Amoralitet

Kto nie potrafi bić się o władzę, kto nie pragnie jej ponad wszystko – ten przegra i z nim „wszy jego”. Racja jest po stronie silnych. Tako rzecze Robert Krasowski.

20.02.2012

Czyta się kilka minut

Czy można dezawuować zmysł polityczny „ojców założycieli” III RP, nie odwołując się do agenturalności i zdrady? Czy można opowiedzieć o chwilach wielkości solidarnościowych elit po 1989 r. nie popadając w sentymentalizm i szukać momentów jej chwały poza powszechną świadomością?

Okazuje się, że można i jedno, i drugie. Oto ukazała się niezwykła książka Roberta Krasowskiego, „Po południu”, pierwsza część trylogii będącej w zamyśle autora historią polskiej polityki ostatnich 20 lat.

„Upadek elit solidarnościowych po zdobyciu władzy” – podtytuł tomu pierwszego, obejmującego lata 1989-95, dobrze streszcza jego treść i tezę. Jedno jest pewne – na następne tomy będą czekać nie tylko czytelnicy, dla których słowo „polityka” jest istotne, ale także, z narastającą niepewnością, bohaterowie pierwszych stron gazet ostatnich dwóch dekad w naszej Ojczyźnie.

Bo tak bezlitosnej diagnozy dotąd w Polsce nikt nie wypowiedział.

***

Krasowski, zgodnie z regułami klasyków horrorów, zaczyna od trzęsienia ziemi, a potem napięcie narasta: na pierwszych stronach rozprawia się z mitem, że upadek komunizmu i transformacja do liberalnej demokracji w Polsce były efektem politycznej woli i wielkości pokolenia przełomu. Z wyrachowanym okrucieństwem pyta, czy w takim razie mamy uznać, że cudownym zrządzeniem losu w całym regionie nagle do głosu doszli geniusze polityczni, pokolenie tytanów? Wszak w całym regionie procesy były identyczne i to, że Polska przestała być komunistycznym kraikiem w Imperium ZSRR, stając się członkiem NATO i UE, nie jest zasługą wybitnych osobowości, lecz polityki rozgrywającej się ponad głowami elit i społeczeństw Europy Środkowo- -Wschodniej.

Co więcej: Krasowski stawia tezę (i ją udowadnia), że polska polityka była wobec tych procesów w najlepszym przypadku bierna, przyjmując kierunek zmian z dobrodziejstwem inwentarza, a często pogubiona, niezdolna do nadążenia za wydarzeniami.

Autor uważa, że udana transformacja była możliwa tylko dlatego, że krajowa polityka właściwie abdykowała z jej przeprowadzenia, poddając się nurtowi historii: „W całym regionie transformacja udała się tylko dlatego, że to nie oni nią kierowali”, bo była „procesem sterowanym z zewnątrz. Jej prawdziwym podmiotem był Zachód: Waszyngton, Paryż, Berlin, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy”.

Krajowa polityka koncentrowała się bowiem, według Krasowskiego, na organizacji samej siebie, na bezładnej krzątaninie, która miała wyłonić partie i środowiska zdolne do pełnienia władzy. Ale nie po to, by odkształcić procesy toczące się w interesie kraju, jak kamienie zmieniające bieg miłoszowskiej lawiny, lecz dla władzy pozwalającej na wzięcie premii prestiżu.

Innymi słowy: politycy w Polsce w latach 1989-95 chcieli pozoru polityki, a nie jej treści. W tym sensie była to działalność oderwana od rzeczywistości, życie toczyło się gdzie indziej. Prawdziwym podmiotem (poza graczami zewnętrznymi), wykonującym wielki cywilizacyjny skok, było samo społeczeństwo. Zostawione przez polityków samo sobie.

***

Krasowski burzy dotychczasowe hierarchie uznania, demitologizuje początki Nowej Polski, nie cofając się przed niezwykle surowym opisem ludzkich słabości, charakterologicznych wad, małości intencji największych bohaterów naszego wspólnego „gwiezdnego czasu”. Ocierając się czasami o pamflet czy personalne wiwisekcje (zbliżone niestety do tabloidowych), kroi równo – dostaje się każdej stronie, każdemu pomnikowi tamtych lat.

Jednym z najciekawszych wątków jest odwrócenie mitu o „wojnie na górze”. W swojej analizie autor wykazuje, że wydarzenia, jakie pamiętamy, obrosłe mitem i manipulacją – miały zdumiewająco inny przebieg. To nie Lech Wałęsa ponosi odpowiedzialność za zerwanie „solidarnościowego pokoju”, tylko jego adwersarze ze środowisk późniejszej Unii Wolności.

Krasowski przedstawia byłego prezydenta jako jedynego polityka, który miał odwagę i wyobraźnię, by próbować być kamieniem na drodze transformacyjnej lawiny, przegrywającego jednak w zderzeniu z ludźmi i środowiskami, którzy nie rozumieli wyzwań czasu.

Autor „Po południu” staje po stronie walki Wałęsy o ustrój prezydencki, o silną egzekutywę. Fragmenty poświęcone powstawaniu Konstytucji, która podzieliła władzę wykonawczą, tworząc hybrydę ustrojową, jak cierń zaogniającą polską politykę – są napisane niezwykle sugestywnie. Ale chyba nie ma środowiska współczesnej Polski politycznej, które by mogło przełknąć diagnozy Krasowskiego – np. to, co pisze o roli Jarosława Kaczyńskiego, może być chwilową satysfakcją dla ludzi „Gazety Wyborczej”, ale po paru stronach i im musi zaschnąć w gardle z oburzenia.

Oczywiście na stronach „Po południu” znajdziemy też świadectwa wielkości i rozumu politycznego, które uleciały z powszechnej świadomości. O Wałęsie wspomniałem, jego adwersarz Tadeusz Mazowiecki jest bohaterem, według Krasowskiego, jednego z najświetniejszych zwycięstw polskiej dyplomacji w czasie, gdy dopiero rodziła się nasza współczesna państwowość – traktatu „2+4” przesądzającego o gwarancjach naszych granic zachodnich.

***

No dobrze, ale co daje autorowi prawo do tak ostrych ocen? Skąd bierze się jego „władza sądzenia”? We wstępie pisze, że przystąpił do dzieła z tezą, która w świetle materiałów uległa demistyfikacji: myślał, jak i my, ale zrozumiał swój błąd i teraz przedstawia prawdziwy obraz sytuacji sprzed 20 czy 15 lat. Ale przecież to nie jest książka historyczna, nie operuje aparatem źródłowym, przypisami, twierdzeniami osadzonymi w źródłach. Wprawdzie na końcu zamieszczony został wykaz pozycji, z których autor czerpał wiedzę i cytaty, ale ma się wrażenie, że jest to zabieg pro forma.

To wydaje się być słabością książki, której tezy łatwo mogą być zdezawuowane: skąd pewność, że było tak, a nie inaczej? Gdzie dowód? Gdzie źródło? Dla tych, których książka dotknie, to dogodna okoliczność. Ale Krasowski już na wstępie zaznacza, że nie będzie udawał historyka, że w tej sprawie chodzi o coś innego. Nie, nie o formę – esej, pamflet czy coś podobnego.

Jeśli miałbym wyręczyć autora (bo sam się nie pofatygował w tej kwestii), powiedziałbym tak: „Po południu” jest opowieścią o lancecie – jak kroi ciało pacjenta. Krasowski napisał rozprawę o rozumieniu polityczności: albo się to rozumienie podziela, i wtedy wszystkie klocki wskakują na swoje miejsce, a opis jest kompletny – albo nie, i wtedy żadna z jego tez nie jest do zaakceptowania.

Rzecz w tym, że polityczność według Krasowskiego różni się diametralnie od polskich przyzwyczajeń w tej materii. Bo w Polsce polityka jest nadal moralitetem, w którym „słuszna racja” wygrywa, dobrzy zostają nagrodzeni, a jeśli się tak nie dzieje, to albo mamy ingerencję złych sił, albo trzeba swoje przecierpieć, „musi umrzeć, co ma żyć”.

Tymczasem Krasowski mówi coś z tej perspektywy horrendalnego: polityka to siła, kto jej nie potrafi zdobywać, przegrywa zawsze, niezależnie od racji czy idei, które za nim stoją. Kto nie potrafi bić się o władzę, kto nie potrafi jej pragnąć ponad wszystko – ten przegra i z nim „wszy jego”. Racja jest po stronie silnych, kto tego nie rozumie, szkodzi wspólnocie, bo wprowadza złudzenia w konsekwencji oszukujące ludzi.

Jedną z ciekawszych analiz autora „Po południu” jest więc „wstyd” środowisk postsolidarnościowych, niezdolnych do wypowiedzenia woli zdobycia władzy, oczekujących nagrody ze strony społeczeństwa, które miałoby powierzyć rządy ludziom udającym, że im na tym nie zależy. To przepis na klęskę, mówi Krasowski i dokumentuje to z całym okrucieństwem.

To brutalna książka, bo brutalną lekcję chce nam zadać jej autor. W kraju, w którym nadal obowiązuje zasada, że najwyższym sądem w państwowych sprawach jest Sąd Boży, otrzymujemy lekcję, której nie powinniśmy lekceważyć. 

Robert Krasowski, „Po południu. Upadek elit solidarnościowych po zdobyciu władzy. Historia III RP”, tom I, lata 1989-95, Wydawnictwo Czerwone i Czarne, Warszawa 2012

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2012