Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: 80 procent rodziców dzieci w spektrum autyzmu uważa, że nasz system edukacji nie jest przystosowany do ich potrzeb, a prawie co drugie dziecko musiało z tego powodu zmienić szkołę – wynika z diagnozy Waszej fundacji.
Tomasz Michałowicz: Problem dotyczy szerszej kategorii dzieci niż tylko w spektrum – uczniów neuroatypowych, a więc także np. tych z ADHD czy dysleksją. Generalny wniosek jest taki, że dzieci te zmagają się z tymi samymi co pozostali uczniowie problemami, tyle że z większą intensywnością. I wniosek drugi: polskiej szkole generalnie kiepsko idzie rozpoznawanie i akceptowanie zachowań wynikających z neuroatypowości.
Jakie to zachowania?
Na przykład mazanie po kartce. Dzieci z ADHD robią to, by pomóc sobie w utrzymaniu koncentracji. Zresztą nie tylko dzieci – ja też mam zdiagnozowane w dorosłości ADHD, i gdy z panem rozmawiam, robię to samo. Problem zaczyna się, gdy nauczyciel takie mazanie zinterpretuje jako wyraz lekceważenia. To oczywiście niejedyne takie zachowanie. Wiele dzieci neuroatypowych korzysta z przedmiotów do ugniatania w ręce, np. kuleczek. Albo tymczasowo się „zawiesza”, co też ma podłoże emocjonalne. I zdarzają się nauczyciele, którzy biorą to za brak dyscypliny, wywołując w ten sposób paradoksalnie prawdziwie trudne reakcje, jak płacz czy krzyk.
Takie sytuacje dzieją się nie tylko w ogólnodostępnych szkołach – pamiętajmy, że zjawisko spektrum autyzmu czy ADHD dotyczy zarówno dzieci z niepełnosprawnościami intelektualnymi, które chodzą do różnych placówek, jak i bez niepełnosprawności. W jednej ze szkół specjalnych zdarzyła się następująca sytuacja, dotycząca dziecka niemówiącego, a komunikującego się za pomocą tableta ze specjalnymi piktogramami, jak „toaleta” czy „jedzenie”. Nauczyciel od 8 rano do 12 ani raz nie wyjął dziecku tego tableta.
To tak, jakby komuś na pół dnia zakleił taśmą usta. Z czego takie zachowania nauczycieli mogą wynikać?
Z braku wiedzy albo elastyczności. I z modelu nauczania, który polega na przekazywaniu wiedzy bez patrzenia na potrzeby dwudziestu różnych istot ludzkich. Tego się na studiach nie uczy albo uczy za mało. A przecież gdy kształcimy np. menedżerów, nie zatrzymujemy się na Excelu; zarządzający muszą wiedzieć, że każdy jest inny, i że trzeba czasami dostosowywać organizację pracy do ich potrzeb. Co innego szkoła: tu pielęgnujemy kulturę nakazowo-rozdzielczą, którą trudno się zmienia.
A dobre praktyki?
Rośnie ruch szkół i nauczycieli uważnych na specjalne potrzeby dzieci. Temu też służy akcja „Uważna szkoła”, którą rozpoczęliśmy 9 maja. Chodzi o zwracanie uwagi na problem, ale też o wiedzę. Każdy pracownik oświaty – także sekretarka czy woźny – który wejdzie na stronę uwaznaszkola.org, znajdzie tam bezpłatny kurs. Jego stawką może być zrozumienie zachowań dzieci, a zrozumienie może stanowić pierwszy krok, by przestać takie zachowania stygmatyzować. I by budować szkołę przyjazną zamiast przemocowej.
TOMASZ MICHAŁOWICZ jest prezesem Fundacji JiM. Badanie przeprowadzone przez organizację miało charakter niereprezentatywny i objęło ok. 150 rodziców.