Bliskość jako program

Dla Bergoglia ważniejszy jest człowiek niż jego przynależność polityczna czy religijna. Tutaj znajdują uzasadnienie papieskie wypowiedzi dotyczące współpracy z ateistami i ludźmi innych wyznań.

15.07.2013

Czyta się kilka minut

Papież Franciszek na Lampedusie, 8 lipca 2013 r. / Fot. Igor Petyx / SPLASH NEWS / EAST NEWS
Papież Franciszek na Lampedusie, 8 lipca 2013 r. / Fot. Igor Petyx / SPLASH NEWS / EAST NEWS

Już od pierwszego wystąpienia Franciszek wyłamywał się z określonej konwencji bycia papieżem. W liście do księdza Enriqua Rodrigueza z miasta La Rioja przyznał: „Staram się zachować ten sam sposób życia i działania jak w Buenos Aires, bo gdybym zmienił go w moim wieku, z całą pewnością bym się ośmieszył”. Ta kontynuacja stylu z Argentyny dotyczyła nie tylko miejsca zamieszkania czy zwyczajów spożywania posiłku, ale także codziennej Mszy św., szat liturgicznych i sposobu organizacji pracy. Mimo że został papieżem, Bergoglio chciał prowadzić „normalne życie”, które nie skutkowałoby izolacją od świata.

Pierwsze miesiące pontyfikatu pokazują, że papież nie tylko nie ma zamiaru zmieniać stylu życia, ale także nie ma zamiaru zmieniać swoich poglądów na obecność Kościoła w świecie i sposób realizacji tej obecności.

PRZECIWKO PIESZCZOTOM DUSZY

Gdyby chcieć opisać wizję Kościoła, jaką ze sobą wniósł „w posagu” papież Franciszek, to wybrałbym słowo „bliskość”. W homilii wygłoszonej podczas zamknięcia Zgromadzenia Duszpasterstwa Miejskiego Regionu Buenos Aires (2 września 2012 r.) Bergoglio powtarzał kilkakrotnie: „Nasz Bóg jest Bogiem, który jest w pobliżu, Bogiem, który jest blisko. Bogiem, który wyruszył ze swoim ludem, a potem stał się jednym z nas w osobie Jezusa Chrystusa, aby być blisko”. Przyszły papież natychmiast dodaje: „Ale nie jest to bliskość metafizyczna”. To taka bliskość jak wtedy, kiedy Jezus szedł uzdrowić córkę Jaira, „a tłum zewsząd tłoczył się i ściskał, kiedy biedna kobieta z tyłu dotknęła Jego płaszcza. (...) gdy tłum chciał uciszyć u bram Jerycha niewidomego, który krzykiem pragnął zwrócić na siebie uwagę. (...) Nikt nie chciał przegapić tej bliskości, nawet celnik Zacheusz, który wszedł na drzewo, żeby lepiej Go widzieć”.

Kościół, który chce być wierny Bogu, który w nim mieszka, może być jedynie „Kościołem bliskim”. Albowiem Kościół, który nie jest bliski ludziom, nie tylko przestaje być autentyczny, ale po prostu przestaje być Kościołem. Ta bliskość nie może być tylko deklaratywna. To musi być bliskość konkretna, fizyczna, bezpośrednia, bliskość zaangażowana. Z niej rodzą się takie gesty jak wielkoczwartkowa liturgia w więzieniu dla nieletnich czy zapowiedziana wizyta na wyspie Lampedusa, gdzie przebywają imigranci z Afryki.

Co więcej, jest to bliskość, która nie jest uwikłana w żaden system polityczny, finansowy, a nawet charytatywny. Bez bliskości, my jako Kościół stajemy się wyłącznie „członkami organizacji pozarządowej czy wyznawcami międzynarodowego koncernu”. Bergoglio konkluduje: „Bliskość. Oto propozycja”. Chciałoby się dodać: „Oto program”. Jej przeciwieństwem jest to, co Bergoglio nazwał „obłudną hipokryzją”, polegającą na tym, że z Boga zrobiono idee, z prawdy – zwykłe przykazania, a w konsekwencji – oddalono Boga od ludzi. Gdzie indziej będzie mówił o „duchowej światowości”, o „klerykalizacji Kościoła”, o „kontrolerach wiary” czy o „mieszczaństwie ducha”. W ten sposób ludzie Kościoła „odsuwają lud od Boga zbawienia”.

W homilii wygłoszonej w przeddzień konklawe, 25 lutego 2013 r., a skierowanej do pasterzy i liderów swojej diecezji, kard. Bergoglio mówił o konieczności istnienia Kościoła „otwartych drzwi”, przez które nie tylko będą wchodzić poszukujący Boga, ale także – a może nawet przede wszystkim – ci, którzy poszukują ludzi. „Wszyscy wiemy – mówił w homilii – że jakość życia parafialnego zależy od liczby ludzi mieszkających na jej [parafii] terenie, do których nie uda nam się dotrzeć”. Kościół Franciszka jest jedną wielką parafią, która żyje jednym tylko pragnieniem: dotrzeć do tych, którzy wciąż pozostają poza nią. „Nie wolno nam stanąć po to, by dopieszczać własną duszę” – mówił Bergoglio, dla którego troska o innych jest bezwzględnie ważniejsza niż troska o samego siebie, także w odniesieniu do Kościoła. Wszystko to oczywiście można wyczytać z Ewangelii. Wydaje się jednak, że ta lektura nie mogłaby być aż tak radykalna bez osobistego doświadczenia.

PANOWIE I MONSIGNORZY

Zarówno w rozmowie z rabinem Abrahamem Skórką („W niebie i na ziemi”, Kraków 2013), jak i w wywiadzie rzece („Jezuita”, Kraków 2013) kard. Bergoglio niejednokrotnie wraca do wydarzeń z najnowszej historii Argentyny, do czasów peronizmu, epoki kolejnych junt wojskowych, a także lat pojednania narodowego. Z tych wielkich wydarzeń i małych epizodów układa się świat, który ukształtował przyszłego papieża. W tym Franciszek podobny jest do bł. Jana Pawła II – obu tych papieży nie da się bowiem zrozumieć bez odwołania do historii krajów, z których pochodzili.

Młodość Jorgego Bergoglia przypadła na upadek rządów Juana Peróna w 1955 r. i kolejne rządy wojskowe. Na początku Kościół był związany z reżimem Peróna, ale po śmierci Evity nastąpiło ochłodzenie stosunków. Jak zauważył Bergoglio: „może wyższa hierarchia nie potrafiła poradzić sobie z sytuacją, dość że w 1954 r. napięcie przybrało formę ostrego konfliktu”. On sam miał wtedy 18 lat i szykował się do wstąpienia do seminarium. To z czasów Peróna pochodzi wspomnienie, o którym mówi w rozmowie: „Pamiętam, że jako chłopiec czytałem w gazecie artykuł zatytułowany Los señores y monseñores de la mesa bien servida (Panowie i monsignorzy zza sytego stołu)”. Tak postrzegany był Kościół – konsumencka organizacja pozostająca w sojuszu z klasą posiadającą.

Jeśli bł. Jan Paweł II mówił, że „człowiek jest drogą Kościoła”, to bez przesady można chyba powiedzieć, że dla kard. Bergoglia człowiek stał pośrodku Kościoła. Nie znaczy to, że z centrum Kościoła człowiek ma wypchnąć Boga i zająć Jego miejsce. Znaczy to, że dobro człowieka musi się stać absolutnym kryterium działania Kościoła. „W kwestii sprawiedliwości społecznej słowo Boże jest o wiele bardziej radykalne niż to, co moglibyśmy zrobić czy powiedzieć lub co dopuściłyby nasze wspólnoty”. Bergoglio zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie niesie bezpośrednie zaangażowanie społeczne Kościoła. Ksiądz realizujący Ewangelię mógł zostać wzięty za komunistę albo też on sam mylił swoje powołanie ze służbą politycznej idei.

„Surowość proroków to coś szczególnego” – mówi Bergoglio. Zdarzało się, że ewangeliczna surowość przekształcała się w ideologię, co prowadziło do licznych odejść z kapłaństwa. Okoliczności społeczno-polityczne lat 70. (powtórne rządy peronistów i kolejna junta) zmusiły Kościół do bezpośredniego zaangażowania. Ksiądz – jak przyznaje kardynał – nie mógł prowadzić działalności dobroczynnej z poczuciem wyższości, „żeby zebrać pieniądze na polentę, makaron i wszystkie te świństwa, jakie jedzą biedni”, ale „musiał stać obok potrzebującego”. Tam, gdzie nie było Kościoła, jego miejsce szybko zajmowali komuniści.

Bergoglio wielokrotnie podkreśla, że „opcja na rzecz ubogich” jest warunkiem wiarygodności Kościoła: „trzeba wejść na drogę sprawiedliwości, aby odpowiedzieć na fundamentalny wymóg ewangeliczny, którym jest troska o ubogich”. Kardynał ma także receptę na to, by troska o charakterze ewangelicznym nie przekształciła się w ideologię. Tym gwarantem jest pobożność ludowa, którą Bergoglio nazywa „wielkim bogactwem”: „W miarę więc, jak kościelni działacze odkrywają pobożność ludową, ideologia traci moc, bo zbliżają się oni do ludzi i ich problemów, interpretując je prawdziwie, tak jak czuje sam lud”.

Rozwiązanie nie leży więc w zaangażowaniu się Kościoła w jakikolwiek system ekonomiczny – zarówno kapitalistyczny, jak i komunistyczny, ale bezpośrednie zaangażowanie w obecność i konkretną pomoc. W jego przekonaniu o wiele więcej dobra dla człowieka wynika z bezpośredniej pomocy niż ze zmian systemowych, którym on nie ufa. W systemie bowiem zawsze istnieje niebezpieczeństwo ideologizacji, gdzie człowiek zostaje zepchnięty na dalszy plan, stając się ostatecznie ofiarą, a nie beneficjentem systemu. Może się to wydawać zaskakujące, ale Bergoglio w ten sam sposób myśli o działalności charytatywnej Kościoła, w tym o Caritas. Niejednokrotnie powraca w swoich wywiadach do źle pojętej działalności charytatywnej, która wcale nie służy biednym, ale reklamie bogatych, którzy z dobroczynności robią swego rodzaju show.

KULTURA SPOTKANIA

Z czasów Peróna, a potem z okresu rządów junty została kardynałowi głęboka niechęć do politycznych i partyjnych koneksji Kościoła. Bergoglio przyznaje, że Kościół pierwotnie popierał Juana Peróna, który pozostawał w bliskich kontaktach z wieloma duchownymi i chciał wykorzystać doktrynę społeczną Kościoła, który – jak mówi kardynał – „zdołał uzyskać nawet pewne koncesje, takie jak nauka religii w szkołach”. Z czasem relacje się skomplikowały: „najpierw poparcie, potem alians części hierarchii, wreszcie konfrontacja”. Bolesnym przykładem tego, jak polityka instrumentalizowała Kościół i religię, były wydarzenia z 16 czerwca 1955 r. Tego dnia wojsko, którego dowódcy przygotowywali przewrót, zrzuciło bomby na ludzi zgromadzonych na Plaza de Mayo w Buenos Aires. Celem ataku miało być zamordowanie prezydenta Peróna. Na samolotach wymalowany był napis „Cristo vence” (Chrystus zwycięża) w postaci symbolu krzyża wpisanego w literę „V”. „Budzi to we mnie odrazę, gniew, oburzenie – mówi Bergoglio – bo jest posługiwaniem się imieniem Chrystusa dla celów wyłącznie politycznych. Pomieszano wówczas religię z polityką i czystym nacjonalizmem. Spokojnie zabijano niewinnych ludzi. I nie zaakceptuję argumentu, że działano w obronie narodu”.

Z historii Argentyny wynika także to, co Bergoglio nazywa koniecznością budowania „kultury spotkania”. Budowanie tej kultury jest wymogiem sytuacji demograficznej i politycznej. Kardynał niejednokrotnie nawiązuje w swoich wypowiedziach nie tylko do wielokulturowej genezy Argentyny, ale także do głębokich podziałów społecznych i ekonomicznych. Odnosząc się do sytuacji własnej ojczyzny, mówił: „albo postawimy na kulturę spotkania, albo przegramy”. Szczególnym punktem odniesienia są dla niego ideologie XX wieku: faszyzm, nazizm, komunizm czy liberalizm, które „zmierzają do atomizacji społeczeństwa”. Dzisiaj „budowanie właściwej struktury to największe ludzkie wyzwanie”. Jest ono zarówno aktualne w płaszczyźnie społecznej, jak i religijnej czy kościelnej.

Kultura spotkania „zakłada przede wszystkim, że drugi ma mi wiele do zaoferowania; że muszę podchodzić do niego w postawie otwartości i słuchania, bez żadnych uprzedzeń. To znaczy, że nie mogę myśleć, iż skoro ma odmienne od moich poglądy albo jest ateistą, to nic nie może wnieść do mojego życia. To nie tak. Każdy człowiek może wnieść coś do naszego życia i każdy może coś od nas otrzymać”. Warunkiem jest jednak wzniesienie się ponad etykietki, które wynikają z przynależności. Dla Bergoglia ważniejszy jest człowiek niż jego przynależność polityczna czy religijna. Tutaj znajdują swoje uzasadnienie papieskie wypowiedzi dotyczące współpracy z ateistami czy ludźmi innych wyznań. W perspektywie „kultury spotkania” możliwość wspólnego czynienia dobra bardziej się dla niego liczy niż chrzest.

Oczywiście, nie ma spotkania bez dialogu. Na zakończenie XII Dni Duszpasterstwa Społecznego (19 listopada 2009 r.) przyszły papież mówił, że najodpowiedniejszym narzędziem do odzyskania kultury spotkania jest dialog: „Gdy ktoś odzyskuje odmienność w spotkaniu, zaczyna dialogować, a dialogowanie zakłada nie tylko słuchanie, ale wysłuchiwanie. (...) Inny, chociaż ideologicznie, politycznie lub społecznie stoi na drodze naprzeciwko, zawsze ma coś dobrego do dania i ja mam coś dobrego, co mu dam. W takim spotkaniu, z którego wyciągam dobre rzeczy, buduje się twórcza i płodna synteza. Dialog u samych podstaw jest płodnością. Monologi giną”. Okazuje się, że tę zasadę można zastosować wszędzie, nawet w kwestiach liturgicznych. Media szeroko opisywały spotkanie papieża z biskupami Włoch, podczas którego przyznał, że namawiano go do odwołania z funkcji ceremoniarza papieskiego ks. Guida Mariniego. „Odpowiedziałem »nie«, (...) ponieważ ja osobiście mogę ubogacić się przez jego przygotowanie tradycjonalistyczne, a jednocześnie także i on może otworzyć się bardziej i wzbogacić się o moje spojrzenie bardziej wyemancypowane”. Dialog jest płodnością, pod warunkiem, że obie strony otworzą się na jego ewentualne owoce.

Ostatnio doświadczyliśmy bezprecedensowej odsłony „kultury spotkania” w postaci pisanej „na cztery ręce” encykliki „Światło wiary”. Papież bez ogródek przyznał, że jej głównym autorem jest Benedykt XVI.

PAPIEŻ I KONIEC ŚWIATA

Kiedy papież Franciszek wyszedł na balkon bazyliki św. Piotra, aby udzielić pierwszego błogosławieństwa Urbi et orbi, sam o sobie powiedział, że „kardynałowie wybrali go z końca świata”. Ten „koniec świata” ma nie tylko znaczenie geograficzne, które wskazywałoby tylko na to oddalenie Buenos Aires od Rzymu mierzone w kilometrach. Chociaż Argentyna jest jednym z najbardziej „europejskich” państw Ameryki Południowej, to jej najnowsza historia, specyfika kulturowa i sytuacja ekonomiczna sprawiły, że kard. Jorge Bergoglio wniósł wraz ze sobą do Watykanu inny świat niż ten, do którego przyzwyczaiły nas ostatnie pontyfikaty. Dla wielu chyba nie jest to wyłącznie papież „z końca świata”, ale także papież, który zapowiada koniec pewnego świata.

Z homilii wygłoszonych w latach, gdy był arcybiskupem Buenos Aires, i z ówczesnych wywiadów wyłania się obraz człowieka, który przejęty jest nie tyle losem Kościoła, co człowieka, nie tyle świątyni, co duszpasterstwa, bardziej niż rozważanie bliskości Boga ważniejsze jest czynienie Boga bliskim. W „Jezuicie” Bergoglio opowiada, jak sugerował kiedyś księżom, by wynajęli garaż i tam prowadzili duszpasterstwo. To inicjatywa, wyrastająca z określonej wizji duszpasterstwa, w której trzeba przejść od Kościoła „porządkującego wiarę” do Kościoła „przekazującego i dającego wiarę”.

To na pewno nie jest Kościół, który gnuśnieje zadowolony ze stanu posiadania. Ktoś powie, że nie jest to wizja odmienna od tych, które przedstawiał Jan Paweł II czy Benedykt XVI. Koncepcje Franciszka idealnie wpisują się w wezwanie do nowej ewangelizacji. To prawda. Radykalizmu Franciszkowej wizji nie da się jednak zrozumieć bez jego osobistego, społecznego i religijnego doświadczenia. Wynika ona z konfrontacji teologicznej koncepcji Boga bliskiego z osobistym doświadczeniem Kościoła, który w powojennej historii Argentyny często pozostawał daleki od losu człowieka.

Franciszek wie, że koniunkturalizm społeczno-polityczny, sojusze z władzą czy partią, które nawet wydają się korzystne dla Kościoła, ostatecznie obracają się przeciwko niemu. Kościół to bliskość Boga i czułość ludzi Kościoła. „Ach, jak mnie pociąga łagodność! Stale modlę się do Boga, by dał mi serce łagodne” – wyznaje kard. Bergoglio. To nie jest wizja łatwa do realizacji. Co więcej, jest to wizja, która natrafi na niejedną przeszkodę. Kościół musi się bowiem wciąż uczyć patrzeć na siebie jak na wspólnotę ludzi i dla ludzi niż na instytucję. Żadna bowiem instytucja – nawet tak święta jak Kościół – nie lubi słów typu: „bliskość”, „czułość”, „łagodność”. Być może Bóg przysłał nam papieża Franciszka, by nam o tym przypomnieć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2013