Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To, że słyszy i potrafi zobaczyć i wydobyć z drugiego człowieka rzeczy dobre, ważne i godne usłyszenia. To, że jego słowa docierają do mnie prosto i celnie, bo są świadectwem postawy wobec Boga i człowieka tak prawdziwej, że niewymagającej żadnej dodatkowej oprawy – wystarczy, że są powiedziane. Próbuję zobaczyć wykluczenie ks. Bonieckiego z mediów jako rodzaj woli, zrządzenia, które pozwoliło wielu z nas na „odkrycie” jego myśli, zmobilizowało do reakcji, jak i w konsekwencji do wsłuchania się we własną wiarę, siebie samego i innych, i tam odnajdywania prawdy. Czy to nie ewangeliczne „tracenie by zyskać”?
Zabrakło głosu ks. Bonieckiego w medialnej debacie publicznej, ale dalej „ma głos w moim domu” i tak daleko, jak go ze sobą wezmę.
Nie pozwalając „odsuwać ludzi uczciwych i myślących” od siebie, ani też „siać zamętu i poczucia niesprawiedliwości” w sobie (cyt. „Listy starego diabła do młodego” z „Rok dobry” Marka Zająca).
„Za rzadko rozmawiamy ze sobą o Bogu, a za często o Kościele”, powiedział ks. Andrzej Draguła w rozmowie „Jezus, Maria, Andrzej”, i trudno się z nim nie zgodzić. Wydaje mi się, że ks. Boniecki zawsze mówi o Bogu, również (a może przede wszystkim) wtedy, gdy mówi o Kościele i zmusza nas, byśmy też tak rozmawiali. W swoim ostatnim felietonie napisał: „dialog i tolerancja nie oznacza kapitulacji”. Jak widać, posłuszeństwo i „stan spokoju” też nie.