DRUGI DZIENNIK PILCHA

Nawet cień metody stalinowskiej powtórzony tu i teraz przestaje być cieniem metody, staje się metodą. Pewne rzeczy nie mogą mieć żadnej kontynuacji, każde echo mordercze, każda czkawka złowroga...

28.01.2013

Czyta się kilka minut

 / il. Andrzej Dudziński
/ il. Andrzej Dudziński

Zbrodnie dokonane w kontekście totalitarnym zdają się wyjątkowo odrażającymi nad-zbrodniami.
3 stycznia | „W każdym pacjencie żyje niespełniony poeta” – z wyjątkiem tych, w których żyje niespełniony prozaik.
U chorego dystans potęguje zachwyt nad życiem” – z wyjątkiem tych chorych, u których potęguje niechęć do życia, pogardę dla życia, wstręt do życia, nienawiść do życia.
Chcę wrażliwego lekarza, choć wydaje się to niemal oksymoronem, sprzecznością samą w sobie. Chce dobrego lekarza, niech Pan Bóg broni przed wrażliwcami. „Wrażliwy lekarz” – jeśli jest to oksymoron, to wysilony, a nawet żenujący.
Wyobraźmy sobie, że zajmuje się nami Czechow, który z zawodu był lekarzem.
Wolę sobie nie wyobrażać. Autor „Trzech sióstr” był całkiem przyzwoitym medykiem– –pisarzem nieskończenie większym. Otóż nie jest dobrze, gdy doktor jest w jakiejś dziedzinie nieskończenie sprawniejszy niż w leczeniu. Wymienionych przez autora lekarzy–pisarzy: Wiliama Carlosa Wiliamsa, Walkera Percy’ego, Rabelais’ego, (a dopisuję tu Moliera, Bułhakowa, Celine’a, Benna, Döblina, Boya-Żeleńskiego, Lema) wolę czytać, niż wyobrażać sobie, że mnie leczą. Leczę się u doktora Włodzimierza Kurana, autora książek – tak jest – z dziedziny neurologii.
Mój idealny lekarz powinien mnie »czytać«, moją poezję i literaturę. Przekonałby się, że choroba mnie oczyściła, złagodziła moje najgorsze cechy, umocniła najlepsze.
Co jest w sumie grane? Socrealizm terapeutyczny? Choroba jako źródło szczęścia, dobra i wyłącznie budujących rozwiązań? Wyłącznie gówniarska euforia? Facet miał terminalnego raka prostaty, aż taką wesołość, aż takie poczucie lekkości ta choroba daje?
Oczywiście: nie porównuj swojej choroby z moją chorobą. Jakby się dało, to by się nie porównywało, ale co zrobić? Moja wyżej. Poważniej. Donioślej. Jak nie porównywać skoro mój przebieg dramatyczniejszy, a uzdrowienie cudowniejsze? Jak nie porównywać, skoro wygraną mam pewną? Mnie akurat choroba nie oczyściła, a przeciwnie – bardziej jeszcze zamąciła, zamroczyła, gęstą jak piach ciemnością spowiła. Wyostrzyła najgorsze cechy, najlepsze wypleniła. I co? Lekarz celem uniknięcia pesymistycznych wrażeń ma mnie nie „czytać”? Nie powinien? Otóż wyłącznie mnie powinien! Na cóż mu studiować pacjentów o skali trudności czytanki produkcyjnej?
5 stycznia | Włodek samo zło, to był nie byle kto, Szymborska wyszła za niego dla kariery; to jedno jedyne, co ją ciekawiło. Pisała mało, tym większe wizje sławy i kasy, tym dotkliwsze marzenia – cierpliwości coraz mniej. Włodek rządził w Krakowie, mało kto o tym wiedział, ona przeczuwała: kocham Cię – pojechała otwartym tekstem – zapiszmy się do partii.
Była to propozycja w zasadzie nie do przyjęcia, w najlepszym razie wszystko, co się dało gmatwająca, zasady łamiąca itp. Wewnętrzna instrukcja mówiła jasno: członków partii nie werbujemy, z czego automatycznie wynikało: zwerbowanych nie przyjmujemy – co i tak abstrakcja, nie zdarzyło się, żeby jakiś zwerbowany o partyjność się ubiegał, ludzie wariowali, ale nie aż tak. Nacisków w takiej sprawie – co naturalne – żadnych, a tu masz: Wiśka naciska: Do partii! do partii! Tylko ty i ja!
To ostatnie – absurd. Kolejne – jeszcze większy. Gdy ona naciska, on dawno zwerbowany i to jak zwerbowany! Tak zwerbowany, że lada chwila sam werbował będzie! Gdzież teraz tak ważnego człowieka do partii! Spali go to, jak nie całkiem, to poważnie! I jakie korowody! Komisja Rewizyjna musi zaopiniować! Wojewódzka! Wysoko sprawa musi być znana! Jak wysoko? Wystarczająco wysoko. I faktycznie, gdy już praktycznie pewne, że z partii nici, z „wystarczających wysokości” przychodzi depesza, żeby młodych przyjąć, zwłaszcza ją. Dlaczego „zwłaszcza ją”? Jak już, to jego przecież? On pewniak! Ona co? Ona jajco!
W tym miejscu pierwsza ciemność zapada, nic nie wiadomo, ploty jakieś, chyba prowokacje, krążą, podobno do specjalnej roli W.S. będzie przygotowywana, o szczegółach na razie ani be, ani me. Służby ją widzą, a radzieccy nie widzą przeciwwskazań. Wiersze o Stalinie wystarczająco słabe, by jej w oczach burżuazji nie spalić i wystarczająco wyraźne, by – w razie czego – użyć. A towarzyszowi Włodkowi członkostwo nie zaszkodzi.
Zaszkodziło. Rychło jął w żonie wyczuwać wpierw gasnące zaangażowanie, potem całkowity brak zaangażowania, nadal – jakkolwiek to brzmi – drobiazg; ale jak za pierwszym drobiazgiem wypłynął drugi drobiazg, czyli podejrzenie zdrady, a właściwie zdrad – jednej normalnej, z Słomczyńskim, drugiej szerszej – z reprezentowanym przez tegoż Słomczyńskiego obcym wywiadem – tajemnicą powiało. Niewytłumaczalnie się zrobiło, bo do partii sama poetka parła, ale jak gwałtownie parła, tak szybko pod względem ideologicznym zmarła. To akurat nie dziwota – z jednej strony – jak po Noblu skomentował tę twórczość JP2: „dobry warsztat”, z drugiej cały czas w głowie kariera, kariera, kariera. Większa niż dotąd, znacznie większa. Tu już więcej nic do wzięcia nie ma.
Nauki literackie – Włodek nie wyglądał, a podobno był w tym dobry – przyswojone. Krupnicza wzięta. Kraków opanowany. Partia zrobiła swoje, kwestia – równie jak wstąpienie koniunkturalnego – opuszczenia szeregów była kwestią czasu. Zostawiony daleko z tyłu mąż – jakkolwiek to brzmi – stał się nieprzydatny, a nawet uciążliwy. Nie było dla niego zadań. Owszem perfekcyjnie znał czeski, był świetnym tłumaczem z czeskiego, ale Wiśka wiedziała: zbliża się etap, na którym potrzebni będą perfekcyjnie znający angielski, świetni tłumacze z angielskiego.
Słomczyński spełniał warunki, był rzecz jasna agentem obcego wywiadu, ale to się rozumiało samo przez się, kto w tamtych czasach znał angielski, był z automatu agentem, był do tego stopnia agentem, że czyim był agentem, wielkiego znaczenia nie miało. Włodek widząc, że autor Joe Alexa kobietę mu sprzed nosa sprząta – dawaj donos! Donos – autor nie był w stanie kunsztu powściągnąć – w formie listu poetyckiego do wiadomego urzędu. Słomę wezwali, ale puścili. Potem też nic.
Niestety Adam Włodek nie okazał się aż tak wpływowy; jego teksty poważnie traktowały tylko młode poetki, a i to nie za długo. Jedna Szymborska o nim bez przesady, ale pamiętała.
Było trwać w umiarze, niestety przy układaniu testamentu całkiem nią zakręciło i w nagłym porywie postanowiła imię nieszczęśnika przypomnieć. Rzecz jasna w starciu z polskim wymiarem moralności poniosła kolejną porażkę. Swoją drogą, czego oczekiwała? Pisząca wiersze o Stalinie poetka funduje stypendium im. ubeka i czego się spodziewa? Oklasków? Oklaski były w Sztokholmie. Teraz jest cicho, to znaczy głośno, ale nisko. Nisko da się wszystko. Wysoko kij w oko. Czyli nisko, choć ślisko – w końcu lodowisko. W tym miejscu druga ciemność zapada, a za nią wszystkie pozostałe.
7 stycznia | Nawet cień metody stalinowskiej powtórzony tu i teraz przestaje być cieniem metody, staje się metodą. Pewne rzeczy nie mogą mieć żadnej kontynuacji, każde echo mordercze, każda czkawka złowroga. Zbrodnie dokonane w kontekście totalitarnym zdają się wyjątkowo odrażającymi nad-zbrodniami. Cienie tych nad-zbrodni, może nawet ich parodie i ich pozory dokonane (czy tylko markowane) w warunkach wolności, mają – rzecz jasna – inną wagę (choć nieważkie nie są) i w innej skali są odrażające (choć lilipucia skala to nie jest).
Za Stalina wyrywano paznokcie, łamano kości, dręczono na tysiąc sposobów, jak można porównywać! Otóż można. Pewnie że porównywanie tortur, zwłaszcza porównywanie tortur, które były – z torturami, których nie ma – wygląda nieco egzaltowanie. Co innego trzeba porównywać. Co innego jest porównywalne. Może nawet tożsame.
Swoją drogą – milcz serce – tortury! W sumie szkoda, że żadną miarą nie da się tego środka nacisku bezpośredniego poprzeć. Profesor Janusz Tazbir w książce: „Okrucieństwo w nowożytnej Europie” różne barwne przykłady daje, np. w XVIII wieku za kradzież miodu z ula karano wypruwaniem jelit „okręcanych następnie dookoła słupa” – debata o ewentualnym nawrocie do tego rodzaju tradycji nie byłaby wypruwaniem jelit w sensie ścisłym, ale czy barbarzyństwem, i to barbarzyństwem w sensie ścisłym, również by nie była? Dawni barbarzyńcy wycinali w pień – dzisiejsi gadają do spodu.
Weźmy oślepianie. Wieki temu oślepianie przeciwnika, nawet gdy nie było na porządku dziennym, było przecież! Jakoś było! Mocno było – dziś, gdyby ktoś (niechby i żartobliwie) zapowiedział wyłupienie oczu swemu antagoniście – barwna ta retoryka wepchnęłaby nas w średniowiecze w pewnym sensie krwawsze od oryginalnego. Krwawsze, bo gadanie do spodu uwstecznia. Krwawo.
Weźmy palenie na stosie – dawniej karano w ten sposób czarownice, heretyków i innych przedstawicieli myśli ekscentrycznej – dziś grożenie komuś stosem nie występuje w przyrodzie – zbrodnia straciła swoją gawędziarską kontynuację, swój wariant retoryczny. I to jest dobre, a nawet najlepsze.
Ale rozumiem: przekonywanie, że dzisiejsza krwawa retoryka jest tożsama z historyczną krwawą jatką, może nie skutkować zrozumieniem. Dzisiejszej nawet ostentacyjnie stalinowskiej z ducha metodzie niełatwo będzie czysty stalinizm wykazać. Jaki stalinizm? Stalinizm bez wyrwanych paznokci się nie liczy! Stalinizm bez paznokci nieważny! Nie ma takiego stalinizmu!
Otóż wyrwane paznokcie nie są ani stalinizmowi, ani innemu totalowi do istnienia niezbędnie konieczne. Mogą być jego znakiem, symbolem, godłem. Zasadą – nie. Zasadą totalu, zasadą każdego totalu (nawet totalu byle jakiego, totalu naprędce upichconego) jest pogarda. Nieskończona, jadowita i unicestwiająca pogarda dla drugiego człowieka. Czas totalu to czas pogardy. Wyrwanych paznokci może nie być, pogarda musi. I jest. Jest w sensie ścisłym. I doskonale obywa się bez paznokci. Niepodobna wręcz nie pomyśleć, że wyrwane paznokcie przeszkadzałyby jej, powściągały ją i krępowały. A tak tchnie kędy chce, hulaj dusza, od gadania nikt nie umarł, nikomu ani korona z głowy, ani pazur z palca.
Co nie znaczy, że dzisiejszą Polskę otwiera klucz stalinowski. Nie. Dzisiejszą Polskę otwiera klucz gomułkowski. W pewnym sensie gorzej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2013