Dawid i Goliaci

Historyk sztuki, niczym ci, którzy rozwikłali tajemnicę Enigmy, postanawia pójść tropem pierwszej intuicji i łamie szyfry, istnienia których inni nawet nie przeczuwali.

30.07.2012

Czyta się kilka minut

Takich książek w Polsce raczej się nie wydaje. Jeśli interesuje nas sztuka, zwłaszcza sztuka dawna, musimy wybierać między literaturą bardzo specjalistyczną (pisaną zgodnie z nadal obowiązującym, mocno akademickim stylem), poradnikami dla bywalców muzeów (redagowanymi w myśl zasady: „znajdź dziesięć szczegółów”), a świetnie nadającymi się na jubileuszowy prezent albumami (w rodzaju „Sto arcydzieł”). Na tym tle zbiór esejów Daniela Arasse’a pt. „Nie widać nic. Opowiadanie obrazów” to prawdziwy ewenement. Literatura pyszna i namiętna – zarówno dla fachowca, jak i dla laika.

Zmarły w 2004 r. autor, Francuz z Algieru, był historykiem sztuki nader ekscentrycznym. Cechowały go odwaga powiązana ze skrupulatnością, brak pokory zmieszany z szacunkiem dla autorytetów, ekstremalność i fachowość, pewność siebie i umiejętność słuchania innych, erudycja i świeżość spojrzenia. Bić potrafił się jak Dawid – z największymi Goliatami tej dziedziny: Gombrichem i Panofskym, których doceniał, zwracając jednak uwagę, że formalna analiza zamyka oczy na dzieło sztuki, że metodologia swobodnie może dziś funkcjonować bez artefaktu, że współczesna historia sztuki zamienia się w węża, który zjada własny ogon. Zaś ikonografów potrafił wyśmiać z iście molierowską złośliwością.

Ot, jeden tylko cytat. W tekście poświęconym... ślimakowi ze znajdującej się w Dreźnie sceny Zwiastowania namalowanej ok. 1470 r. przez Francesco del Cossę czytamy oto: „Wy macie swoje rozwiązanie. Zawsze to samo: ikonografia. Także tym razem leczy wasze niepokoje i odpowiada na wszystkie pytania. (...) To proste. Ci sympatyczni barbarzyńcy uważali, że ślimaka zapładnia rosa, i dlatego zrobili z niego po prostu symbol Dziewicy, której boska inseminacja była porównywana między innymi do deszczu, który użyźnia ziemię: »Rorate coeli...«, »Spuśćcie rosę niebiosa z góry«. Uczona ikonografka jest tym bardziej pewna swego, że może przytoczyć dowód; jest nim obrazek, paskudna rycina, na której pod maryjnym tekstem umieszczono kilka ślimaków zraszanych przez wielkie krople z nieba. Waszym zdaniem wszystko jest jasne, a sprawa rozwiązana (...) Hopla! Zatwierdzone! Sprzedane, proszę zapakować!”.

Tymczasem Daniel Arasse zachowuje się jak wytrawny pokerzysta. Mówi: sprawdzam. I okazuje się, że ślimak niemal nie pojawia się w scenach Zwiastowania – za to nader często znaleźć go można na nagrobkach i obrazach przedstawiających Zmartwychwstanie (chodzi o to, że zwierzątko wychodzi ze skorupy – jak zmarli podczas Sądu Ostatecznego). W tej sytuacji historyk proponuje rzecz tylko pozornie najprostszą: jeszcze raz spojrzeć na obraz. Patrzeć nań długo, zaufawszy oku i pamięci (ale nie reprodukcjom), a potem cierpliwie zadawać pytania, godząc się na pomyłki i powroty do punktu wyjścia – aż do skutku, do chwili, gdy wreszcie odsłoni swoje tajemnice.

Historyk sztuki, niczym ci, którzy rozwikłali tajemnicę Enigmy, postanawia pójść tropem pierwszej intuicji, a ta mówi mu, że szyfr tego obrazu zawiera się w wirtuozerii perspektywy, którą zastosował malarz. O dziwo, okazuje się – co potwierdza śledztwo przeprowadzone z zaprzyjaźnionym architektem – że imponujący pałac jest w gruncie rzeczy niemożliwy do odtworzenia w rzeczywistości. Jak ma się do tego fakt, że umieszczony na pierwszym planie ślimak o sporych rozmiarach przypomina kształtem wyłaniającą się z tła postać Boga Ojca? Jakie znaczenie ma fakt, że zwiastuna dobrej nowiny i Marię oddziela usytuowana centralnie, skupiająca wzrok kolumna? Czy jakieś znaczenie dla interpretacji obrazu ma fakt, że ślimak ma bardzo słaby wzrok? Odpowiedź na te pytania w recenzji byłaby gwałtem na omawianej książce – tak jak ujawnienie nazwiska mordercy z nowego kryminału.

Daniel Arasse interesuje się problemami, które – wydawać by się mogło – redukują historię sztuki do popkultury. Zastanawia się, czy słynna „Wenus z Urbino” Tycjana (z jej niejednoznacznym, prowokującym gestem) nie jest aby XVI-wiecznym „pin-upem”, odpowiednikiem współczesnych fotosów z roznegliżowanymi kobietami, które stanowią „element wyposażenia” kabin kierowców tirów albo pakamer na budowach. Zauważa, że jeden z Trzech Króli, stary, krótkowzroczny Baltazar, w scenach Pokłonu często przygląda się genitaliom Dzieciątka. Pyta, dlaczego Marię Magdalenę malowano z bujnymi, długimi włosami.

Mimo rozległości – czasem szokujących – skojarzeń, mimo bogactwa stylów i gatunków literackich, którymi żongluje (w książce znajdziemy list, dialog, felieton...), mimo gwałtowności frazy, Arasse posługuje się bardzo spójną, logiczną metodologią. Patrząc na dzieło, sytuuje je równocześnie w trzech wymiarach: w czasie, w którym powstało, w historii jego trwania, wreszcie – w kontekście współczesnym. W ten sposób powstają niemal matematyczne równania, które czasem udaje się rozwiązać.

W fakcie, że Trzej Królowie sprawdzają męskość małego Jezusa, nie ma nic dziwnego – i nie chodzi wyłącznie o to, że w czasach Brueglów sprawa ta była bardzo ważna teologicznie. Ważniejsza jest aluzja oparta na przeciwstawieniu patrzenia i widzenia: bo Baltazar, choć wpatrzony w szczegóły anatomiczne Dzieciątka, jest ślepy. „Piękny paradoks: malarstwo ma za zadanie pokazać, że wiara nie potrzebuje widzialnych czy namacalnych dowodów” – pisze autor.

A włosy Marii Magdaleny, atrybut jej kobiecości? Aby zrozumieć ich znaczenie, warto posłużyć się doświadczeniami psychoanalizy, zdaje się sugerować historyk. Czy kluczem nie jest aby klasyczny mechanizm przeniesienia? Czego na co? Drobna podpowiedź: nawet jako pokutnica Magdalena pozostaje erotyczna. Jak pisze Arasse: jej „włosy ukazują bezwstyd pokuty”.

Bo w gruncie rzeczy każdy akt obcowania z obrazem objawia się jako doświadczenie erotyczne... I to może najpiękniejsze świadectwo, jakie daje w swojej książce Daniel Arasse. Dlatego z niecierpliwością oczekiwać można kolejnego tomu tego autora. Tym razem dotyczyć ma detalu...  

Daniel Arasse „Nie widać nic. Opowiadanie obrazów”, tłum. Anna Arno, wyd. DodoEditor, Kraków 2012.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2012