinologii Krzysztof Gawlikowski, wtedy wykładający we Włoszech. – Było to po zakończeniu „Okrągłego Stołu” – wspomina Gawlikowski. – Pod koniec kwietnia do Watykanu na spotkanie z Janem Pawłem II przyjechał Lech Wałęsa, towarzyszył mu Bronisław Geremek. Spotkałem się z nim i zapytałem, czy mogę pomóc, co w tym decydującym momencie dla Solidarności jest najbardziej potrzebne.
„Niech pan zdobędzie pieniądze na wybory, najlepiej sto tysięcy dolarów” – miał odpowiedzieć Geremek. Gawlikowski: – Była to horrendalna kwota. Po kilku dniach znów z nim rozmawiałem, telefonicznie. Zmienił zdanie. „Proszę zapomnieć o gotówce” – mówił. – „Jest za późno, nawet gdyby przyszła teraz, nie mielibyśmy co z nią zrobić. Musi nam pan przygotować i dostarczyć materiały wyborcze, w Polsce drukarnie i papier są w rękach komunistów”.
Gdyby Gawlikowski zwrócił się oficjalnymi kanałami o pomoc, choćby do włoskiego rządu, i gdyby rzecz trafiła do władz w Warszawie, w PRL-owskiej prasie mogłyby pojawić się zarzuty, że obcy rząd wspiera Solidarność. Z tych samych względów w grę nie wchodziła pomoc zachodnich partii politycznych. – Zresztą w tamtym czasie włoska chadecja była nam niechętna – mówi Gawlikowski. – Niektórzy jej politycy uważali Jaruzelskiego za zbawcę Polski.
KOMUNIŚCI DLA SOLIDARNOŚCI
Gawlikowski naradzał się z papieskim sekretarzem Stanisławem Dziwiszem i Jerzym Giedroyciem, szefem paryskiej „Kultury”. Wspólnie wpadli na pomysł. – Uznaliśmy, że o sfinansowanie i wydrukowanie plakatu poprosimy włoską partię komunistyczną – mówi Gawlikowski. – Intryga była genialna w swej prostocie. Gdyby komuniści z Warszawy i Moskwy chcieli nas zdyskredytować, musieliby obwieścić światu, że niektóre partie komunistyczne pomagają Solidarności, a więc są przeciwko nim.
Droga do realizacji tego planu prowadziła m.in. przez gabinet obecnego prezydenta Włoch Giorgio Napolitano, zajmującego się wówczas sprawami zagranicznymi we Włoskiej Partii Komunistycznej – wtedy już wyemancypowanej spod kurateli Kremla i sympatyzującej z Solidarnością. Gawlikowski spotkał się z Napolitano. – Powiedziałem mu wprost: chcemy, aby udział w kampanii pomocy dla Solidarności miała Włoska Partia Komunistyczna – wspomina sinolog. – Wytłumaczyłem mu, na czym polega gra.
Także dla Napolitano nie na rękę było otwarte angażowanie partii w akcję na rzecz Solidarności. Dlatego wpadł na pomysł, by sprawę przejął związek zawodowy drukarzy. Wytypowano drukarnię w Modenie. Związkowcy zgodzili się przyjść do pracy w nocy z soboty na niedzielę, gdy zakład był nieczynny, i wydrukować plakat Solidarności. – Ich był materiał, robocizna i dobra wola – podkreśla Gawlikowski. I dodaje: – Ale gdy to wszystko udało się załatwić, pojawił się problem: termin druku się zbliżał, a ja nadal nie miałem projektu plakatu...
DZIEŁO (TAKŻE) PRZYPADKU
– Zaprojektowanie plakatu było dla mnie jednym z dodatkowych zajęć, jakie miałem w pracowni profesora Macieja Urbańca na wydziale grafiki ASP – wspomina Tomasz Sarnecki. – Niczego wielkiego nie obiecywałem sobie po tej pracy. Gdyby powstała reklamówka formatu A4, byłbym zachwycony. Na początku powstały cztery małe kopie, na tyle starczyło materiału.
I pewnie na nich by się skończyło, gdyby nie znajomość grafika z Janiną Jankowską, szefową zespołu dziennikarzy radiowych, pracujących przy kampanii Solidarności. Sarnecki pokazał jej swoją pracę. – To było to! – wspomina Jankowska. – Pomysł z Cooperem po prostu mnie zachwycił. Włożyłam dużo pracy w tamtą kampanię, ale po latach to właśnie spotkanie z Sarneckim uważam za historycznie najważniejsze.
Jankowska projekt przygotowany przez Sarneckiego przekazała Wujcowi. Jemu też od razu przypadł do gustu. Ale nie chciał sam decydować. – Jestem z wykształcenia fizykiem, uznałem, że obowiązują procedury – mówi Wujec. Sarnecki trafił więc przed oblicze specjalnej komisji Solidarności, opiniującej materiały wyborcze. A ona plakat odrzuciła.
– Przypadkiem spotkałem Sarneckiego na korytarzu – wspomina Wujec. – Wydał mi się przybity. Powiedział, że plakat się nie spodobał i nic z niego nie będzie. Nie wierzyłem własnym uszom, pomysł wydawał mi się świetny. W końcu jak Cooper postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i zrobić wszystko, aby plakat powstał.
IKONA DLA ŚWIATA
Projekty plakatu docierają do Włoch w ostatniej chwili; przewożą go dwie kurierki-zakonnice. – Spodobał mi się – mówi Gawlikowski. – Jednak projekt był czarno-biały, a z Włochami umawiałem się na plakat kolorowy. Postanowiliśmy więc użyć w druku koloru czerwonego i czarnego, tak aby napis „Solidarność” od razu rzucał się w oczy. Moją uwagę przykuł też jeden szczegół: na piersi Coopera widniał dziwny „zygzaczek”. Zdecydowałem, że powinien on zostać zmieniony na znaczek z napisem „Solidarność”, by nie było wątpliwości, kogo Cooper reprezentuje. Nikomu nie przyszło wtedy do głowy, że ingerujemy w prawa autorskie...
Ostateczna wersja plakatu trafiła do drukarni w Modenie. Ustalono, że powstaną dwa tysiące egzemplarzy. Włoscy związkowcy zdawali sobie sprawę, że plakat będzie przemycany do Polski, dlatego użyli specjalnego papieru, bardzo mocnego i lekkiego, w odcieniu kości słoniowej (stąd łatwo dziś, po kolorze, odróżnić włoski „oryginał” od późniejszych polskich wersji).
Transport do Polski organizował Watykan, który – jak wspomina Gawlikowski – do wykonania tego zadania wytypował odpowiednio dobrze zbudowanego księdza...
Jak było potem, wiadomo: plakat odniósł ogromny sukces i szybko stał się międzynarodową ikoną Solidarności. Na wybory w 1989 r. przyjechali do Polski dziennikarze z całego świata: w ich telewizyjnych relacjach często z tła przebijała sylwetka szeryfa Coopera.
– W ten sposób w międzynarodowej wyobraźni zwycięstwo Solidarności jednoznacznie zaczęto kojarzyć z plakatem Sarneckiego – ocenia Gawlikowski. – A dziś jest to też namacalny dowód zapomnianej pomocy, jakiej Polsce udzieliła wtedy zagranica.
MARCIN POŚPIECH jest dziennikarzem Programu Trzeciego Polskiego Radia.