Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
...(chodzi zwłaszcza o Hiszpanię i Włochy), czyli że będzie pożyczać ich rządom tyle pieniędzy, ile uzna za stosowne, by chronić te kraje i całą strefę. Można zrozumieć tę jednomyślność, a nawet fakt, że decyzję Mario Draghiego poparła również kanclerz Angela Merkel. Choć przecież sporo racji mają ci krytycy, którzy twierdzą, iż decyzja Draghiego może oznaczać wprowadzenie w strefie euro dokładnie tego, przed czym Merkel się broniła: uwspólnotowienia długów. Tyle że „tylnymi drzwiami”, bo nie przez euroobligacje, lecz za sprawą maszyn drukarskich Europejskiego Banku Centralnego.
Dlaczego więc nawet Merkel poparła Draghiego? Zapewne dlatego, że u siebie w Niemczech doszła do „ściany” politycznej wytrzymałości: z jednej strony także ona jest świadoma, że Euroland musi pomóc Hiszpanom (a w przyszłości może Włochom), gdy skala takiej pomocy przekraczać może „pakiety” dla małych gospodarek (jak grecka, irlandzka, portugalska i cypryjska). Tymczasem, z drugiej strony, opór w Niemczech – i w innych krajach radzących sobie z kryzysem – przed żyrowaniem kolejnych setek miliardów jest dziś tak wielki, że jest niemożliwe, by ich parlamenty zaakceptowały kolejne „pakiety”. Decyzja Draghiego zdejmuje więc sporo odpowiedzialności i ryzyka z polityków – teraz, aby uruchomić miliardy, starczy decyzja EBC, zamiast skomplikowanej procedury akceptacyjnej w 17 krajach.
A czy ten nowy sposób zadziała? Jak zwykle eksperci są podzieleni. Zgoda panuje tylko co do jednego: Europejski Bank Centralny przestaje być tym, czym miał być, gdy go tworzono na wzór niemieckiego Bundesbanku – tj. strażnikiem czuwającym nad stabilnością pieniądza – a staje się bankiem centralnym na model anglosaski, angażującym się w politykę finansową. Czy wyjdzie to na dobre strefie euro nie tylko finansowo, ale też politycznie? Gdyby ktoś znał odpowiedź, zasłużyłby na Nobla.