Archipelag spokoju

Największy nietakt publicystyczny? Powiedzieć, że jest się szczęśliwym. Zamierzam ten nietakt popełnić.

16.12.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Tomasz Wiech
/ Fot. Tomasz Wiech

Bardzo łatwo jest mi wskazać moment, w którym obiecałem sobie, że przynajmniej w miarę możliwości będę starał się powstrzymać lamenty nad polską tragedią. Żyjemy przecież w kraju upadku, postępującej erozji wszystkiego, żyjemy w kraju, gdzie każdy polityk jest paskarzem; roi się tu od bandytów, księży-pedofilów i komorników, władza pasie się za naszą krwawicę, miliony lada chwila umrą z głodu i nędzy. Tak mniej więcej brzmi narracja, w której, podobnie jak moi rodacy, czuję się najlepiej.

NA MAPIE ŚWIATA

Trzy miesiące temu przez tydzień, od świtu do nocy, przysłuchiwałem się spotkaniom oficjalnych delegacji oraz organizacji pozarządowych, które zjechały do Waszyngtonu, by żądać od Banku Światowego sprawiedliwości i pieniędzy. Zebrały się tam wszystkie nieszczęścia świata. A teraz posłuchamy o setkach rolników i Indian, którzy w ostatnich latach zaginęli bądź zostali zamordowani w Kolumbii, sprzeciwiając się karczowaniu lasu równikowego pod uprawę palmy oleistej i hodowlę bydła. A teraz przejdźmy do Brazylii, chętnie pokazywanej przez ekonomistów jako przykład udanej transformacji gospodarczej – wielcy właściciele ziemscy bez skrupułów eliminują tam każdego, kto stanie im na drodze. A teraz zapraszamy na pogadankę o Ugandzie, gdzie policja jest tak słaba, że lokalne społeczności wzięły sprawy we własne ręce i potrafią zamordować złodzieja, np. za kradzież prosięcia. Nigeria? Filipiny? Egipt? Coraz realniejsza groźba wielkiej wojny o wodę w dorzeczu Nilu? Indie, gdzie 300 mln obywateli czeka na elektryfikację, podobnie jak setki milionów mieszkańców Afryki Subsaharyjskiej? Miejsca, gdzie dzieci idą po wodę 10 km albo więcej? Kraje, gdzie za jedno niepoprawne zdanie władza zamyka gazetę?

Po takiej dawce informacji trudno spojrzeć na Polskę inaczej niż jak na kraj, którym jest w rzeczywistości: z szeregiem problemów, ale w miarę stabilnym, zamożnym i poukładanym. W takim towarzystwie skargi na klasę polityczną, brak perspektyw, biedę czy źle zainwestowane pieniądze unijne brzmią cokolwiek zabawnie. Jakby okrutnie to brzmiało, na mapie świata nasze problemy wyglądają na niepozorne, Polska jest częścią światowego archipelagu spokoju, choć sami Polacy chyba nie zdają sobie z tego sprawy, skoncentrowani na celebrowaniu trudności i resentymentów. Uznaliśmy za oczywiste to, co gdzie indziej jest niedoścignionym marzeniem.

NA KARTACH HISTORII

Weźmy choćby tak pozornie dziwaczny szczegół jak brak działań wojennych na terenie Rzeczypospolitej. Jeśli się nie mylę, w historii Polski nie zdarzyło się dotąd drugie takie blisko 70 lat bez wojny lub powstania. Mimo że daleko stąd nadal giną polscy żołnierze, wojna coraz częściej przybiera formę groteskową i umowną, po naszych ulicach paradują esesmani, a Waffen SS chętnie udziela wywiadów, prawdziwe wojsko przestało być częścią naszego pejzażu, nie ma już pijanych hord rezerwistów na dworcach, żołnierze na poligon jadą wynajętym autokarem zamiast eszelonem, wojna nie śni się nam po nocach.

Być może to naturalna kolej rzeczy, mnie jednak nie przestaje cieszyć ten fenomen w dziejach polskości – czuję się jak obywatel, który w dziejowej loterii wyciągnął naprawdę niezły los – nikt nie goni mnie w kamasze, żadna wojna nie przejechała przez moje dzieciństwo, wszystko wskazuje na to, że w najbliższych miesiącach obcy żołdak nie załomoce kolbą karabinu w drzwi. Gniją w szkolnych piwnicach nosze, młodzież ma inne zajęcia niż nauka strzelania z kbks-u i obowiązkowe ćwiczenia „maski włóż”.

ROSZPONKA CZY RUKOLA

Równie nieoczywistym doświadczeniem jest wizyta w pierwszym lepszym centrum handlowym. Cóż, mimo upływu lat nie przyzwyczaiłem się do widoku pełnych półek, zapamiętane w dzieciństwie obrazy osiedlowego supersamu, w którym oferowano głównie marmoladę w blokach i cuchnącą makrelę, zbyt mocno wbiły się w pamięć. Neurotyczny niepokój, że poważniejszy podmuch kryzysu może zdmuchnąć ananasy w puszkach, sto rodzajów żółtego sera, przyzwoite alkohole, kulinarną egzotykę, na którą stać przeciętnego obywatela, każe mi doceniać stan obecny tym mocniej. Schwytany o północy w całodobowym hipermarkecie w kleszcze dylematu: roszponka czy rukola, mam ochotę krzyczeć: „Dzięki ci za takie problemy!”, mój wózek wypełnia się towarami, stać mnie na zakupy, przed świętami, podobnie jak miliony Polaków, uczestniczę w obrzędzie napełniania lodówki, wybrzydzam, przebieram, jestem oburzony, ponieważ roszponka nie wygląda wystarczająco świeżo, ponieważ zabrakło pastylek do zmywarki, a mój syn nalega, żeby na Wigilię nie podawać po raz kolejny sandacza, bo tym razem chciałby karpia.

Nie jestem wyjątkiem: czuję się raczej jak część podobno przymierającego głodem tłumu, który szturmuje drzwi nowo otwartego sklepu (skąd te pieniądze na nowe, jeszcze większe telewizory?), odbywa rytualne pielgrzymki przedświąteczne na przedmieścia i bierze udział w scenach żywcem wyjętych z amerykańskiej rzeczywistości, krążąc po parkingu w poszukiwaniu wolnych miejsc.

W tym samym czasie, niedaleko na wschód, w tym samym kręgu kulturowym, trwa zaciekła i nieudawana walka o przyszłość, ludzie barykadują plac i koczują na mrozie, naprzeciwko nich zbierają się doborowe jednostki militarne, pokój wisi na włosku. Dylemat „roszponka czy rukola” traci na wyrazistości, jeśli włożyć go w kontekst nieco szerszy, jeśli zastanowić się, jak zareagowaliby na niego Ukraińcy, którzy mierzą się w tej chwili z problemami innej rangi. Żeby przekonać się, jak groteskowo wyglądają nasze narzekania, dramaty i tragedie, nie trzeba jechać do Ugandy, Indii ani Tadżykistanu: wystarczy odwiedzić Lwów i stamtąd spojrzeć trzeźwym okiem na zachód.

ZNAJDŹ DZIESIĘĆ RÓŻNIC

Największy nietakt publicystyczny, jaki można w Polsce popełnić? Napisać, że jest się szczęśliwym. Że ten kraj, daleki od doskonałości, nie jest krajem przeklętym, że jest w nim sporo miejsca na radość. Tak nie uchodzi. W cenie jest za to głęboka hipokryzja: jeśli jest się politykiem opozycyjnym, wypada przekonywać, że Polska jest krajem jak z rycin Grottgera, jeśli jest się jednym z tych, którzy wymieniają stary telewizor na nowy, jadą na wczasy za granicę (30 proc. urlopowiczów, według najnowszych badań TNS Polska), kupują nowe meble i fiaty Panda, trzeba koniecznie podkreślać, że żyjemy w nędzy i upadku. Publicystom, w imię rzekomego szacunku dla „skrzywdzonych i poniżonych”, nie wypada podkreślać, że Polska jest krajem gigantycznego sukcesu.

Napiszę więc: jestem człowiekiem wręcz nieprzyzwoicie szczęśliwym. Mam fantastyczną rodzinę, jeździmy starym samochodem, dzieci chodzą do państwowych szkół i przedszkoli, spłacamy kredyt, co miesiąc uprawiamy ekwilibrystykę finansową, żeby domowy budżet wyszedł na zero. I są wcale liczne momenty, kiedy to szarpane, męczące życie daje mi potężną satysfakcję.

Jestem szczęśliwy, ponieważ nie dotyka mnie polityczna amnezja, ta straszna społeczna choroba, i chyba nieźle radzę sobie z łamigłówkami pt. „znajdź dziesięć różnic”. Spostponowana wielokrotnie gorąca woda w kranie budzi mój zachwyt, ponieważ doskonale pamiętam, że w moim rodzinnym mieście normą było odcinanie jej na trzy wakacyjne tygodnie (remont sieci miejskiej), pamiętam też dobrze nie tak dawne wycieczki do Lwowa, gdzie woda lała się z kranu tylko rano i wieczorem. Pamiętam, jak żyliśmy, jak wypoczywaliśmy, jak podróżowaliśmy, jaki wybór oferowały sklepy, z jakim upokorzeniem związane było przekraczanie granic. Mimo upływu lat równy, dobrze położony asfalt jest dla mnie nadal zjawiskiem z innej planety.

Jestem szczęśliwy, ponieważ mogę narzekać, ile chcę, mogę wylewać publicznie żółć, pluć jadem, krytykować, i nikt nie grozi mi za to śmiercią.

Jestem szczęśliwy, ponieważ zdaję sobie sprawę, w jakim luksusie żyją Polacy.

Co jest ze mną nie tak?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2013