DRUGI DZIENNIK PILCHA

Ktoś może odnieść wrażenie, że neurotycznie reaguję na przyjazne gesty, iż maniakalnie podejrzewam Bogu ducha winnych ludzi o złe zamiary, podczas gdy ich zamiary są jak najlepsze. Otóż nie. Nie są. Nie mylę się.

21.01.2013

Czyta się kilka minut

 / Rys. Andrzej Dudziński
/ Rys. Andrzej Dudziński

22 grudnia | Zdrowy człowiek grozy pytania: „jak się czujesz?” – nawet w przybliżeniu nie jest w stanie oszacować. („Zdrowy człowiek” to jest figura relatywna, nie tak relatywna jak „chory człowiek”, ale relatywna).

Jak się czujesz? Oczywiście bywają bardziej przerażające horrory, tragiczniejsze tragedie, katastrofalniejsze katastrofy, a nawet śmieszniejsze komedie. Mało jednak co wk...wia bardziej. Szczerze mówiąc: nic nie wk...wia bardziej. Nagle z frazy „co słychać?” zostajesz przeniesiony do frazy „jak się czujesz?”. Awans to nie jest.

Nie jest, ale też jest. Jak to w mare relativum. Jednakże o korzyściach idących z rozmaitych wtajemniczeń na razie nie przystoi mówić. Zdrowie – stan generalnie w porządku. Nic tylko się cieszyć. Dopiero jak PB wraz z demoniczną czeladką swoją trochę się z tobą zabawi, jak tobą zakręci, jak po ścianach nie „z powodu migreny” zaczniesz łazić, jak raz, drugi, dziesiąty padniesz nie „z powodu gorzały”, jak nie mogąc się dźwignąć, zaczniesz całkowicie serio i w zasadzie bez paniki własnych nóg na prześcieradle wypatrywać, jak widziadła, których na zdrowy (ale tylko na zdrowy) rozum nie ma, wezmą cię w swoje posiadanie, jak niekończące się zawroty, obroty, wymioty, łoskoty podsuną nieśmiałą wątpliwość, że nie wszystko idzie w odpowiednim kierunku – dopiero po takich przygodach na samą myśl, że mogło by cię ominąć to, co jest ci dane, wpadasz w panikę; dopiero teraz od spuchniętych stóp do mętniejących źrenic przeszywa cię dreszcz niepokoju (dotkliwego), euforii (niebiańskiej) i pychy (boskiej).

23 grudnia | Nie obronisz się, ale imaginacja (bez strachu) to zawsze było pole zemsty (krwawej). Nie odpuszczaj trudu duchowego, bo padniesz. Gdy kolejny your only friend samozwańczo sprawdza, czy chodzisz do lekarza, i szczegółowych relacji się domaga – pomyśl, że w istocie trochę czasu na studiowanie diagnoz należałoby się nieszczęśnikowi! Ciekawość – pierwszy stopień do Rybnika.

Cała czereda, co zaczyna rozmowę od niezmiernie serdecznego: – Hej! Martwimy się o pana (martwimy, nie modlimy; są też wszarze, co się modlą – ich ignorujesz całkowicie!) – cały ten rzekomo sojuszniczy oddział – dycha i piątka na przytarcie rogów. Hej!

Cała gromada żałobnic, co wyznaje, iż opłakuje kolejne odcinki w „TP” – do prokuratury.

Korespondenci „z bólem i rozpaczą przyjmujący wiadomość o przerażającej chorobie, która dotknęła pana tak niezasłużenie” – sankcja nie przejdzie mi przez gardło.

– Dieta! Niewłaściwa dieta! Dietę poprawić! – tych krzykaczy po kieszeni uderzyć. Niech widzialnie mniej kasy na żarcie pójdzie. Jak dieta, to dieta.

– Z Biblią na co dzień! Z Biblią na co dzień! Za mało Biblii na co dzień! Na każdy dzień odpowiedni wiersz i życie ruszy z kopyta! – pokazać tej armii zbawienia, co znaczy ruszać z kopyta!

– Oj! Oj! Oj! (zanim się odezwiesz, zanim się zorientujesz, kto) Oj! Oj! Niedobrze z tobą! Słyszę, że bardzo źle! Leżysz? Nie wstawaj! – Tak! Niech poleży wizjoner! I niech za szybko nie wstaje! Niech unika gwałtownych ruchów! Bo – nie daj Panie – w głowie się zakręci!

Pojedyncze przypadki: sąsiad, który zapytał, czy jesteś po wylewie; fotograf – fanatyk antynikotynizmu, który uważa, że po kryjomu dalej palisz i stąd to wszystko; szalona cyklistka, która jest święcie przekonana, że regularna jazda na rowerze prowadzi do życia wiecznego, i parę innych postaci – do rozpatrzenia w trybie indywidualnym.

Ktoś może odnieść wrażenie, że neurotycznie reaguję na przyjazne gesty, iż zestresowany niedomaganiem – jestem niewspółmiernie, a nawet nonsensownie agresywny, iż maniakalnie podejrzewam Bogu ducha winnych ludzi o złe zamiary, podczas gdy ich zamiary są jak najlepsze, głęboko serdeczne i szczerze współczujące. Otóż nie. Nie są. Nie mylę się. Precyzyjnie oddzielam obłudę od szczerości, ordynarną ciekawość od serdecznego współczucia, faryzeizm od prawdziwej pomocy, udawanie od autentyczności.

Pacjent chce być zdrowy, ale – przynajmniej do pewnego momentu – nie za wszelką cenę. Udawać zdrowego? Nie! Nie! I jeszcze długo nie! Nawet pacjent pobudzony miarkuje się w tym względzie. Wymyślenia, zaprojektowania i uruchomienia specjalnych form obrządku udawania również się nie domaga. Na tym etapie jeszcze nie musisz. Wiara, mara i jak ręką odjął. Tak jednak czy tak: o chorobie jak o poezji metafizycznej – albo konkret, albo nic.

Mam przewagę – niedomaganie jest po mojej stronie; zależnie od humoru mogę mściwie robić w trąbę zarówno tych, którzy moim zdaniem zbyt prędko ją uznają za rozstrzygający komponent: – Jaki chory? Kto chory? Ja chory? – jak i tych, co beztrosko ją ignorują: – Państwo serio nie zdają sobie sprawy, jaka jest moja sytuacja?

Oczywiście nie same fałszywe banknoty w sejfie leżą. Papier jednak to papier. Monet mało, ale autentyk na autentyku. Rubel błyśnie, studolarówka zaświeci. Prawdziwy Only w ciemnościach brodzi. Nie pyta: – Jak się czujesz? On nie. On w ogóle o nic nie pyta, jest lakoniczny, onieśmielony, zawstydzony i, co rozstrzygające, podaje i ofiarowuje, wyłącznie jak z wielkiej elegii konkrety – nazwę leku najnowszej generacji, adres szwajcarskiej kliniki, numer telefonu bydgoskiego neurochirurga, szklaną kulę wolnomularzy, która da długowieczność.

Im wychodzi; mało ich, ale im idzie. Reszta może chce dobrze, wychodzi jej jak zwykle, tym bardziej że jednak chce źle. Reszta, czyli znawcy twojej słabizny i wszystkich pozostałych słabizn świata. Reszta, czyli kibice konających. Reszta, czyli mieszkańcy psiej gwiazdy. Reszta, czyli teoretycznie najbliższa ci osoba. Reszta, czyli istna gratka, nieustająca mianowicie w macierzyństwie matka sześćdziesięciolatka, sama wieczna nastolatka.

Choroba nie jest twoim największym nieszczęściem, największym nieszczęściem jest teoretycznie najbliższa ci osoba, która rzeczowo uważa, iż choroba jest sumą twoich błędów. W ogóle zło z błędów, dobro z bez--błędów. Na błędach uczą się nieudacznicy. Mistrzowie i kandydaci na mistrzów studiują bezbłędność. Szkoda wielka, w zasadzie wszystko nieodwracalne, ale jakbyś się poprawił, kto wie, kto wie.

Można by taką nadzieję przyjąć, ale teoretycznie najbliższa ci osoba zbyt prostolinijnie podkreśla, iż jest wzorem, albowiem nigdy żaden błąd się jej nie zdarzył. Nigdy? Nigdy. Ani jeden? Ani pół. Ktoś się tu ma za mistrza? Odpaliło komuś?

Choroba nie jest największą tragedią, największą tragedią są znawcy twojej choroby. Uliczni spece, słynne plemię omnipotencjuszy. Skręcają w boczną drogę, znikają, przepadają; byli – nic nadto. Podobno to, tamto, owo, ale szczegółów nikt nigdy nie pozna. W porównaniu z nimi tak rzekomo groźni kibice konania – to banda frajerów. Owszem, wytropią końcówkę, policzą dni policzone, owszem, przyprawią gębę otępiałego od ciężkich leków buca, z którym kiedyś był jakiś kontakt, już wtedy, ma się rozumieć, żadnych fajerwerków, ale proste rzeczy szło ustalić – teraz nic. Owszem, umieszczą na imaginacyjnym oddziale psycho-licho, stamtąd choćby nie wiadomo jak mądre, magnetyczne i jak demoniczne grypsy szły, wszystko jak kundli szczekot zostanie przyjęte – ale przecież wiesz, z czym, kim, jak i o co masz walczyć. Swoją drogą, kto jest twoim najpoważniejszym sojusznikiem? Jak to kto? On! Facet tak szczelnie zajęty sobą, że żaden inny temat się go nie ima. Ani żadna inna choroba. On sam jest swoją chorobą.

24 grudnia | Choroba to nie jest kraksa zdrowia. Choroba to jest byt osobny, autonomia czysta. Ile warte zdrowie – wiadomo po stracie. Co znaczy choroba – zaczynasz pojmować, gdy żadnych odniesień do zdrowia już nie ma, gdy poprzednie zdrowe wcielenie do szczętu zapomniane, wymazane, nigdy nie istniejące.

25 grudnia | Horror pytania „jak się czujesz?” może docenić tylko ciężko chory. Zwrotu, który słyszysz kilkanaście razy dziennie, nie pogodzisz z intymnością.

Po dwudziestym razie twoje dolegliwości, twoje wnętrzności, twój mózg i jego rentgenowskie fotografie zostają wystawione na centralnym placu miasta, kto chce, podchodzi i pyta: – Jak się czujesz?

Matula pytanie „jak się czujesz?” jest w stanie zadać kilkadziesiąt razy dziennie. Nie z racji wiekowości (spornej), toksyczności (bezspornej) czy sceptycyzmu (śladowego) – przeciwnie, z entuzjazmu, z wiary, z wiary w moc słowa, w moc jej słowa. Każde jej „jak się czujesz?” poprawia samopoczucie, dokładniej: powinno poprawiać samopoczucie, powinno leczyć. Ilekroć matula pyta, jak się czuję – powinienem czuć się lepiej, ponieważ jej pytanie nie jest pytaniem, a uzdrawiającym zaklęciem, zaklęciem o charakterze chrześcijańskim. Matka dogadała się z Bogiem w sprawie mojego uzdrowienia, jej modlitwy zostaną wysłuchane, wyzdrowieję, jeśli oczywiście nie okażę jakiejś krnąbrności; wyzdrowieję, jeśli naprawdę zechcę.

Rzecz jasna, że zechcę! Któżby nie zechciał! Gotów jestem choćby zaraz! Tymczasem nie tak zaraz! Tymczasem jakoś nie bardzo! Nie pierwszy raz słowa czynom przeczą. Brak jazdy plus zastój.

Układ ma trzy ogniwa: matkę, Boga i mnie. Matka nie zawodzi, Bóg nie zawodzi, a układ nie działa. Pytanie: które ogniwo zawodzi?

Matula formę pytajną: „jak się czujesz?” zamienia na tryb rozkazująco-magiczny: „masz się czuć dobrze!”. Formuła zmieniona – sytuacja nie; irytacja rośnie i jest zrozumiała. Skoro Bóg obiecał, że uzdrowi, a choroba nie ustępuje, to przecież nie oznacza, że On kręci i zwleka. To oznacza, że ja nie chcę przyjąć uzdrowienia. To oznacza, że kwestionuję stare konszachty matuli z Opatrznością. To oznacza, że z dniem dzisiejszym przyjmowane do wiadomości są wyłącznie relacje realistycznie pokazujące, iż wszyscy jesteśmy pod szczególną opieką boską. Amen.

26 grudnia | Jedyna dana forma obecności – obecność przelotna. Z czasem przelotność wzrasta, o obecności szkoda gadać – nigdy jej nie było. Nie widziało się tego – trudno widzieć, czego nie ma.

29 grudnia | Po tygodniu w Wiśle powrót do domu. Droga jak po stole, Edek z lekka nieobecny duchem, ale jazda jak się patrzy. „Mazowsze moje – płasko i daleko”. Wyjeżdżamy koło dziesiątej, o piętnastej już na Hożej. Jestem tak szczęśliwy, że żal mi zapadać w stan wegetatywny. Nie śpię do czwartej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2013