Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W życie naszego domu niespodziewanie wkradło się Zakłócenie. Zakłócenie jest niewielkie, bardzo puchate, przyjazne, choć hałaśliwe, i wymagające na razie pomocy weterynaryjnej. Z początku zmieniło plan pewnej wyprawy, zmuszając do rezygnacji z kilku punktów i przejścia na tryb awaryjny, ratunkowy. Takie incydenty się zdarzają, mocno mobilizują, a potem trzeba z nich ochłonąć. Ale później okazało się, że Zakłócenie może się rozgościć i że sami coraz bardziej się z niego cieszymy. Tyle że przez jakiś czas naturalną płynność codzienności musi zastąpić reżim logistyczno-higieniczny. Nie chodzi jedynie o odkopanie zapomnianych od czasów lockdownu jednorazowych rękawiczek. Obecność Zakłócenia zmienia rutynowe działania w wariant z Ministerstwa Dziwnych Kroków, np. nie można otworzyć drzwi i przez nie wejść: na razie należy się wślizgiwać przez drzwi uchylone.
Koty, witając nowego współmieszkańca, muszą poznać i zaakceptować jego zapach. Dlatego wprowadzany do domu kot wymaga na początku oddzielenia od pozostałych, z którymi poznaje się na odległość, właśnie przyzwyczajając się do nieznanego zapachu. Później negocjują między sobą podział przestrzeni, uczą się wzajemnie swoich zwyczajów, rozładowują lub eskalują konflikty, budują więzi. Człowiek, opiekun kota, podczas tego okresu izolacji (która, jak dobrze wiem z licznych relacji, często odbywa się w łazienkach) musi przeprogramować się na jeszcze innym poziomie.
Mamy przecież „pamięć mięśniową” – sensomotorykę, czyli wszystkie czynności, które umiemy wykonać, mówiąc potocznie, z zamkniętymi oczami. Pamiętamy, jak jeździ się na rowerze i pływa żabką, ale też jaką sekwencję działań obejmuje standardowy poranek w kuchni i łazience. Wiemy, gdzie co jest, jak po to sięgnąć, zakładamy, że raczej nie spadnie samo; gdy mamy słaby wzrok, nawet bez okularów potrafimy odruchowo znaleźć drogę w mieszkaniu, wyczuwając pamięcią ciała odległość względem mebli. Zakłócenie zmienia płynne, odruchowe działania w niezgrabnie świadome. Teraz, idąc umyć zęby, musimy pamiętać, żeby patrzeć pod nogi, rozglądać się, czy przypadkiem się nie potkniemy, nie nadepniemy na puchatego obserwatora. Musimy wpaść na to, co może go zaniepokoić, potencjalnie zaszkodzić, co może zostać zrzucone albo rozbite w zabawie.
Stopniowo jednak, szybciej niż sądziłam i ku mojemu zdziwieniu, ta nienaturalna, niezgrabna sekwencyjność stała się dziwnie zwyczajna. Po natężeniu wrażeń i mobilizacji nastąpił etap przygniatającego zmęczenia przeplatającego się z zajęczą czujnością na każdy potencjalnie niepokojący dźwięk. W pewnym momencie i ono jednak wkleja się w tło, szumi gdzieś na dalszym planie, przypominając o sobie czasem dokuczliwym uczuciem w mięśniach. W międzyczasie jednak wślizgiwanie się przez drzwi zamiast wchodzenia, rozglądanie się po pomieszczeniu, nieustanne sprawdzanie płynnie zastępuje zwyczaje i nawyki jeszcze niedawne.
Istnieje teoria, zgodnie z którą świadome wyrobienie sobie nowego nawyku zajmuje trzy tygodnie – nie mam pojęcia, czy prawdziwa, czy należąca raczej do folkloru psychologicznego – nie wiem natomiast, ile średnio przyzwyczajamy się do niespodziewanej zmiany warunków. Jak szybko zrobiły się przezroczyste, a niewygody – znośne. Umiejętność adaptacji to potęga. Ale czy chodzi tylko o fakt, że to radosne Zakłócenie? Czy to dlatego, że gra jest warta świeczki i na horyzoncie widzimy zgrane stadko zdrowych i wesołych kotów – a wtedy dawne nawyki wrócą na swoje miejsce? Może wtedy, gdy dzieje się coś złego, gdy nadchodzi kryzys, adaptacja też potrafi nastąpić równie szybko i mimowolnie? I co sprawia, że tężeje, zostaje na dobre, że nawet, gdy już nie trzeba, to i tak chodzimy „dziwnymi krokami” albo odwrotnie – z łatwością porzucamy, wydawałoby się, utrwalone na mur-beton nawyki?
W ostatnich kilku latach świat testuje nas pod tym względem cały czas i wciąż nie jestem pewna, czy sami nie doceniamy własnej elastyczności, czy raczej ją przeceniamy. W wielu miejscach publicznych wciąż można natrafić na echa niedawnej mobilizacji pandemicznej: pojemniki ze środkiem do dezynfekcji dłoni. Niestety – bo akurat to rozwiązanie przydaje się i na co dzień – na ogół są puste, choć byłyby przecież przydatne. Nie utrzymał się więc nawyk czystych rąk, ale przyzwyczajenie do widoku dyspenserów już owszem. Można próbować oszacować to, ile zajmuje wyrobienie nawyku, ale już wewnętrznej tajemniczej logiki nawyków trwających pojąć nie sposób. Może najdłużej trwa pozór?