Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Chodziło o niegospodarność, jakiej dopatrzył się jeszcze w 2016 r. wicepremier i minister kultury Piotr Gliński. Mówił wtedy o kosztach dla podatnika rzędu 90 mln zł (m.in. źle przeprowadzona budowa i niewłaściwe zakupy wyposażenia), choć wcześniejsza kontrola NIK-u nie wykazała uchybień. Była to część kampanii na rzecz odwołania Machcewicza przed otwarciem muzeum – politycy obozu władzy nie kryli, że dopiero organizowana ekspozycja na pewno będzie za mało akcentować polski punkt widzenia i będzie mieć zbyt pacyfistyczną wymowę. Muzeum w końcu otwarto w pierwotnie zakładanym kształcie, ale wkrótce potem, kiedy ministrowi udało się zwolnić Machcewicza, nowa dyrekcja zabrała się za modyfikację wystawy w duchu odpowiednim wobec stawianych zarzutów.
„Wierzę, że istota historii, czyli obraz składający się z wielu barw – zainteresuje również zwykłych Polaków. Że patriotyzm nie będzie odwoływał się tylko do czarno-białych kalek” – mówił dwa lata temu w rozmowie z „Tygodnikiem” Machcewicz. Na razie jednak resort kultury woli zamiast dialogu z samodzielnie myślącymi historykami doszukiwać się wydumanych malwersacji. Dlatego też swojej koncepcji wystawy Machcewicz z Marszalcem będą bronili przed sądem – proces, jaki wytoczyli nowej dyrekcji, zacznie się w październiku. ©℗
Czytaj także: