DRUGI DZIENNIK PILCHA

Choroba nie otwiera na to, co niewidzialne. W chorobie wzrok się psuje, w chorobie gorzej widać, w chorobie mylna ocena, ciemniej niż jaśniej, w chorobie to, co widzialne, się zamyka.

11.02.2013

Czyta się kilka minut

 / Rys. Andrzej Dudziński
/ Rys. Andrzej Dudziński

15 stycznia | Emil Cioran: „Póki mamy się dobrze, póty nie istniejemy. Dokładniej: nie wiemy, że istniejemy”.
Wiemy, nie wiemy. Zależy kto. Jeśli o mnie chodzi, ładnych parę razy miałem się dobrze i wiedziałem, że istnieję. Zaręczam. Odwrotnie też działało. Wiedziałem, że istnieję, i nie była to choroba. Z całą pewnością nie była to choroba. Byłem zdrów jak byk i wiedziałem, że istnieję. Jeśli słyszycie w tym wyznaniu konfesję wsiowego przygłupa, wasza sprawa. Niczego nie trywializuję, ale na wszelki wypadek obrazu tego, który wie (który wtedy wiedział), że istnieje, nie uszczegóławiam.
Okej, nie ma co wydziwiać. Od biedy wiadomo, o co chodzi. Tyle że kategoria „od biedy” i cytowany autor to jest sprzeczność nie do pogodzenia.
„Chory wzdycha do nicości zdrowia, do niewiedzy istnienia. Złości go nieustanna świadomość, że ma przed sobą cały wszechświat, a w żaden sposób nie może stać się jego częścią, zatracić się w nim. Ideałem byłoby dlań zapomnieć o wszystkim i strząsnąwszy z siebie przeszłość, pewnego pięknego dnia obudzić się nagim wobec przyszłości”.
Ideałem byłoby, jakby nie było gorzej, niż jest. Chyba że rozmawiamy o katarze, a nie rozmawiamy o katarze. Gramy o najwyższą stawkę, żeby było to możliwe, musi nam dolegać coś poważnego, raczej nieuleczalnego, rosnąco dolegliwego. Lżejszy repertuar nas ośmieszy. Zapaść w miarę trwała, czyniąca powrót do zdrowia utopią, daje wiarygodność marzeniom i paradoksom. Zamknięci w chorobie, z najszczerszym entuzjazmem korzystamy z wszelkich wolności, jakie to zamknięcie oferuje. Z niego już nie wyleziemy, ale poruszać się wewnątrz możemy swobodnie. Są wśród nas mistrzowie, co radzą sobie ze schodami, a nawet w łazience. Ideałem by było, jakby tak zostało. Jak na razie jest pacjentem chodzącym i niczego więcej mu nie trzeba. To, co straciłem bezpowrotnie, i tak było stratą czasu. Niby że tak najprościej? Czas zajęty przez chorobę i tak się nie liczył? No, nie liczył się. Nie zamierzam stawać na głowie, by udowodnić, że się liczył.
Chory ma przed sobą wszechświat? Zdrowy nie? Za uparcie C. trzyma się bałamutnie banalnej myśli, że zdrowy czuje, widzi i rozumie – mniej. Niby prawda, ale każda prawda przeciągnięta w efekcie przegięta.
Chory pragnie stać się częścią wszechświata, zatracić się w nim? Zatrata już była. Teraz idzie o to, by poczuć się lepiej. Teraz idzie nie o to, by się zatracić, ale by nie stracić ani sekundy. Póki wiadomo, co to sekunda. Bo niedługo nie będziesz wiedział, że żyłeś na świecie, który czas mierzył w sekundach. Nie będziesz wiedział, co to czas (chyba że akurat tego się dowiesz), co pomiar, co świat i co życie. Całego szeregu innych rzeczy też nie będziesz wiedział. Nauka w las? Niżej. Teraz żadnej nieprzytomności, teraz czuwanie permanentne. Ile złapiesz, tyle złapiesz, ale nie śpij. (Czy na pewno polemizuję z tym, co Cioran miał na myśli? A po cóż miałby on o czym innym myśleć?)
„Chory reszcie śmiertelników, zwłaszcza tym zdrowym, zazdrości, gardzi nimi bądź ich nienawidzi”.
Na pewne rzeczy nie ma rady, ale nie trzeba tak ostro. Chory góruje – bez przesady i bez entuzjazmu, jaki miał dla tego górowania Cioran, ale góruje; jeśli świadomy, ma świadomość przewagi – przy takiej przewadze zazdrość? pogarda? nienawiść?
Politowanie wystarczy. Niewtajemniczonym (zdrowym) wystarczy politowanie. A i ono niech pacjent choć trochę skrywa. Elementarnych rzeczy można od pacjenta wymagać! Pacjent sam na każdym kroku podkreśla, że jest pacjentem chodzącym! A też zdaniem niektórych pacjentem pobudzonym. Do końca owszem niedaleko, ale też nie aż tak blisko!
Politowanie ergo pycha ergo... grafo? Znów? Wszystko da się otworzyć tą kategorią? Wszystko nie, ale to i owo tak.
„Sekretnym pragnieniem chorego jest, aby wszyscy byli chorzy, konającego, aby wszyscy konali wraz z nim. Przechodząc rozmaite doświadczenia, pragnęlibyśmy, aby wszyscy byli równie nieszczęśliwi jak my – nic więcej, tylko tyle. Nie oszukujmy się, jedyna równość, jaka nas obchodzi, jedyna zresztą, do jakiej jesteśmy zdolni, to równość w piekle”.
Dajcie pokój! Tym razem chłopina tak pojechał, że nie wiadomo, od którego winkla zacząć tę wiatę podpalać – wszystkie dogodne. Pomijając, że „równość w piekle” to jest obraz nieco wyblakły, to i w tej wyblakłości żadnej równości! Nie ze mną w każdym razie – ja i w piekle chcę być number wiadomo który! Najbardziej ze wszystkich chcę być przeto – masochistycznie, a może tylko samobójczo – nieszczęśliwy? Choroba to nie jest kwestia szczęścia albo nieszczęścia – choroba to jest kwestia dzieła sztuki.
Wszyscy mieliby być chorzy? Wszyscy konający? Miałbym tego w skrytości pragnąć? Otóż jawnie, nie skrycie i nie pierwszy raz oznajmiam: iż chcę być suwerenem własnej choroby i nie tylko; chcę też być suwerenem innych chorób, suwerenem innych chorych, suwerenem wszystkich chorób i wszystkich (chodzących i niechodzących, pobudzonych i niepobudzonych) pacjentów świata, i jeśli w ostatecznym jakimś wyliczeniu mogłoby to znaczyć, iż będę jedynym chorym na świecie – będzie to spełnienie. W gryzipiórczym plemieniu wyjątkowość w najwyższej cenie.
W każdym razie ja chory – wy zdrowi. Zwłaszcza koledzy zdrowi! Niech Bóg ich chroni przed najmniejszą dolegliwością! No bo jeśli moim skrytym pragnieniem jest, by wszyscy byli jako i ja chorzy, to w wielkim tym kwantyfikatorze mieszczą się też wszyscy koledzy po piórze... I ja bym im miał choroby życzyć? Wszystkim razem i każdemu z osobna? Andrzejowi na ten przykład Stasiukowi miałbym życzyć, żeby zachorował, żeby dostał Parkinsona i nolens volens pisać o tym zaczął? Ja miałbym życzyć sobie tak granicznej, tak samobójczo i tak krystalicznie cioranowskiej sytuacji? Takie nieszczęście miałbym na siebie w te dni przedostatnie ściągnąć? Przepaść pomiędzy mną a światem jest wielka, ale na aż tak daleko idącą wspaniałomyślność – nie pozwala.
 
16 stycznia | Ciorana ewidentnie przedawkowałem, na koniec cioranowskiego ciągu kolejny – jak na geniusza – beztrosko puszczony cytat. Cioran zdrowy nie umarł, ale większą część długiego życia był zdrów jak ryba. Niestety jest to widoczne. Był geniuszem dzieckiem podszytym. Geniusz tworzył arcydzieło pesymizmu, dziecko pilnowało, by wszystko wokół też było naznaczone smutkiem. Dorosły i raczej inteligentny facet pilnuje, by nie uczyniono mu i zwłaszcza nie opublikowano fotografii, na której się uśmiecha? Nie. Takie rzeczy to obsuwa w dziecinadę.
„Gdy otoczeni cierpieniami ulegamy pokusie mniemania, że na pewno niczemu one nie służą, że bez nich dokonalibyśmy nieporównanie większych postępów, zapominamy o dwojakim aspekcie choroby unicestwiającym i objawiającym”.
Generalnie tak, aczkolwiek z aspektem unicestwiającym bym nie przesadzał. Wszystko unicestwia, bo wszystko ku unicestwieniu idzie. Komu niekiedy zdarza się wyzdrowieć, w euforii popada w złudzenie nieśmiertelności – unicestwienia nie ma! Unikajcie eternalnych euforii – są śmiercionośne.
„Choroba odbiera nas pozorom i niszczy je tylko po to, by lepiej otworzyć nas na ostateczną rzeczywistość, nieraz nawet na to, co niewidzialne”.
Nic nie poradzę, ale gdy czytam o „otwieraniu na ostateczną rzeczywistość”, nasilają mi się niepożądane objawy uboczne – gdy potem zaś następuje – bezlitosne i bezkarne – „to, co niewidzialne”, mniejsza o to, co mi się nasila. Choroba otwiera na to, co niewidzialne? Czyli na co? Chyba nie na tamten świat? Takich otwarć i takich widoków nikt nie chce. Na co w takim razie? Na mikroby? One niewidzialne. Zostawmy to... Choroba nie otwiera na to, co niewidzialne. W chorobie wzrok się psuje, w chorobie gorzej widać, w chorobie mylna ocena, ciemniej niż jaśniej, w chorobie to, co widzialne, się zamyka – potem zamyka się wszystko – też książki Emila Ciorana.
 
21 stycznia | – Witam!
– Witam!
– Miło poznać!
– Bardzo miło!
– Skąd jesteś?
– Z Polski.
– Nie martw się. Nikt nie jest doskonały.
Niestety nie jestem autorem tej perły, rzeczywistości udało się ułożyć dialog przypominający fragment dobrze napisanej komedii. Uczestniczka i ofiara skeczu – moja mieszkająca w Paryżu przyjaciółka (ma się rozumieć Polka) – przytacza w liście „ten oburzający afront, jaki spotkał ją ze strony dopiero co poznanej i na pierwszy rzut oka sprawiającej sympatyczne wrażenie Francuzki”.
Dalej idą rytualne (na szczęście nie za obszerne) utyskiwania na tragizm polskiego losu na Zachodzie etc., etc.
Słowem, zaszły okoliczności wymagające interwencji stanowczej, a nawet brutalnej. Interweniowałem. Utyskiwań zabroniłem, a ostromózgą Francuzicę poleciłem pocałować. W usta. Kto nie ryzykuje – przyrostu dopaminy nie zazna.
Jaki znak twój? Orzeł biały! Ach! Nikt nie jest doskonały!
 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2013