Anatomia skandalu

„Hańba” – krzyczano podczas spektaklu Jana Klaty w Starym Teatrze. Teraz jako dyrektor tej instytucji postanowił zawiesić próby nad kolejnym kontrowersyjnym spektaklem. Czy skapitulował?

02.12.2013

Czyta się kilka minut

Jan Klata na tle scenografii do swojego przedstawienia „Do Damaszku”. Narodowy Stary Teatr, Kraków 1 października 2013 r. / Fot. Marek Lasyk / REPORTER
Jan Klata na tle scenografii do swojego przedstawienia „Do Damaszku”. Narodowy Stary Teatr, Kraków 1 października 2013 r. / Fot. Marek Lasyk / REPORTER

Żeby mieć pełny obraz sytuacji wokół Starego Teatru w Krakowie, musimy cofnąć się kilka tygodni wstecz. Lokalna gazeta, „Dziennik Polski”, w październiku rozpoczęła dyskusję na temat dyrekcji Jana Klaty w tym teatrze. Wypowiadali się w niej przede wszystkim dziennikarze, ale głos zabierali również „zwykli” widzowie. Od początku ton debaty był niechętny Klacie. Stawiano zarzuty nie tylko konkretnym przedstawieniom, ale również kierunkowi, jaki obrał, choć minęło zaledwie kilka miesięcy jego dyrektury.

GŁOS ZAŚCIANKA

Co charakterystyczne: w „Dzienniku” nie dyskutowano o dyrekcji Mikołaja Grabowskiego, która w ostatnich dwóch latach doprowadziła Stary do zupełnego zastoju. Zaatakowano natomiast Klatę, którego dotychczasowy dorobek dyrektorski i plany na najbliższy sezon świadczą przynajmniej o tym, że w Starym zaczęto pracować. We wrześniu ruszył pierwszy sezon tematyczny, poświęcony Konradowi Swinarskiemu. Od stycznia 2013 r. zrealizowano kilka premier, w tym świetny „Poczet królów polskich” Krzysztofa Garbaczewskiego i prowokującą do dyskusji „Bitwę Warszawską 1920” Moniki Strzępki. Możemy się różnić w ocenie tych spektakli – nie można jednak zaprzeczyć, że na scenie Starego pojawiły się nazwiska, które decydują o obrazie współczesnego teatru polskiego.

Wydaje się zatem – a tezę potwierdza napastliwy ton wypowiedzi na stronie internetowej „Dziennika” – że ataki na Klatę wynikają z niechęci do osoby samego dyrektora i do „nowego” teatru, jaki – zdaniem piszących – uosabia. Przy tym, jak zwykle w takich przypadkach, nie bardzo wiadomo, co ów „nowy” teatr miałby oznaczać: lista zaproszonych do Starego nazwisk – od Moniki Strzępki po Mariusza Grzegorzka – jest tak różnorodna, że nie da się podciągnąć pod jeden wspólny mianownik. Tak samo jak nie wiadomo, co miał na myśli dyrektor Teatru Ludowego w Nowej Hucie i poseł Jerzy Fedorowicz, samozwańczo mianujący siebie przedstawicielem „krakowskich teatromanów”, łaskawie zgadzając się na łamach „Dziennika” na prowokacje w sztuce, ale „w pewnych granicach”. Te opinie są arbitralne i oderwane od rzeczywistości. Pobrzmiewa w nich głos Krakowa zaściankowego i zadufanego w sobie, podejrzliwego i nieufnego wobec wszystkiego, co inne.

PŁONĄCA TĘCZA

Rzecz miała dalszy ciąg 14 listopada, kiedy grupa kilkunastu osób przerwała reżyserowany przez Klatę spektakl „Do Damaszku” okrzykami „Hańba!”. Protest nie był spontaniczny, „Dziennik Polski” zapowiadał go w dniu przedstawienia, a spektakl przerwano w momencie, kiedy na scenie odbywała się scena kopulacji – groteskowa i parodystyczna. Po kilkunastu minutach grupa opuściła teatr, a spektakl kontynuowano.

Skandal zbiegł się z wydarzeniami o pokrewnym charakterze, które miały miejsce w Warszawie: myślę o spaleniu tęczy na placu Zbawiciela podczas Marszu Niepodległości i protestach przed CSW Zamek Ujazdowski w związku z wideo Jacka Markiewicza ­„Adoracja Chrystusa”. Gdy zestawimy te fakty, atak na dyrektora Starego Teatru nabierze innego odcienia: już nie lokalnego, ale narodowego i ultrakatolickiego – bardzo niepokojącego.

ANTYSEMICKI KRASIŃSKI

22 listopada gruchnęła wiadomość, że siedmiu aktorów zrezygnowało z udziału w przygotowywanej na 7 grudnia „Nie-Boskiej komedii” Olivera Frljicia. W „Dzienniku Polskim” można było przeczytać: „Aktorzy nie chcą mówić pod nazwiskami o powodach rezygnacji. Wiemy jednak nieoficjalnie, że nie chcieli brać udziału w spektaklu, który – wszystko na to wskazuje – jest wielką prowokacją, nie mającą nic wspólnego z tekstem wieszcza”. I dalej: „»Nie-Boska komedia« w jego [Frljicia] wersji to rewizja całkowita. Spektakl od półtora miesiąca powstaje bez scenopisu. W sztuce nie ma też postaci z dramatu. Zdania, jakie padają, są efektem improwizacji aktorów na temat polskiego antysemityzmu, rzekomo obecnego w inscenizacji Swinarskiego. – Ani raz nie pracowaliśmy z tekstem Krasińskiego, ale uczestniczyliśmy w kolejnych prowokacjach, z których miała się wyłonić teza o współodpowiedzialności narodu polskiego za antysemityzm – mówi jeden z aktorów”.

Bardziej interesująca niż pytanie, na ile mamy do czynienia z faktami, a na ile z plotkami, jest natura i kształt samego donosu. Oskarża się reżysera o to, że zainteresował go temat polskiego antysemityzmu, który „nie ma nic wspólnego z tekstem wieszcza”. A przecież jest odwrotnie. Przypominam: Maria Janion (w książce „Bohater, spisek, śmierć”), pisząc o antysemickich fantazmatach Krasińskiego, nazwała „Nie-Boską” „skażonym arcydziełem”; przypominała przy tym, że to „Mickiewicz w wykładzie o »Nie-Boskiej komedii« wskazał na mit założycielski polskiego antysemityzmu”.

Owszem, o tym nie mówi się w szkołach. Ale dlaczego miałby o tym milczeć teatr? Doprawdy, trudno pominąć wątek polskiego antysemityzmu, gdy bierze się na warsztat „Nie-Boską”, nawet jeśli „skażone arcydzieło” służy tylko jako punkt wyjścia do improwizacji. A już doprawdy trudno winić reżysera za postawienie tezy o antysemityzmie Polaków. Teza ta nie jest nowa, nie jest też – co kluczowe – w najmniejszym stopniu naciągana. Paniczny donos w „Dzienniku” tylko ją potwierdza.

POGRÓŻKI

Udane spektakle, które powstawały „bez scenopisu” (dość wymienić „Factory 2” Krystiana Lupy w Starym) lub traktowały „tekst wieszcza” jako punkt wyjścia do improwizacji (np. zeszłoroczna poznańska „Balladyna” Garbaczewskiego), nie są niczym nowym. Dlatego awantura z ostatnich dni tylko wyostrzyła apetyt na spektakl Frljicia.

W historii nastąpił jednak nieoczekiwany zwrot: we wtorek 26 listopada dyrekcja Starego wydała we własnym i zespołu aktorskiego imieniu oświadczenie o zawieszeniu prób do spektaklu. Czytamy o fali „medialnego” zgiełku, „pogłoskach i plotkach”, o niechęci, „a wręcz nienawiści” do przygotowywanego spektaklu, o mailach „pełnych pogróżek” – co wpłynęło na decyzję o zawieszeniu prób „w trosce o bezpieczeństwo aktorów oraz całego teatru”. Następnego dnia „Dziennik Polski” triumfalnym tonem obwieścił: „Dyrekcja sceny narodowej pokazała, że sama wystraszyła się pomysłów reżysera Olivera Frljicia i kierunku, w jakim podążała jego »Nie-Boska komedia«, oderwana kompletnie od dramatu Zygmunta Kra­siń­­skie­go. Przyznała tym samym rację aktorom, którzy odmówili grania w tym spektaklu”.

GŁOWA W PIASEK

Jeśli Klata uznał spektakl Frljicia za zwyczajnie słaby i z tego powodu zdecydował się nie dopuścić do premiery (dyrektor ma takie prawo), mógł o tym poinformować opinię publiczną. Z lektury oświadczenia nie wynika jednak, że chodziło o ten przypadek. A skoro tak, należało dopuścić do premiery. Rozwiejmy wątpliwości: „zawieszenie” oznacza w praktyce uśmiercenie spektaklu. Frljić jest reżyserem uznanym i wziętym w Europie. Jak powiedział mi w rozmowie, kalendarz na najbliższe dwa i pół roku ma zajęty.

Przekaz medialny, jaki w tym momencie otrzymujemy, jest w swej strzelistej prostocie uderzający: powstawał spektakl niewygodny i kontrowersyjny, i z tego powodu – wobec powstałej nagonki na teatr – dyrektor zdecydował się nie dopuścić do premiery. To niebezpieczny precedens, może bowiem skutkować tym, że wkrótce kolejne spektakle będą odwoływane z byle powodu, jeszcze przed premierą. Takim naciskom nie można ulegać. Tak kurczy się margines wolności artystycznej i obywatelskiej.

Jeśli dyrektor troszczy się o zespół, a pod adresem aktorów formułowane były pogróżki, powinna się tym zająć policja. Klata oddając pole swoim przeciwnikom, nic nie zyskał, zaś obrońcom swej dyrektury – do których się zaliczam – wytrącił z ręki oręż. Trudniej teraz bronić dyrekcji, która chowa głowę w piasek przed atakiem przeciwników i unika kontrowersji.

UNIKI KLATY

Warto przypomnieć, że Klata sam był specjalistą od „rewizji całkowitych” w teatrze, na kontrowersjach zbudował sobie reputację i pozycję. Przypominam jego wersję „Janulki, córki Fizdejki” (2004) Witkacego i słynną sekwencję, w której pod sztandarami zjednoczonej Europy, do której właśnie przystąpiła Polska, na scenę wypełzały upiory w pasiakach. Przypominam jego wersję „Fantazego” (2005) Słowackiego, rozegraną na blokowisku, i scenę, kiedy aktorzy kopulowali na nutę „Czerwonych maków” (kopulacja w „Do Damaszku” to przy tym fraszka). Wystarczy przypomnieć kontrowersje, jakie budził teatr Klaty podczas przeglądu „Klata Fest” na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych (2005) i burzliwe reakcje tradycyjnej widowni.

Gdy Klata obejmował Stary, życzyłem mu, aby była to dyrekcja burzliwa i kontrowersyjna. Jego decyzję o tym, by każdy z sezonów poświęcić jednej z legend Starego, chciałem rozumieć nie jako zaproszenie do rekolekcji, ale do rewizji właśnie. Przypominam: Stary Teatr ma status sceny narodowej. Czemu scena narodowa powinna służyć? Czy temu, by pielęgnować narodowe wartości? Temu, by utwierdzać zbiorowość w fałszywym poczuciu wyjątkowości i wybraństwa? A może temu, by jątrzyć, demaskować, budzić dyskusje? By podejmować sporne tematy, podważać mity, obnażać fałszywy społeczny konsensus? Czemu, jeśli nie właśnie „rewizjom całkowitym”, powinna służyć narodowa scena?

Jeśli przypomnimy sobie dyrekcję Jerzego Grzegorzewskiego, który warszawski Teatr Narodowy (był jego dyrektorem artystycznym w latach 1997–2003) uczynił domem Wyspiańskiego, i w kolejnych spektaklach ponawiał jego gest podejrzliwego przyglądania się fundującym naród mitom – otrzymamy możliwy model takiej „krytycznej” dyrekcji. Jeśli spojrzymy na dzisiejszy Narodowy pod dyrekcją Jana Englerta, bez wyraźnego profilu, składający repertuar w ten sposób, by zadowolić rozmaite gusta – otrzymamy model przeciwstawny. Pomysł Klaty na Stary Teatr wydaje się wyrazisty i spójny, ale nic z niego nie wyjdzie, jeśli Klata będzie robił uniki.

DOTKNIĘCIE TABU

Najbardziej w tym wszystkim szkoda, że nie zobaczymy spektaklu Frljicia, reżysera słynącego z tego, że w teatrze podejmuje tematy niewygodne, tabuizowane, wypierane. Spotkałem się z ekipą przygotowującą spektakl: reżyserem, dramaturgami (Agnieszką Jakimiak, Joanną Wichowską), scenografką (Anną Marią Karczmarską). Spektakl odwołano wbrew ich woli. Potwierdzili, że interesował ich polski antysemityzm, a punktem odniesienia był sam dramat i inscenizacja Swinarskiego z 1965 r. W wydanym wieczorem 27 listopada oświadczeniu napisali: „Staraliśmy się wypracować takie środki artystyczne, które pomogłyby zakwestionować oficjalne narracje dotyczące polskiego antysemityzmu, zburzyć fałszywy consensus społeczny, wokół którego budowana jest narodowa wspólnota, i odwołać się do osobistej odpowiedzialności każdego z jej przedstawicieli, w tym aktorów biorących udział w naszym przedstawieniu”. Frljić na początku pracy zapowiedział, że każdy z aktorów może odejść, jeśli nie będzie się zgadzał z wymową spektaklu – odejście wspomnianej siódemki nie zrobiło zatem na nim wrażenia, było wliczone w koszta. Więcej: było w jakimś stopniu potwierdzeniem tego, że mierząc się z polskim antysemityzmem, twórcy celnie namierzyli społeczne tabu.

Nie zobaczymy przedstawienia Frljicia – niestety. Sam spektakl – przekonywał Frljić – jeśli rozumieć go nie jako finalny produkt, ale społeczne wydarzenie, w pewnym sensie doszedł do skutku. Spektakl w takiej optyce to medialna burza, jakiej jesteśmy świadkami. Wbrew pozorom nie skończył się jeszcze. Tylko naiwni mogą sądzić, że odwołanie jednej premiery zadowoli „obrońców jedynych słusznych wartości”. Oni będą chcieli zdobyć cały teatr. Są na najlepszej drodze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk teatralny, publicysta kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, zastępca redaktora naczelnego „Didaskaliów”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2013