Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niski, ze sporą nadwagą, duchowny Cerkwi greckokatolickiej sprawia wrażenie dobrodusznego i jakby oderwanego od świata. Ale to pozory. Ojciec Tichon jest człowiekiem odważnym. Bardzo odważnym. Podobnie jak inni mieszkańcy, którzy przychodzą codziennie na plac, by publicznie się modlić: o pokój oraz – jak mówi ojciec Tichon – o „obfite błogosławieństwa dla wszystkich obywateli Ukrainy”. Mają tylko drewniany krzyż i transparent: „Modlimy się za was”. Niektórzy mają też dyskretny akcent: niebiesko-żołty sweter, dwukolorową opaskę na ręku.
Można odnieść wrażenie, że przesłanie z transparentu skierowane jest także do ludzi z bronią, którzy mogą zabrać modlących się np. do piwnicy jednego z gmachów publicznych w Doniecku, które od trzech miesięcy zajmują rosyjskie grupy zbrojne. Do jednej z tych piwnic trafił polski ksiądz Paweł Witek. Wspominał, że spotkał tu wielu ludzi zabranych z ulicy przez Rosjan – Rosjan z Doniecka albo, częściej, przybyszów z Federacji Rosyjskiej. W minionym tygodniu miasto opuścił transport 35 trumien: to zabici w walkach z armią ukraińską wracali do rodzin w Rosji, w Czeczenii. Tu nikt już nawet nie zaprzecza, że trzon „Armii Donbasu” tworzą rosyjscy „turyści Putina”. Zbrojne grupy rosyjskie z Doniecka czy Sławiańska, w ramach usuwania oznak ukraińskości, terroryzują bowiem także mieszkańców, którzy okazują przywiązanie do Ukrainy. Albo choćby do innych wyznań niż prawosławie, to uznające zwierzchność Patriarchatu Moskiewskiego.
„Nasza akcja modlitewna ma charakter religijny, jest skierowana do ludzi dobrej woli różnych wyznań. Nie ma w niej haseł politycznych” – zapewnia ojciec Tichon. Ale dziś w Doniecku można zapłacić sporą cenę nawet za taki publiczny gest jak deklaracja:„Modlimy się za Ukrainę”.