Życie i śmierć w puszczy

Adam Wajrak: Leśnicy te zwały powalonych drzew nazywają „marnotrawstwo, stęchlizna, zgnilizna”.

14.02.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Marcin Onufryjuk
/ Fot. Marcin Onufryjuk

W takich butach chce pan iść do puszczy? – Adam Wajrak nie dowierza, patrząc na moje trapery. Tylko ja je tak nazywam, bo według Wajraka to zwykłe półbuty, a zimą śnieg może sięgać kolan.

Nie mam też czapki, kilku warstw ubrania i grubych skarpet. Kiedy będziemy przedzierać się przez gęstsze partie lasu, na własne życzenie parę razy oberwę gałęzią w twarz.

– O puszczy mówi się jak o zabytku. Ale ona żyje – powie nad gorącą herbatą Wajrak, a mnie przypomni się widok sprzed kilku godzin. Parę kilometrów za Hajnówką puszcza zaczyna człowiekiem rządzić. Drzewa wokół wąskiej drogi wyglądają, jakby coraz bardziej zbliżały się do karoserii. Niechętnie oddają miejsce samochodom. Zaraz za znakiem „Uwaga, kraina żubra” życie staje się intensywniejsze. W tym miejscu trzeba po prostu zwolnić i z pokorą przyjąć tutejsze zasady.


CZYTAJ TAKŻE:

Rozmowa Michała Olszewskiego z Adamem Wajrakiem: Nie trzeba jeździć na Alaskę za grube tysiące dolarów. W Polsce jest wszystko – na wyciągnięcie ręki.


Mieliśmy rozmawiać o życiu w puszczy. W międzyczasie wielka polityka dopisała inny kontekst. W 2015 r. polscy leśnicy ogłosili, że drzewa w Puszczy Białowieskiej niszczy szkodnik – kornik drukarz. Dlatego jak najprędzej należy przystąpić do wycinki „chorego” drzewostanu, żeby ratować resztę.

Natychmiast podniosły się głosy sprzeciwu. Ekolodzy, naukowcy, dziennikarze, działacze Greenpeace’u tłumaczą, że leśnicy chcą puszczę wycinać, bo każde drzewo to dla nich źródło zysku. O zakusach leśników napisał też w „Gazecie Wyborczej” Adam Wajrak.

W niedzielę 17 stycznia ulicami Warszawy przeszedł Marsz Entów – nazwą nawiązujący do postaci wymyślonych przez J.R.R. Tolkiena, nazywanych Pasterzami drzew.

W manifestacji przeciw wycince puszczy szła też Nuria Selva Fernandez, profesorka Instytutu Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk, żona Adama Wajraka. Nie towarzyszył jej w marszu, bo musiał zostać z psem, którego znaleźli w pobliskiej Hajnówce. Wychudzony, prawdopodobnie pobity, leży teraz na ganku i ze strachem patrzy w naszą stronę. – Jest już trochę lepiej – mówi Wajrak. – Nie boi się już podejść, kiedy daję mu jedzenie.

Las jako choroba

– O co chodzi w całym tym zamieszaniu? – pytam Adama Wajraka.

– Na początek wyjaśnijmy, czym jest Puszcza Białowieska. To najlepiej zachowany las nizinny. Niemal naturalny, bo od czasu do czasu ludzie wycięli tu jakieś drzewo, wyrabiali smołę czy miód, ale przede wszystkim nigdy nie wycięty do imentu i posadzony od nowa. Puszcza trochę przez przypadek – bo nie było w pobliżu spławnych rzek, a królowie i carowie lubili tutaj polować – przetrwała wieki.

Aż do 1915 r., kiedy na te tereny wkroczyli Niemcy. To wtedy zaczęło się coś, co dzisiaj nazywamy „gospodarką leśną”. W PRL-u puszcza była magazynem drewna dla władzy. Ale po 1989 r. niewiele się zmienia. Rząd Włodzimierza Cimoszewicza (zresztą mieszkańca puszczy) powiększa nieco tereny parku narodowego, kolejne gabinety dodają do tego tylko małe tereny jako rezerwaty przyrody.

Dopiero Lech Kaczyński organizuje przy sobie grupę mającą rozwiązać problem raz na zawsze. Znaleźć kompromis. Udaje się osiągnąć zgodę na to, by nie pozyskiwać drewna z drzewostanów liczących sobie więcej niż sto lat, ograniczyć wycinkę do 30 tys. metrów sześciennych i tylko na potrzeby lokalne. Zmiany wprowadzili częściowo ministrowie rządu Tuska.

Pod koniec 2015 r. minister środowiska w rządzie PiS Jan Szyszko ogłosił: trzeba ciąć. Instytucja, która zajmuje się w Polsce gospodarką leśną – Lasy Państwowe – na swojej stronie internetowej twierdzi: „Tylko wycięcie części martwych świerków umożliwi wprowadzenie odnowień (sztucznych i naturalnych), dzięki którym za kilkadziesiąt lat po ataku kornika nie będzie śladu”.

– Po pierwsze, biznes. Po drugie, prawo. Po trzecie, ideologia – mówi Wajrak, pytany o motywacje takich działań. – Leśnicy już na studiach mają wtłaczane do głów, że bez nich las nie może sobie poradzić. Dziś twierdzą, że po atakach kornika będzie się odnawiał sto lat. Bzdura, w najwyżej dziesięć się ureguluje. Dane są oczywiste: kornik zaatakował tylko 6 proc. polskiej części puszczy. Ale kiedy leśnik widzi, że coś poza nim zabija drzewo, dostaje drgawek. Jest wyszkolony, że to on ma zabijać – czyli wycinać – drzewo w lesie. Lasy Państwowe są instytucją nastawioną na produkcję drewna. Gdyby pieniądze z wycinki szły do budżetu, a stamtąd na wynagrodzenia, nie byłoby pokusy, że im więcej się wytnie, tym więcej się zarobi.

Lasy Państwowe odpowiadają, że nadleśnictwa zajmujące się pozyskiwaniem drewna są niedochodowe, dlatego argument o kierowaniu się korzyścią ekonomiczną jest nietrafiony. Ale według Wajraka w grę wchodzi obawa przed precedensem.

– W prywatnych rozmowach z leśnikami słyszę: „Ustąpimy wam w puszczy, odbierzecie nam inne lasy na Mazurach, w Karpatach, a może nawet te w pobliżu miast”. Prawda jest taka, że właśnie tak powinno być. Polskie lasy w większości są własnością skarbu państwa, a więc nas wszystkich. Powinniśmy mieć do nich otwarty dostęp. W Trójmieście toczy się ostra dyskusja nad tamtejszym parkiem krajobrazowym. Ludzie widzą, że ktoś im go wycina. Chcą mieć piękny bukowy las, który się starzeje, rozpada i odradza na nowo. Państwo im tę szansę zabiera.

Adam Wajrak wyraźnie oddziela dwa pojęcia: „las” i „puszcza”. – Las jest chorobą puszczy – tłumaczy. – Problemem jest właśnie to, że próbujemy z puszczy zrobić las.

Wilki nie wyją

Siedzimy przy stole w domu w Teremiskach. Za oknem stoi statyw aparatu fotograficznego. Przed nim drzewko, na którym przysiadują ptaki. – Chwilę to potrwa, zanim zrobię zdjęcie – mówi Wajrak. – Muszą się przyzwyczaić do statywu, wtedy nie uciekną.

Nad kuchnią węglową stoi czarno-białe zdjęcie: młody, uśmiechnięty chłopak z aparatem fotograficznym idzie polną drogą. Wyraźnie widać entuzjazm, który przygnał bohatera do „miejsca, jakich nie ma już na ziemi”.

– To był 1991, może 1992 rok – opowiada Wajrak. – Jestem młodym dziennikarzem i przyjechałem tu na zaproszenie koleżanki, wtedy studentki biologii. Mówiła mi, że masowo giną tu rysie. Pisałem o przyrodzie, więc stwierdziłem, że aby robić to dobrze, po prostu muszę tu być.

Postanowił zostać. – Poznałem miejscowych ludzi, naukowców – opowiada. – No i Nurię.

W 1995 r. studentka biologii z Andaluzji była przejazdem w Warszawie w drodze na badania w Puszczy Białowieskiej. Ale że spóźniłasię na pociąg, zanocowała u przyjaciół Wajraka. W portrecie Nurii dla „Wysokich Obcasów” Wajrak napisze: „I wtedy w ich głowach powstał szatański plan wyswatania Nurii ze mną. Szatański o tyle, że ja niczego nie podejrzewając czekałem właś- nie na Spitsbergenie na kolejnego białego niedźwiedzia. Nie będę wdawał się w szczegóły, ale wyswatali nas dość skutecznie”.

Nuria Selva Fernandez zamieszkała w puszczy na stałe od 1997 r. Początki były trudne. Do lasu, w deszcz czy śnieg, musieli jeździć rowerem. Nie mieli sprzętu potrzebnego do badań, ale z czasem pomogli przyjaciele. Przez pewien czas nawet u nich pomieszkiwali – najpierw w sklepiku z pamiątkami, potem w wynajętym domu. Obecny kupili w 1999 r.

Rok później napisze Wajrak: „Jak to jest mieszkać w puszczy? – pytają znajomi. Nie wiem, czemu wyobrażają sobie, że walczymy o życie w jakimś szałasie, a wokół wyją wilki. Wilki wyły koło naszego domu tylko raz. Mamy łazienkę, telefon i internet. Nie byliśmy nawet pierwszymi posiadaczami internetu w Teremiskach, pierwszy był sołtys. Żyjemy jak w Warszawie, tylko do lasu jest bliżej”.

Albo totalna wycinka, albo totalna ochrona

– Po co nam las? – pytam naiwnie, zastanawiając się, skąd wezmę nieprzemakalne buty.

– W naszej strefie klimatycznej to niebywały bufor przyrodniczy. Oprócz tego, że schładza powietrze, które zimą i latem w Teremiskach jest zawsze kilka stopni zimniejsze, jest rezerwuarem związanego węgla atmosferycznego. No i cała różnorodność biologiczna to coś niebywałego. Z samymi zamierającymi świerkami związane jest około stu gatunków rzadkich chrząszczy.

– Czy musimy mieć praktyczny powód istnienia puszczy?

– Nie. Dla mnie powód jest jeden: jest po prostu piękna. Czytam właśnie zapiski powstańców styczniowych, którzy piszą, że idąc przez puszczę widzą zwały, podkreślam, zwały powalonych drzew. Stosy wysokości domów. I w zachwycie nazywali je „ogrodami Giedymina”. A leśnicy mówią dziś: „marnotrawstwo, stęchlizna, zgnilizna”. To wszystko poszło już za daleko. Nie ma dziś w Polsce rozmowy o kompromisie. Są tylko dwie opcje: albo totalna wycinka, albo totalna ochrona przed ludźmi. Obie strony, ekologiczna też, się zradykalizowały.

– Jest sposób, żeby wyjść z tej sytuacji?

– Mam nadzieję, że do drugiej walki o Ros- pudę nie dojdzie. Wie pan, puszcza to jest nasz skarb narodowy. Zabytki, architektura staromiejska? Przepraszam, ale w Czechach zabytki są ładniejsze. Naszym skarbem jest ta przyroda. Poza tym widać, że ona jest jedyną rzeczą, z którą identyfikują się ludzie i z lewa, i z prawa. Dlatego nie chciałbym, żeby puszcza stała się powodem i miejscem awantury.

– Brak szacunku do przyrody to polski problem?

– Nie, w tym względzie potrafimy się pozytywnie wyróżniać. Jesteśmy genialni w symbolicznym patrzeniu na przyrodę. Nawiązujemy do romantycznych tradycji. Wilk jest dla nas symbolem wolności, niezależności, rodzinności. Ale dla nas – zwykłych ludzi, a nie polityków i biznesmenów chcących na drewnie zbić kasę.

– Ale potrafimy też zostawić w lesie worek ze śmieciami.

– Zdarza się to coraz rzadziej. Młodsze pokolenie jest coraz bardziej świadome, ma większy szacunek do przyrody. Poza tym, w takiej Szwecji śmieci pan nie znajdzie. Ale nie znajdzie pan też puszczy.

Mieszczuchy i tutejsi

Dostaję w końcu gumowce, raczej na lato niż na kilkustopniowy mróz. Ale i tak w porównaniu z moimi półbutami dają więcej ciepła i wygody. Idziemy w kierunku lasu, drogą, która prowadzi przez całe Teremiski. Wajrak co chwilę się zatrzymuje, żeby pogadać z sąsiadem, sołtysem, zagaić zmierzających w kierunku stada żubrów turystów.

Wchodzimy do tej części lasu, którą dość łatwo jest przemierzać bez przygotowania. Wajrak prowadzi na nartach biegowych. Zatrzymujemy się przy każdym drzewie, po którym widać, że niszczą je korniki. Na oko nie jest ich tutaj wiele. Większość to potężna gęstwina krzewów i drzew liczących po kilkaset lat.

Idziemy śladami żubrów, wilków, jeleni. Co chwilę trafiamy na ogromne zwalone drzewo. – Proszę spojrzeć – mówi dziennikarz. – Leśnicy twierdzą, że przewrócone drzewo zabija całą roślinność wokół siebie. Przeciwnie – ono daje schronienie, pożywienie innym roślinom i zwierzętom. Jest śmierć, ale pojawia się też życie.

– Puszcza daje nam unikalną perspektywę – tłumaczy dalej. – Bardzo wiele mówi nam o życiu. W sztucznie posadzonym lesie nie odczujemy, że na tym świecie jest i śmierć, i życie, i przemijanie, i odradzanie się. Puszcza daje to, co wyparliśmy z kultury, czyli wiedzę, że się rozpadamy, wracamy do naturalnego obiegu. Ale mówi nam też, że jednak życie może być niesamowicie silne i od czasu do czasu wybucha z wielką energią.

W rozmowach z mieszkańcami okolic puszczy powtarzam to samo prowokujące pytanie: – Po co nam las?

Odpowiedzi są różne. Od wygrażania, że „przez tych głupków ekologów niedługo co do lodówki włożyć nie będzie”, po aprobatę dla obrony puszczy. Odpowiedź pierwszą słyszę przez telefon od pracownika tartaku. Drugą – od właścicielki jednego z gospodarstw agroturystycznych z Białowieży.

Przy wyjeździe z lasu za Hajnówką stoi ciężarówka załadowana drewnem. Ekipa ma właśnie przerwę w pracy. Pan Janusz, kierowca przed pięćdziesiątką, od dzieciaka pracuje przy drzewach. Zaczynał od pomocy w tartakach. Ale że cierpliwość miał po ojcu, leśniku przez całe życie, czekał na lepsze czasy. Tyle że nigdy nie przyszły. – Jakoś tam się plecie – mówi. – Nigdy nie było tak, że z drewna były duże pieniądze. Zawsze trzeba było dorabiać. Ja jeździłem do Niemiec, robiłem na budowach, żeby utrzymać żonę i dzieci.

Dzisiaj, z racji stażu, rąk już przy robocie nie zrywa, prowadzi ciężarówkę dowożącą drewno do przerobu. Do lasu dla przyjemności nie chodził i nie chodzi. Bo od najmłodszych lat „uczony był do pracy, nie do podziwiania”. Do lasu – mówił mu ojciec – przyjeżdżają mieszczuchy, tutejsi ciężko pracują. Kiedy zaczęły powstawać pierwsze agroturystyczne gospodarstwa, ojciec powiedział mu: – Zobaczysz, będziemy kiedyś jedli trzonki od szpadli.

Za komuny, twierdzi pan Janusz, byli tu tylko miejscowi, dopiero potem na puszczę zrobiła się „moda”. Pytam go o Wajraka. – Znam gościa z telewizji, fajnie opowiada. Ale na leśnictwie to on się nie zna.

– Po co las? – pytam właścicielkę agroturystyki pod Hajnówką. Nie pochodzi z tych stron, przyjechała tu za mężem. Łapie mnie za ramię i tłumaczy natchnionym głosem: – Proszę pana, to dla nas całe życie. Kto tutaj przyjedzie, kiedy z lasu zostaną kikuty? Mówię panu, jak zaczną wycinać, to już nie przestaną. Niech pan nie słucha leśników, którzy mówią, że tak trzeba. Oni też się o puszczę boją. To są ludzie lasu i w głębi ducha mają jednak żal...

Władza znaczy teren

Gmina Białowieża to tylko 8 proc. użytków rolnych i aż 88 proc. leśnych. Tutejsi żyją głównie z drobnych usług i turystyki. Praca w tartaku albo Lasach Państwowych to już spore wyróżnienie. Gmina promuje się przede wszystkim wizerunkiem żubra i pięknymi krajobrazami. Ale np. o Uniwersytecie Powszechnym w Teremiskach stworzonym przez Fundację Edukacyjną Jacka Kuronia oficjalna strona gminy milczy.

Zagaduję Adama Wajraka o mieszkańców Teremisek. – W przytłaczającej większości ich życie z puszczą skończyło się w 1915 r. – tłumaczy. – W czasie wojny Niemcy zrobili z nich typowych „robotników leśnych”, wtłaczając leśnicze zasady. Na całe pokolenia. Sto lat industrialnego wykorzystywania puszczy zmieniło nie tylko ją samą, ale też ludzkie głowy.

Wajrak wygląda przez okno swojego domu. – O, tam mieszkają fajni sąsiedzi, i po drugiej stronie też. Ale już w głębi jest trochę gorzej, bo tam mieszkają głównie myśliwi... Wie pan, u kogo najczęściej znajduję zrozumienie? U kłusowników. Bo chodzą kłusować na teren ścisłego rezerwatu. I to oni mają dzisiaj do tej przyrody respekt. Mówią: „Panie, puszcza to jest w ścisłym, reszta to jest zwykły las”.

– Zabił pan kiedyś? – pytam Adama Wajraka, próbując go dogonić.

– Bywało tak, że musiałem. Miałem tu taką polową klinikę dla zwierząt. W obecności weterynarza usypialiśmy ranne, chore zwierzęta. Albo małe kurczęta na pokarm dla bocianów. Zabijałem je tysiącami. Wie pan, jak się usypia jerzyka, to trzeba mu ścisnąć palcami klatkę piersiową. Wtedy czuje się, jak życie z niego uchodzi. Okropne. Czułem się jak dowódca obozu koncentracyjnego. Wtedy się nauczyłem, że to po prostu ryje człowiekowi mózg, odbija się na psychice i godności.

– A zabijanie w obronie własnej?

– Na Spitsbergenie noszę przy sobie karabin. Jeśli zaatakuje mnie niedźwiedź, zastrzelę go. Ale to co innego niż strzelanie do zwierzęcia dla zabicia wolnego czasu.

– Myśliwi nazywają to „regulowaniem”.

– Niemcy w czasie II wojny światowej też różnie nazywali to, co robili. Każde zabijanie jest złe, koniec, kropka. Nie jestem człowiekiem wierzącym, ale zostałem wychowany w tradycji europejskiej, chrześcijańskiej, która mówi: nie zabijaj. Myśliwi zabijają dla przyjemności i dla poczucia władzy. Wycinka drzew to też przejaw takiej władzy. „Te świerki nie rosną zgodnie z siedliskiem”, słyszę. Tyle że siedlisko wyznaczyli ludzie.

Idziemy ścieżką prowadzącą między drzewostanami. Po lewej – pokazuje Wajrak – naturalna, „zapuszczona puszcza”. Gęstwina gałęzi i swobodnie rosnących drzew. Po prawej – las dębowy posadzony od nowa ludzką ręką. Drzewa stojące równo jak żołnierze w szeregu.

A tuż przy drodze, co kilkadziesiąt metrów, stosy bali z niedawno ściętych drzew. Dlaczego nikt ich nie zabiera? – Moim zdaniem to pokazówka – mówi Wajrak. – Ma być widać, kto tu rządzi. Kto zaznaczył teren.

Obserwator

Leśnicy, właściciele tartaków, gospodarstw agroturystycznych, myśliwi, kłusownicy – wszyscy żyją z puszczy. Czy Adam Wajrak też?

– Prof. Kazimierz Rykowski powiedział kiedyś, że las można użytkować za pomocą piły, ale także wiedzy – mówi przyrodnik. – Nie jestem naukowcem, nawet nie pisarzem, bo to za duże słowo, ale dziennikarzem. Obserwatorem, który nie ingeruje w życie puszczy. Nie mówię, że jakieś drzewo trzeba wyciąć albo przesadzić. Taką postawę uważam za jak najbardziej w porządku.

Dochodzimy do rozdroża. Jeśli pójdę w prawo, dojdę do wsi. – O, widzi pan, lisek wyszedł na drogę, muszę mu zrobić zdjęcie – mówi Wajrak. – Bardzo przepraszam, ale ja już muszę do lasu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2016