Antygona na Powązkach

Małgorzata Szejnert, Śród żywych duchów Duch Antygony unosi się nad tą opowieścią o wzbierającej w ludziach sile do walki o ocalenie prawdy, którą usiłuje unicestwić każdy system totalitarny.

21.10.2012

Czyta się kilka minut

Do 1948 r. swoje ofiary UB grzebała na Służewiu, potem, do roku 1956, na Powązkach. Zwłoki członków AK i działaczy podziemia antykomunistycznego wrzucano do wspólnego dołu, rzadko wkładano je do trumien. Skazani na karę śmierci byli po ciężkich śledztwach i torturach. Wśród nich rotmistrz Witold Pilecki, pułkownik Władysław Minakowski, major Zygmunt Szendzielarz. Wyroki wykonywano strzałem w tył głowy w piwnicy więziennej. Niektórych wieszano – jak generała Augusta Fieldorfa „Nila”. To nie koniec – komuniści robili wszystko, aby zatrzeć pamięć po ofiarach i odmawiali najbliższym informacji o miejscu pochówku.

Dla dziennikarskiego śledztwa łatwiejsze okazały się Powązki. Ciała ofiar chowano w ich części wojskowej, przy dawnym śmietniku, w kwadracie o wymiarach 18 na 18 metrów, zwanym kwaterą Ł – od „łączki”. Trafiali tam więźniowie owianego złą sławą aresztu na Mokotowie. Na Służewie politycznych chowano na tzw. polu Bokusa. Potem na grobach starych postawiono nowe i oficjalny cmentarz nasunął się na potajemny. Dlatego na Służewie nie można dokonać ekshumacji takiej jak ta, która latem tego roku odbyła się na „łączce” powązkowskiej. Wydobyto wówczas 111 szczątków szkieletów.

Małgorzata Szejnert „Śród żywych duchów” pisała od wiosny 1988 r. do późnej jesieni 1989. W końcówce PRL-u wiedza o stalinizmie była uboga, a archiwalne materiały praktycznie niedostępne. Reporterka oparła się na relacjach świadków. Dotarła do rodzin, grabarzy, duchownych, więźniów, którzy odsiadywali wyroki za przestępstwa kryminalne w jednej celi z politycznymi. Ścigała się z czasem. Naczelnik mokotowskiego więzienia, Alojzy Grabicki umiera w roku pierwszego wydania książki (1990), zabierając do grobu wiadomości, których z powodów ideologicznych nigdy nie zdecydował się wyjawić. Z księdzem Stefanem Niedzielakiem, kapelanem AK i WiN, rozmawia na trzy tygodnie przed jego zamordowaniem. Niedzielak mówi jej wtedy, że do obserwowania ukradkowych pochówków w połowie lat 50. oddelegował go prymas Wyszyński. Z Anielą Steinsbergową – legendarną adwokatką szeregu procesów rehabilitacyjnych – rozmawia u kresu jej życia. Steinsbergowa wypowiada zaledwie kilka zdań, w tym to, by szukała Macieja, syna Bronisława Chajęckiego, podczas okupacji bliskiego współpracownika Stefana Starzyńskiego.

Ta wskazówka daje początek jednej z najbardziej zagadkowych historii książki. Bronisław zostaje zabity, gdy jego syn ma zaledwie osiem lat. W roku 1965 dwudziestoletni Maciek zaczyna walkę o prawdę o ojcu, która wypełni całe jego dorosłe życie. Chce wiedzieć, jak, gdzie, kiedy i czy w ogóle Bronisław został zamordowany, bo akt zgonu tego nie potwierdza. Opowieść o Chajęckich zmierza w niespodziewanym kierunku: pojawiają się siostry Macieja, które patrzą z rezerwą na poczynania brata, pojawia się nawet sam ojciec...

Albo historia Tadeusza Leśnikowskiego, straconego 5 maja 1950 r. Z Apolonią ożenił się 1,5 roku przed aresztowaniem, na świat zdążyła jeszcze przyjść ich córka – Maria. Nie od razu poinformowali żonę o wykonanym wyroku, kłamali, że zmarł na serce. Ona zaś po „odwilży” nie miała odwagi wystąpić o rehabilitację – w gruncie rzeczy słabo znała Tadeusza, biła się z myślami: może naprawdę był szpiegiem i zabijał komunistów? Wiedziała jednocześnie, że rezygnacja z uwolnienia Tadeusza od rzekomych win oznacza dla niej i dziecka biedę, brak mieszkania, renty. Latami cierpiała na depresję, jej córka pamięta ją jako wiecznie zapłakaną, na lekach uspokajających. Wydawało się, że jest krucha i nieporadna. Do momentu, w którym występuje do sądu, w efekcie czego Tadeusz Leśnikowski zostaje zrehabilitowany w 1959 r., w jednym z ostatnich tego typu procesów. Żonie to nie wystarcza: chce, aby mąż miał grób.

Na Powązki Komunalne Apolonię Leśnikowską przywodzi Morfeusz: stojąca tam biała kaplica wygląda identycznie jak ta, która jej się przyśniła. We śnie była jeszcze trumna z ciałem męża oparta o mur. Apolonii pomaga grabarz z Powązek – Franciszek Baranowski, świadek pochówków więźniów. Nie znał nazwiska Leśnikowskiego, ale wskazuje miejsce, gdzie grzebano mordowanych w 1950 r. Tam żona wbije krzyż, choć nie ma pewności, że we wskazanym miejscu leży ciało Tadeusza. Istnieje jeszcze wątła szansa na rozpoznanie go, gdyby doszło do ekshumacji. Leśnikowski, przypuszczając, że będzie pochowany bezimiennie, idąc na śmierć, wziął do ust medalik. Zdradził to mężczyźnie, który był z nim w celi do ostatniej chwili, a po wyjściu z więzienia spotkał się z Apolonią.

„Łączkę” z czasem zaczynają odwiedzać inni ludzie – zapalają lampki, kładą kwiaty. Pojawiają się napisy o więźniach i zbrodniach. Apolonia zwraca się do administracji cmentarza o wykup grobu. Dostaje zgodę, pod warunkiem, że zarząd wyznaczy miejsce. Buduje Tadeuszowi drugi, już solidny grób, nieopodal tego pierwszego. Potem ten pierwszy oddaje komuś, kto stale przychodzi na „łączkę”, a jego bliski nie ma mogiły.

Duch Antygony unosi się nad książką Małgorzaty Szejnert. Żony, siostry, matki, dzieci pomordowanych w epoce terroru komunistycznego stawiają na Powązkach symboliczne groby, tak jak uczyniła to bohaterka tragedii Sofoklesa. W „Śród żywych duchów” autorka cytuje zdanie z „Innego świata” Gustawa Herlinga Grudzińskiego: „Śmierć w obozie była straszna także i przez swoją anonimowość. Nie wiedzieliśmy, gdzie się grzebie umarłych (...). Można być człowiekiem niereligijnym, nie wierzyć w życie pozagrobowe, ale trudno pogodzić się z myślą, że raz na zawsze wymazany zostanie jedyny materialny ślad, który przedłuża istnienie ludzkie i nadaje mu wyrazistszą trwałość w pamięci ludzkiej”.

„Środ żywych duchów” jest opowieścią o wzbierającej w ludziach sile do walki o ocalenie prawdy, którą usiłuje unicestwić każdy system totalitarny. Patrioci polscy mieli zniknąć bez śladu – łatwiej wtedy byłoby o zbiorową amnezję. Ale bliscy nie dali za wygraną: w trakcie procesów rehabilitacyjnych kładli wiązanki na ławach podsądnych, których stracono przed paru laty, a teraz uwalniano z zarzutów. Nie było innego miejsca, gdzie by mogli to zrobić, ale też nie pozwolili, aby tych kwiatów zabrakło.

„Śród żywych duchów” po raz pierwszy ukazała się 23 lat temu w londyńskim Aneksie. Książka pisana jest jak diariusz – sumiennie datowane zapisy z poszukiwań dziennikarskich dają jednocześnie obraz schyłkowego PRL-u, coraz bardziej sprzyjającego odtajnianiu faktów. Z miesiąca na miesiąc dla Małgorzaty Szejnert stawało się możliwe to, co jeszcze przed chwilą wydawało się niewykonalne. W finale, już pod koniec roku 1989, autorka dociera do „ksiąg śmierci”, odnalezionych w Ministerstwie Sprawiedliwości, które pozwalają ułożyć spis straconych w więzieniu mokotowskim. To blisko 300 nazwisk.

Forma dziennika umożliwia jednocześnie wgląd w warsztat reportera. Choć minęły zaledwie dwie dekady od napisania książki, nie tylko całkowicie zmieniły się okoliczności polityczne, ale i techniki zdobywania informacji. „Środ żywych duchów” powstawało w epoce, kiedy nikomu nie śniło się o telefonie komórkowym czy internecie. Szejnert wykonuje swoją robotę „chałupniczo”, z mozołem przemierza Polskę wzdłuż i wszerz, daje ogłoszenia w Radiu Wolna Europa i na łamach „Tygodnika Powszechnego”. Wysyła na poczcie listy lub tylko wsuwa je pod znicze na mogiłach powązkowskich, szukając kontaktu z najbliższymi pomordowanych. Analizuje dokumenty i książki. Jest cierpliwa i uparta. Ostrożnie formułuje sądy – zanim to uczyni, dociekliwie weryfikuje fakty. Nie poddaje się emocjom, z powściągliwością opowiada o piekle, które komuniści zafundowali swoim ofiarom oraz ich rodzinom. Zgromadzone wiadomości, a nie odautorski komentarz, w „Środ żywych duchów” budzą refleksję i skłaniają do wyciągania wniosków.

W nowym wydaniu książki pojawiły się fotografie pomordowanych – ślubne, z wakacji, w otoczeniu żon i dzieci. Szlachetne, starannie ustawiane obrazy wywoływane przed okupacją lub już w czasie jej trwania. Nie łatwo było dotrzeć do tych zdjęć – przedwojenne albumy rekwirowała Służba Bezpieczeństwa w kolejnej nieudanej próbie wymazania pamięci. Teraz z tych miniaturowych portretów, bezcennych, bo czasem będących jedyną pamiątką po ojcu czy bracie, patrzą na nas ludzie: jeszcze młodzi, bez świadomości jaki los ich wkrótce spotka.


Małgorzata Szejnert, Śród żywych duchów Kraków 2012, Wydawnictwo Znak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2012