Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kilka tygodni temu opinia publiczna dowiedziała się, że dwaj skazani politycy zabrali ze sobą do więzienia tę samą książkę: tom wierszy Zbigniewa Herberta. Nie byli to przypadkowi skazani – ich losem interesował się cały kraj – więc i książka nie była zapewne przypadkowa. Dodajmy, że wzięli ze sobą także kilka innych tytułów, ale tylko ten powtórzył się u obu. Czyżby się umówili? Ktoś im doradził? A może są aż tak jednomyślni? Na te pytania nie znamy odpowiedzi. Jedno natomiast nie ulega wątpliwości: pomysł, by zabrać do więzienia wiersze Herberta, nie był nowy. Najbardziej znanym więźniem, który za kratami czytał Herberta, był nie kto inny, jak Adam Michnik; wrażenia z lektury opisał później w książce „Z dziejów honoru w Polsce”. Gest wyboru Herberta był więc w jakimś sensie gestem wyboru Michnika, co całą sprawę czyni jeszcze bardziej interesującą.
Oczywiście, nie ma powtórzeń doskonałych. A w tym wypadku mamy do czynienia z powtórzeniem wyraźnie niedoskonałym. Adam Michnik czytał Herberta jako więzień polityczny oskarżony o próbę obalenia ustroju PRL. Aresztowany w stanie wojennym, przez prawie dwa lata był przetrzymywany bez wyroku, aż w końcu w lipcu 1984 r. objęła go amnestia. Dwaj więźniowie, o których mowa, znaleźli się za kratami jako przedstawiciele politycznego establishmentu, odpowiedzialni za służby specjalne, których sąd skazał za nadużycie władzy. Potrafię sobie wyobrazić kogoś, kto nigdy żadnej władzy nie posiadał i sięga po Herberta, bo czuje w nim sojusznika w sytuacji, gdy jest osaczony przez „szpiclów katów tchórzy”. Ale jak czyta Herberta ktoś, kto w pewnym momencie miał pod kontrolą wszystko – mógł decydować, kogo podsłuchiwać, a kogo nie, komu uprzykrzyć życie, a komu darować – i nagle tę kontrolę utracił?
Wbrew pozorom pytanie, jak czytają Herberta ludzie mający władzę, nie jest pytaniem bezzasadnym. Twórczość Herberta leczy bowiem – a przynajmniej powinna leczyć – z tęsknot autorytarnych. Jak ktoś, komu lata upłynęły na pracy w jednym z tak zwanych resortów siłowych, czyta autora, któremu nienawistna (tak chyba trzeba to powiedzieć) była każda chęć zapanowania nad drugim człowiekiem? Pytam serio, nie ironizuję. Wesołość, jaka mnie ogarnęła na wieść o tym, że to właśnie na Herberta padł wybór dwóch wspomnianych więźniów, szybko ustąpiła miejsca goryczy, a nawet złości, że oto autor „Raportu z oblężonego miasta” znów został wykorzystany w politycznym teatrze. Czy owi dwaj więźniowie czytywali Herberta również wcześniej? Czy potrafili odczytać z jego wierszy – ukrytą niekiedy pod warstwą retoryki – czułość dla każdego stworzenia? Żarliwą chęć zrozumienia „innych ludzi innych języków innych cierpień”? Przekonanie, że patrząc na wielkie dzieje i wielką politykę, nie można zgubić z oczu tego, co jednostkowe, „liczby najbardziej pojedynczej”?
Wspomniani skazańcy szybko wyszli na wolność. Ich partyjni towarzysze grzmią o „zbrodni” i „torturach”, jakim zostali poddani, ale wypuszczeni z więzienia wyglądają na żywych, zdrowych i bynajmniej nie złamanych. Jakie będą ich dalsze losy, można tylko przypuszczać. Rozpoznawszy w nich już miłośników Herberta, proponuję, żeby na wszelki wypadek zaopatrzyli się w tom jego próz pod tytułem „Król mrówek”. Jest tam opowiastka zatytułowana „Pegaz”, a w niej krótka refleksja o tym, jak to „ludzie wciąż próbują zaprzęgać bóstwa – dobre i złe – do wózków, aby ciągnęły te biedne wózki w dół, do zakazanych spelunek”. Może lekki ton tej opowiastki pomoże spuścić nieco powietrza z politycznych balonów, które nadmuchano do granic wytrzymałości.