DRUGI DZIENNIK PILCHA

Wszyscy myśleli, że jest królem równowagi, on był u kresu. I tak w swojej wzorowości wytrwał blisko 10 lat. Po tym czasie wszystko poszło w rozsypkę, padł cios (inna sprawa: straszliwie mocny) – Jerzyk został zdradzony.

05.11.2012

Czyta się kilka minut

 / il. Andrzej Dudziński
/ il. Andrzej Dudziński

10 października | Najpierw był Jerzykiem, potem Jurkiem z Poczty, też niekiedy Jurlkiem – to z racji drobnej wady wymowy, czasem – dla wiślańskich towarzyszy broni – Jurą; teraz jest leżącym na cmentarzu na Gróniczku Jerzym Cieślarem (1952–2012). Dołączył do widmowego grona miejscowych mędrców, spoczywa w grobie swego ojca Pawła – wreszcie pokaże, na co go stać. W wielu dziedzinach był bardzo dobry – większość zakryta. Śmierć też zakryta – dziwnie umarł.

Nawet wtedy, gdy bywał w kłopotach, perypetiach, upadkach, czułem jego siłę. Równie, jak się zdaje, w takich opowieściach częstych co papierowych wyrzutów sumienia – mnie się udało, a powinno jemu – nie miałem. Nie ten kierunek. Nie ten kierunek z dwu co najmniej powodów. Po pierwsze: to, czy mnie się cokolwiek „udało”, jest kwestią co najmniej sporną, w szczerym bilansie straty moje nie wiadomo czy mniejsze. Po drugie: co moje rozterki mają do jego suwerennej decyzji, by z życia nie tyle się wycofać, ile z jego głównego (za taki przynajmniej uchodzącego) nurtu wyskoczyć i swoją ścieżką – niekiedy zachwiewając się lekko – kroczyć? Zwłaszcza że gdy on outsiderski los wybierał, a raczej gdy ten los wybierał jego, ja już od lat siedziałem w Krakowie? Co ja miałem do jego perypetii? Niby nic, a jednak coś: wielką, może największą przyjaźń – epoki najintensywniejszej z najintensywniejszych – mocną przyjaźń późnego dzieciństwa, wczesnej młodości.

Był zdolniejszy, pracowitszy, silniejszy. Nawet wtedy, gdy zdolności były już na nic, gdy pracowitość służyła wyłącznie utrzymaniu się przy życiu, a siła powstrzymywała zbója – samobója, nawet wtedy miało się wrażenie, że on jeszcze da radę, że w każdej chwili się ocknie, pozbiera, wszystko nadrobi i do rozmaitych osiągnięć dojdzie.

11 października | Trzy pierwsze lata podstawówki zaliczyłem w górach – Ia, IIa, IIIa. IVa już w Krakowie. Wisła to była korzennie osadzona proza realistyczna, Kraków w niczym nie osadzona groteska, stał Wawel, dzwonił Zygmunt, trąbił trębacz – powiedzieć: szopka, to nic nie powiedzieć. Prawda nigdy nie jest po stronie nizin; prawda jest zawsze po stronie gór.

Trzy lata głębokiego dzieciństwa spędziłem w cieniu Jurlka i pod jego przemożnym wpływem, potem ilekroć go spotkałem, zawsze mi się zdawało, że jestem w jego cieniu i pod jego przemożnym wpływem. Spotkania z latami były coraz rzadsze, starzeliśmy się, staczaliśmy się – wewnętrznej siły i osobliwej charyzmy nie tracił. Byliśmy rówieśnikami, ale bez dystansu się nie obeszło, on zawsze dojrzalszy, ja niezmiennie opóźniony w rozwoju. W efekcie najmniej parę widmowych lat różnicy; umarł zresztą – jakby pilnując zasady starszeństwa – pierwszy.

Razem wyzwalaliśmy się z kajdan analfabetyzmu? Wtedy mało rzeczy przerabialiśmy nie razem; akurat w tamtej epoce rozstawaliśmy się rzadko i na krótko. Niewątpliwie czytanie książek i potem gadanie o nich było mocną więzią, ale czy dochodzenie do czytania też? Akurat tym szczegółem nie muszę się zadręczać, Jerzyk przychodząc do szkoły problem analfabetyzmu miał rozwiązany i to rozwiązany radykalnie, bez cienia wątpliwości nauczony przez ojca i przypilnowany przez starszego brata Jasia biegle już wówczas czytał i pisał. Też mi szło nie najgorzej – ale w porównaniu z nim: dukanina, bazgranina.

Nie pamiętam naszych ówczesnych debat o książkach; dokładniej: na razie, nadal i wciąż jeszcze ich nie pamiętam – gdy jednak je sobie w końcu przypomnę, i zwłaszcza gdy je zapiszę, nie będę zdziwiony ich nie tylko literacką wagą. Na przykład nasz spór o „Trzech muszkieterów” miał najdalszy z możliwych merytoryzm i najwyższą z możliwych temperaturę – pozostaje zrekonstruować, o co w nim chodziło. W każdym razie czytało się, czytało się wszystko.

12 października | Czytało się (bardzo poruszające) poprzednie, i czyta się właśnie przez Wieśka Uchańskiego, czyli – jak by kto nie wiedział – przez „Iskry” wydany ostatni (poruszający do głębi) tom „Niby-dziennika” Zygmunta Mycielskiego. Nie pierwszy raz potwierdza się reguła: gdy piszesz i czytasz, najodleglejsze nawet rzeczy czytane do twojego pisania potrafią się zbliżyć. „Nigdy nie miałem kultu ani uwielbienia dla nowoczesności. Zapewne: wychowałem się przy lampce naftowej, jeździło się końmi – rower był szczytem marzeń, dostałem go bardzo późno. W domu była jedna łazienka, stare wodociągi się psuły, duża sień i korytarze były zimne (...) O radiu się nie śniło ani marzyło o telewizji, samochód był sprzętem egzotycznym. (...) Świat bliższy XVIII wieku niż dzień dzisiejszy czasów sprzed I i II wojny światowej. Czytało się wszystko. Proust i Gide, ale nade wszystko: Balzak, Tołstoj, Macaulay, Tocqueville, Montesquieu, Saint-Simon i nasi z Szujskim, Tarnowskim, Bobrzyńskim, Askenazym”. Tanich, dętych, uzurpacyjnych analogii nikt nie bierze pod uwagę, ale przed nieodpartymi nie ma co uciekać.

W lodowatej sieni stała czarna „damka”, w magazynie lampy naftowe czekały na tryumfalny powrót, w stajni koń Fuks znów się popisywał fatalnymi narowami, w jedynej łazience bojler za każdym razem nagrzewał się całą wieczność, pierwszy samochód i to od razu taksówkę miał Jasiu Holeksa, w radiu huczała Wolna Europa, czytało się wszystko. Jak się w odpowiednim czasie – mówił do mnie Jurek – nie przeczyta Karola Maya, Aleksandra Dumasa czy Edmunda Niziurskiego – nigdy się należycie nie zrozumie Szekspira, Tołstoja czy nawet Monteskiusza.

13 października | Nigdy nie byłem prymusem, ale też nigdy nauka wielkich problemów mi nie przysparzała. Miałem zwyczajnego pecha: chodziłem do jednej klasy z moim najlepszym kolegą, kolega niestety miał pewien defekt, a nawet cały szereg defektów, zapowiadał się mianowicie na geniusza w niejednej dziedzinie. W sporcie, w książkach, w nauce, w życiu duchowym, religijnym, domowym i społecznym. W każdym zawodzie i w każdym powołaniu. W każdej dziedzinie w całości i we wszystkich jej elementach osobno.

Jak w sporcie, to we wszystkich dyscyplinach; uświadamiam sobie np. – nie bez pewnej irytacji – że ja nigdy z jebańcem nie wygrałem w ping--ponga, nigdy mu nawet seta nie urwałem; grał nieludzko skupiony, każdy pojedynek w Domu Zborowym (klucze u Kościelnych, gdzie dawna fara? gdzie Milka? gdzie Janek?) był finałem olimpijskim. Jura antycypował cyborgowy system Björna Borga, piłki odbijały się od jego paletki jak od nasyconej jakąś nie z tej ziemi energią ściany i z zwielokrotnioną szybkością wracały na pole klęski. Przegrywałem i smakowałem jego niedościgłość. Z szachami to samo, z wszelkimi indywidualnymi kunsztami to samo. Drużynowo ergo piłkarsko (nie plamiliśmy się szczypiorniakiem czy siatkówką) bywało gorzej, mało kto chciał grać w jego drużynie, jak przegrywał, był ponury, agresywny i apodyktyczny. W samej grze mało kto mu dorównywał, lubił zresztą dobierać średnio kopiących konusów, nie szło o to, że błyszczał na ich tle, przede wszystkim szło o to, że żaden z tych malców nie śmiał zwrócić mu uwagi na boiskowy egoizm. Tak jest, uwielbiał „w pojedynkę rzucać się na wroga”, efekty rozmaite, czasem jego drużyna przegrywała, wtedy (i tylko wtedy) Jerzy milkł, odchodził pod przeciwną bramkę, z daleka widać było, jak krótkimi brutalnymi ruchami ociera łzy. Nikt w tego rodzaju – niepodobna nie zauważyć: nieco chorobliwej – ambicji nie widział złego znaku, przeciwnie.

Gdy byliśmy w drugiej klasie, umarł jego ojciec Paweł Cieślar – siwowłosy czterdziestolatek, chyba najinteligentniejszy i najbardziej oczytany urzędnik pocztowy wszech czasów (przyjaciel mojego dziadka Jerzego Czyża, w tym czasie naczelnika poczty), człowiek niezwykle w Wiśle popularny, lubiany i ceniony, jego pogrzeb był manifestacją, też przeciwko niesprawiedliwości bożej – Paweł o ileż teraz od nas młodszy – zmarł gwałtownie, w krótkim czasie przez nowotwór zabity.

Umierał we własnym łóżku, meldunki o jego stanie szły od domu do domu, wtedy po raz pierwszy usłyszałem, że na krótko przed końcem poprawia się forma, tata Jerzyka do tego stopnia na parę ostatnich minut ozdrowiał, że z apetytem zjadł kawał ciasta.

Śmierć ojca – zawsze dorosłego, zawsze odpowiedzialnego, zawsze dojrzałego Jerzyka uczyniła na amen dorosłym, fanatycznie odpowiedzialnym, nieludzko dojrzałym. Było to straszliwie mylące – wszyscy myśleli, że jest królem równowagi, on był u kresu. Wypracowana równowaga owszem była, ale nie miała cienia zapasu – wystarczy nie za mocny cios, wszystko pójdzie w rozsypkę. I tak w swojej wzorowości wytrwał blisko 10 lat. Po tym czasie wszystko poszło w rozsypkę, padł cios (inna sprawa: straszliwie mocny) – Jerzyk został zdradzony.

Dziś myślę, że nie tyle został, co poczuł się zdradzony. Jaka różnica? Z jednej strony żadna, z drugiej fundamentalna.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2012