DRUGI DZIENNIK PILCHA

Pamiętajcie, towarzysze, jak za temat bierzecie zło, które się dzieje w małym polskim miasteczku, podstawowym przesłaniem waszego utworu będzie myśl, że źle się dzieje w całej Polsce. Nasi wrogowie tak i tylko tak będą rozumieć wasz utwór.

31.12.2012

Czyta się kilka minut

 / Rys. Andrzej Dudziński
/ Rys. Andrzej Dudziński

1 grudnia | Część i całość, opowiadanie i powieść, fragment i pełnia, a może na odwrót. Wypływasz na powierzchnię, jest to w sumie dosyć obojętne, jest to w każdym razie na tyle obojętne, że nie chce Ci się dodawać naznaczonego tragizmem „jeszcze”. Jeszcze wypływasz, jeszcze powtarzasz stare porzekadła, jeszcze umiesz je usłyszeć, jeszcze czujesz poryw: ktoś zaczyna pisać, fraza wychodzi, niby zawiła, a pierwotnie prosta.

Bóg, Wiara, Sen, Mara – te cztery zjawiska, z jednej strony całkowicie nieuchwytne, starczą za fundament wszystkiego (także wszelkiej uchwytności). By objąć całość, nie trzeba żadnego bytu zbytecznego, żadnej rzeczywistości dodawać. Z drugiej strony, bez przesady zarówno z nieuchwytnością, jak i z całością.

Krótko mówiąc: tworzą „wszystko” czy nie? Dają pełnię pełną czy rożek jak nów postny? Są nieuchwytne czy wręcz na odwrót? Mara, Sen, Wiara, Bóg. Mara – zwłaszcza czy jest uchwytna – sprawdzić. W dyskrecji, ale najdalej do końca roku, niestety czas się kurczy. Kurczy się, a tu niejedno do zrobienia. Poniedziałek – odebrać spodnie od krawca. Wtorek – zapomniałem. Środa – liga mistrzów. Czwartek – zacząć to, o czym zapomniałem we wtorek; o ile zapomniałem o czymś, co trzeba zacząć, a nie – na ten przykład – skończyć. Piątek – przetrzymać skutki uboczne. Sobota – siąść za biurkiem, to zawsze pomaga. Niedziela – zacząć, jednak zacząć!, zacząć coś doniosłego, rodzaj summy czy pełni wszystkiego – dokładny tytuł zaraz sobie przypomnę. Zapytać, czy przepisy kulinarne Hrabala – np. nadziewany wielbłąd – są realne, wykonalne ucieleśniane i jadalne. Zapytać, ale kogo? I kiedy? Dwa tygodnie temu? Całkiem niedawno. Idą święta. Bóg, Sen, Wiara, Mara.

Weźmy po kolei: Bóg nieuchwytny? Nieuchwytność wychodzi na tym jako tako – liczne szkoły uczą, że jest On nieuchwytnością samą w sobie. I choć do bałamutnej demagogii: „Nieuchwytność jest Bogiem”, nie tak blisko, jak by się zdawało – Najwyższy na nieuchwytności wychodzi, jak się wychodzi na własnym zaniku: marnie.

Nie mówię, że ci, co wierzą w Boga Nieuchwytnego, nie wiadomo w co i czy w ogóle wierzą, ale gdyby nie to, że niczego w tym nie ma, powiedziałbym, że coś w tym jest. Tadeusz Gadacz wpadł na wielki pomysł Boga Milczącego. Wpadł na pomysł czy dokonał odkrycia? W pewnym sensie i w obecnym miejscu dyskursu nie ma to decydującego znaczenia. Bóg milczy. Na razie? Odezwie się? Jeśli w ogóle, to nieprędko? Odezwie się, żeby Gadaczowi zrobić na złość? Zły, że go zdemaskował, ryknie nań wściekle? Z umiarem i po wiekach przemówi z całą bezinteresownością? Tak najprędzej i tak najpiękniej.

Głos Jego nie musi być jak głos wielu wód, blask Jego nie musi oślepiać, żar Jego nie musi przebijać żaru pieca martenowskiego, ale ci, co się choćby i takich, a przeważnie drobniejszych oznak dopominają, niech nie uchodzą za czcicieli guseł.

Jak Bóg nieuchwytny, to wiara jaka? Uchwytna? Nawet jak On uchwytny, to ona nieuchwytna. Widzialna, owszem, ale nieuchwytna. A widzialna wtedy, gdy wypełniwszy mózg do ostatniej komórki, kipieć i czaszkę przeżerać zaczyna. Wyostrza rysy, spojrzenie czyni jadowitym albo nieobecnym, zakrzywia palce etc., etc.

Sen. Długo nic się nie śniło, a może sponiewierana głowa nie była w stanie zapamiętać. Zdrowiejesz – wracają majaczenia. Sen starszy od ciebie, niby twój, a jakby od wieków śniony na planecie, wyraźny, ale nieuchwytny. Wisła pusta jak po bombie neutronowej, szaro i zielono, góry nieruchome, stary dom tak wypucowany, że niepodobna nie pomyśleć o trumnie. Babka Mara otwiera drzwi, ale nie przekraczam progu, zegar w drugim pokoju wybija piątą, za oknem brudno – szarawe niebo nad Warszawą.

Mara. Mara nieuchwytna? Chyba dla was; ja znam te wężowe uściski, temperaturę dotyku. Senna Mara nie jest. Przychodzi co noc, kładzie się, ale nie śpi. Słyszę jej oddech, nigdy nie widziałem jej twarzy. Sen Mara, Bóg Mara, Wszystko Mara. Mary przecież miałem się spytać o nadziewanego hipopotama. Maro zmoro jeszcze jeden początek. Fragment Mara. Mara... Jaka Mara? Chyba: jaki Mara? Jaki Mara? Chyba jaki Marai?

2 grudnia | Sandor Marai: „Planowałem napisać powieść, w której wszystko będzie miało swoje odzwierciedlenie – wszystko? A co to znaczy »wszystko«? Z mglistą ambicją sądziłem, że całe życie, wszystko, co dotyczy ludzi. Charakterystyczne pragnienie grafomana, jak się później dowiedziałem. Grafoman zawsze pragnie wyrazić »pełnię« i nie wie, że prawdziwy, a więc doskonały i proporcjonalny jest zawsze tylko dokładnie opisany i możliwie najpełniej wyrażony i ukazany szczegół. A później, niedługo później, i to nie w literaturze, tylko w brukowej rzeczywistości życia, »krwawego życia«, »wielkiego życia« dane było mi zrozumieć, że dążenie do »pełni« jest groźnym i chorobliwym dyletantyzmem, ambitny dyletant staje się zawsze fuszerem, niebezpiecznym i krwawym tyranem. Kto nie potrafi stworzyć części, pragnie »pełni«, czyli chaosu. Pragnie tego, zgrzytając zębami i błyskając białkami oczu, więc wszystko i wszystkich poświęci dla swojej gigantycznej i totalnej manii – właśnie dlatego, że nie ma dość talentu do szczegółu”.

3 grudnia | Grafoman – dodać należy – nie tylko pragnie wyrazić pełnię, uważa on, iż wszyscy pragną tego samego, ergo wszyscy z nim rywalizują, dokładniej: są dlań zagrożeniem, pragną go umniejszyć (w oryginale inaczej). Literatura nie jest krainą wolności, ba!, nie jest nawet „turniejem garbusów”; jest rzezią oślepionych blaskiem „pełni”, odmóżdżonych dążeniem do „pełni” współbraci w frustracji.

Ponieważ nie ma grafomanii bez pychy, grafoman znajduje pewną pociechę w nieodpartej koniunkcji: jest geniuszem – jest najlepszy. Pociecha pociechą, a nerwy nerwami. Grafo niby wie, że jest najlepszym geniuszem, niby wie, że świat jego wielkość prędzej czy później spostrzeże, a jednak nerwy dręczą go okropne.

Jest to zupełnie zrozumiałe. Jakbyście mieli tak daleko idące kłopoty poznawcze, też byście w wiecznych nerwach żyli. Niby mielibyście pewność własnej nieomylności, a w głębi znękanej duszy zdawalibyście sobie sprawę, że czegoś wam brakuje – czego? Co i kto prócz daremnie dążących do pełni rywali blokuje, truje, morduje? Jakiś głos podpowiada – zawsze niewyraźnie. Prawda o was nie jest waszą prawdą. Zawsze? Zawsze.

Grafoman nieraz jest superwykształcony, bywały w świecie, zna obce języki, najzawilsze problematyki, i nic z tego nie wynika. Grafoman bowiem przy wszystkich swych przewagach nie jest w stanie – może nie najprostszej w świecie, ale też nie najtrudniejszej – choć z kolei dla pisania dość niezbędnej – rzeczy sprostać: nie jest mianowicie w stanie zrozumieć drugiego człowieka. Nie jest w stanie czyichś minimalnie nieoczywistych postępowań rozkodować, co tam: „minimalnie nieoczywistych”. Najprostszych! Najprostszych nie kuma! Najprostsze pod słońcem motywacje to dla niego czarna magia, a już odrobinę odbiegająca od normy osobowość to niedocieczona zagadka bytu albo po prostu świr. Narracja współ-odczuwająca to jest dla niego wyrażenie obce. Ja i reszta świata – tylko to się liczy, ja i zachwycona mną reszta świata; reszta świata i ja znający ich na wylot.

W ogóle szkoda czasu na takie namysły; grafo góruje i pod względem technologii poznania, gotowe diagnozy wyskakują mu ze łba niczym produkty fotopodobne z polaroidu, o ludziach wie wszystko z punktu, nawet jednym spojrzeniem nie musi drugiego człowieka omiatać, by znać nędzę jego egzystencji, a jest to egzystencja tak nikczemna, że „drugi człowiek” spokojnie może nie istnieć, w każdym razie dlań nie istnieje, „drudzy ludzie” to figurki. Obrazu, w którym jest jedynym „żywym” człowiekiem, resztę zaś globu zaludniają kukiełki – grafoman do siebie nie dopuszcza – a jest to, rzecz jasna, jego istota, jego prawda, jego świato-obraz, świato-odczucie i świato-pewność.

Przy takich założeniach i takich fundamentach zamiar „wyrażenia pełni” zda się specjalnie groteskowy – każdy jednak „pełnię” swoją mierzy miarą – jeśli świat zaludniają kukiełki, to i jego pełnia będzie kukiełkowa: ta pacynka to miłość, ta przyjaźń, ta zdrada, oto ich konflikty etc., etc.

Marai zaczyna mówić o grafomanie literacie, kończy na grafomanie polityku. Tysiąc więzi pomiędzy nimi, tyle że nie trzeba o jednym pisać per fuszer czy dyletant – obaj są grafomanami. Merytoryczniej: polityk kiczowaty – lotniej: polityk grafomański. Zamiast pacynek mogą być ludzie. W świadomości grafo jest to bez znaczenia, toteż oddanie mu władzy nie wiedzie na manowce literatury – prowadzi ku realistycznie wiszącemu w powietrzu zapachowi krwi.

10 grudnia | Marzący o „pełni” grafomani z automatu wszędzie widzą próby osiągania „pełni”, próby ma się rozumieć – jak wszystko, co źle rozpoznane – daremne. Ktoś daje dopracowany „szczegół” – jaka to jest niedopracowana „pełnia”! Patrząc na pieczołowicie stworzony „szczegół”, widzą w nim zamach na „pełnię”, uzurpację do bycia „pełnią”, imitowanie „pełni”, oszukiwanie rzekomą „pełnią”, podszywanie się pod „pełnię”, zwodzenie nieprawdziwą „pełnią”, wabienie fatamorganą „pełni”, oczernianie paszkwilancką „pełnią”, uogólnianie jednostkowych wydarzeń do wymiarów historycznej „pełni” etc., etc.

Inne warianty nie mieszczą im się w głowach. Ktoś opowiada historycznie potwierdzoną fabułę o tym, jak przed laty w określonym miejscu i czasie kilkunastu Polaków popełniło zbrodnię. O, jaka to niepełna pełnia o nas! Ile kłamstwa! Naród zachowywał się całkiem inaczej! Nawet jak bywały takie pojedyncze przypadki – po cóż je nagłaśniać? Pamiętajcie, towarzysze, jak za temat bierzecie zło, które się dzieje w małym polskim miasteczku, podstawowym przesłaniem waszego utworu będzie myśl, że źle się dzieje w całej Polsce. Nasi wrogowie tak i tylko tak będą rozumieć wasz utwór. Owszem, jest to rozumienie chore, ale nie ma co ułatwiać im zadania. Sugerowalibyśmy kilka drobnych, kosmetycznych zmian.

Wrogowie czekają! Pełnia jest inna! Polska jest gdzie indziej – krzyczą grafomani – głosy faktycznie skrzekliwe.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2013