Abdykacje

W ciągu stu lat, jakie minęły od słynnej premiery Igora Strawińskiego, dokonaliśmy masowej i gruntownej abdykacji z kultury.

27.05.2013

Czyta się kilka minut

Wkanale orkiestra dwoi się i troi, wygrywając ostinatowe rytmy i gwałtowne akordy, powietrze rozbrzmiewa dysonansami, jakich ucho ludzkie dotąd nie słyszało. Jednak mimo potęgi dźwięku muzyka nie dociera do nikogo, gdyż publiczność – wykwintny paryski tout le monde, w piórach, koronkach, perłach i frakach – okłada się parasolkami, laskami i wyzywa od ladacznic. Na sali na zmianę gaśnie i zapala się światło. W ten sposób 29 maja 1913 r. w Théâtre des Champs-Élysées odbyło się prawykonanie „Święta wiosny” Igora Strawińskiego.

EPOKA OBOJĘTNOŚCI

Sto lat temu zaczęła się więc w muzyce współczesność – dla wielu melomanów „Święto wiosny” wciąż jest barierą nieprzekraczalną (zostawmy na boku dyskusję, czy to ono nią być powinno, czy np. rok wcześniejszy „Księżycowy Pierrot” Schoenberga). W samej muzyce dużo się od tego czasu wydarzyło: zerwała się łączność twórczości artystycznej z (względnie) masową publicznością, całkowicie zmieniły się orientacje estetyki. Ale wszystko to jest wciąż zakorzenione w utworze młodego Strawińskiego, w jego prymacie rytmu, politonalności, krańcowym oswojeniu dysonansu.

Coś się przecież jednak zmieniło. Coś tak zasadniczego, że gdyby prawykonanie „Święta” miało miejsce dziś, nawet jeżeli nie przeszłoby kompletnie niezauważone, miałoby znacznie bardziej pod górkę. Byli Państwo kiedyś na koncercie, który wzbudzał Państwa sprzeciw? Ja wielokrotnie. Ograniczmy się do sytuacji analogicznych – do prawykonań nowych dzieł. Zawsze słuchane były w spokoju, po czym rozbrzmiewały grzecznościowe oklaski. Nie zdarzyło się, by ktoś publicznie próbował dać wyraz dezaprobacie. Komu by się chciało podnieść głos w sprawie walki o sztukę? Może pomyślą, że to przeciw dogmatowi wolności artysty? Dopiero byłby wstyd. Szczytem reakcji będzie więc wzruszenie ramion. W ukryciu.

Czy może być coś straszniejszego dla twórcy niż obojętność? Czy można kogoś bardziej obrazić, niż milcząco go lekceważąc? Publiczność „Święta wiosny” myliła się w ocenie jakości dzieła – jednak pokazała, jak wielkie ma dla niej znaczenie to, co prezentowane jest na scenie. I w tym właśnie miała rację: zamanifestowała przeczucie, że „Święto” wprowadza jakości, które zmienią ulubiony dotąd obraz muzyki. Ich reakcja była więc po stokroć słuszna. Ostatecznie też sława skandalu zapewniła utworowi ciekawość świata, na jaką teraz nikt i nic już nie może liczyć. Triumfu „Święta wiosny” nie dałoby się powtórzyć – nawet, gdyby pojawił się ktoś jeszcze bardziej przełomowy i płodny niż Strawiński.

Wzruszenie ramion może być też zastąpione eskapistycznym wytrychem: „to nie dla mnie, ja tego nie rozumiem”. Kilka słów wymówki, po których następuje totalna abdykacja. Ponad pół wieku temu tych parę słów doprowadzało do furii Theodora Adorno, który we wstępie do „Filozofii nowej muzyki” krzyczał: tu nie ma nic do rozumienia! Oczywiście, poległ kompletnie, bo co zwycięży z lenistwem umysłu owiniętym w grzeczność? Człowiek, który deklaruje potrzebę zrozumienia czegoś, deklaruje jednocześnie elementarne aspiracje intelektualne – a w takim razie jego naczelną powinnością jest zdobyć się na wysiłek zrozumienia. Nigdy nie tłumaczy nas niezrozumienie, a wyłącznie starania, by zrozumieć. Prowadzone do skutku.

PANIE DOKTORZE!

Przed wiekiem status premier Baletów Rosyjskich w Paryżu był tak wysoki, że gwarantował zabezpieczenie przed obojętnością. Gwarantował wówczas – czy dzisiaj coś jest w stanie dać taką gwarancję? W Polsce – może jedynie taka impreza jak otwarcie Centrum Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach. Otóż łatwo mogę sobie wyobrazić sytuację, w której „Święto wiosny” zostaje wykonane dla 20 osób siedzących na sali. Połowa z nich znalazła się tam przypadkowo, dzięki zaproszeniom. Reszta zaklaskała i wzruszyła ramionami. Był nawet jeden krytyk muzyczny, ale w jego gazecie od lat nie ma już kolumny kulturalnej. Poza tym, kogo to interesuje?

W ten sposób rzeczywiście wygląda, że nikogo. W ciągu tych stu lat, z intensyfikacją w ostatnim półwieczu, dokonaliśmy masowej i gruntownej abdykacji z kultury. A jeżeli nie z kultury, bo przecież czasem o niej myślimy i rozmawiamy, to z elementarnego poczucia indywidualnej odpowiedzialności za kulturę.

Szanowny Panie Doktorze, Szanowna Pani Profesor, Droga Kadro Nauczycielska naszych szkół, Szanowni Państwo Studenci, tak przecież chcący się intensywnie i wszechstronnie rozwijać, Koledzy Dziennikarze, czujący odpowiedzialność za kształt naszego świata, Państwo Menedżerowie i Urzędnicy, podejmujący się decydowania o warunkach, w jakich żyjemy i działamy, Wielebni Księża, którzy, chcąc nie chcąc, wpływacie na gust swoich parafian – do Państwa – do nas – przede wszystkim mówię! Wyjaśniamy uczniom i studentom tajniki „Dziadów” i nie odczuwamy potrzeby dogłębnej znajomości oper Mozarta, do których odwoływał się Mickiewicz? Nie wszczynamy dyskusji o interpretacji „Don Giovanniego”, nie uczestniczymy w nich, jeśli gdzieś się pojawią, chociaż to na tym wzorcu oparta jest scena balu u Senatora? Pokazujemy obrazy i nie wiemy, co, na czym i dlaczego grają uporczywie przedstawiani na nich ludzie? Jak oczekiwać od studentów – choćby i akademii muzycznych – obecności chociaż na wybitnych koncertach, jeśli nie uświadczą tam swych wykładowców? Analiza występu świetnego dyrygenta czy śpiewaka nie jest materiałem na zajęcia ze studentami? Mówimy o filmie lub teatrze bez świadomości tego, w jaki sposób i na jakich zasadach scena i ruch łączy się z muzyką od stuleci – dzięki baletom i operom? Czy wystarczy używać smartfonu do sprawdzenia godziny serialu i komputera do ściągnięcia z internetu ulubionych piosenek, by uważać się za ludzi żyjących pełnią we współczesności?

***

Jeśli nie ma świadomych odbiorców, sztuka nie istnieje. A nas najzwyczajniej nie ma, bo dawno zrezygnowaliśmy z naszej fundamentalnej roli w jej współkształtowaniu – jako najważniejszy czynnik, reagujący na dzieło odbiorcy. Druga strona, bez której nie ma dialogu.

W 1918 r. Jean Cocteau w jednym z postulatów z „Le coq et l’arlequin” zapisał: „Nie należy mówić panem et circenes, lecz (...) quidam circenes panis sunt”. Niektóre igrzyska są chlebem. Kultura nie jest luksusem. Nie jest świętem. Jest kulturą wyłącznie wówczas, gdy jest chlebem. Wiedzieli o tym słuchacze włączający się w awanturę podczas premiery „Święta wiosny”. Wiedzieli jeszcze, że mają znaczenie. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1973. Jest krytykiem i publicystą muzycznym, historykiem kultury, współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego” oraz Polskiego Radia Chopin, członkiem jury International Classical Music Awards. Wykłada przedmioty związane z historią i recepcją muzyki i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2013