Światło przychodzi ze wschodu

Nigdy nie zdarza mi się pisać o książce, z której zdążyłem przeczytać dopiero parę akapitów, ale teraz naprawdę nie umiem pisać o czymkolwiek innym.

28.10.2019

Czyta się kilka minut

Ale kiedy staje się przed wyborem, czy po raz 873. rozbijać na atomy mało szlachetną substancję polskiej demokracji partyjnej, analizować teologiczno-dietetyczne refleksje posła Bosaka (był uprzejmy postawić tezę, że wegetarianie obrażają Boga odmawianiem mu zjedzenia kotleta, jak bowiem powszechnie wiadomo, nasz Bóg nie ma dziś innych problemów, jak właśnie ten, że ja kotleta nie jem), komentować doniesienia programu „Czarno na białym” dokumentujące to, co o metropolicie gdańskim (i jego zarządzaniu diecezją niczym pegeerem) szepczą wszyscy, a każdy boi się mówić, czy może zamiast tego zwrócić Państwa uwagę na absolutną perłę, rzecz nie do przeoczenia w tsunami ponad 30 tys. tytułów zalewających co roku polski rynek – wyboru w zasadzie nie ma.

Rzadko tak mam, że wypatruję książki już po pierwszej, znalezionej gdzieś w internecie zapowiedzi, zapisując sobie w kalendarzu, mierząc sobie czas jej przybyciem. Michała Milczarka i jego pisanie o podróżach na Wschód śledzę od miesięcy, nie mogąc się wprost nacieszyć, że mogę dzielić czas i przestrzeń z kimś, kto z taką wirtuozerią operuje i moim ulubionym tworzywem, słowem. Jak ten człowiek nim maluje, jak umie oddać nie tylko fabułę czy frazę rozmówcy, ale i temperaturę, kolor, światło, gęstość czasu!

Nigdy nie zdarza mi się pisać o książce, z której zdążyłem przeczytać dopiero parę akapitów, ale teraz naprawdę nie umiem pisać o czymkolwiek innym. Zaczynając z „Donikąd. Podróżami na skraj Rosji” drogę przez światy Milczarka, widzę przecież dokładnie początek tej mojej. On swój przeżywał w Szczecinie, ja swój na białostockim blokowisku. „Na początku była Australia. Miałem ze trzy lata. Świat jak gdyby dopiero co wynurzył się z wody i jeszcze ociekał stworzeniem. Musiał być rok 1984, ale wtedy o tym nie wiedziałem (...), czas jeszcze nie zdążył zaistnieć. Poranek, słońce, przezroczyste powietrze. Przed domem zielenił się stary bez. (...) Być może pytałem, jak dziecko, co jest dalej. Afryka jest daleko. Ameryka jeszcze dalej, a Australia najdalej. A co jest dalej, za Australią? Nic. Australia jest najdalej, dalej nie ma już nic. To terytorium ostatnie, najdalsze (...). Gdzie jest ta Australia, w którą stronę? Mama w odpowiedzi wskazała z tarasu południowy wschód. Wyciągnęła rękę w kierunku ulicy Wiśniowej, przy której rosły dwie potężne topole. Dalej była stadnina koni, za nią las. (...) Wystarczyło pomyśleć, nie trzeba było nawet zamykać oczu, a meble same odrywały się od podłogi, leciały na południowy wschód. Leżałeś na łóżku i szybowałeś nad Poznańskiem albo Konińskiem (...). Z działki w Łodzi machał dziadek. Dalej było Morze Czarne, Iran, Indie, i wreszcie – Australia”.

W dzieciństwie Milczarek zamiast książek czyta mapy. „Najbardziej pociągała mnie północ. Kierunek idący przeciwko życiu, słońcu, światłu. Na północy było najwięcej przestrzeni. Najwięcej czystego koloru tundry lub tajgi, najwięcej nagiej geografii. No i najmniej słów”. A więc najpierw wyrusza na północ Europy: Spitsbergen, Wyspy Owcze, później na Krym, i wreszcie pojawia się ona – Kamczatka. „Najpierw nocnym do Przemyśla, bo Przemyśl to jest Frankfurt nad Sanem, Brama Wschodu, Bosfor kosmosu. Pierwszy przystanek na drodze do kresu mapy, pierwszy stopień nicości. Drogi donikąd wiodą przez Przemyśl (...). W przedziale jechał facet z Kaliningradu. Po pięćdziesiątce, krępy, z twarzy przypominał bobra. Pytał, dokąd jadę, a potem powtarzał, że jestem odważny. Zbyt odważny w sumie, ryzykant. – Kamczatka to jest dziiiiiikość – mówił, mrużąc bobrowe oczy i rozciągają słowo, jakby dzięki temu miało stać się jeszcze dziksze. – A co tam dzikiego? Przyroda? Ludzie? – I przyroda tam dziiiiika, i ludzie dziiiiicy – odpowiadał patrząc na mnie jak na samobójcę. (...) Po piętnastu minutach paszporty wróciły. Spojrzałem – jest niebieski stempel. »KPP Briańsk. Rossija«. Byłem we wnętrzu mapy”.

Pierwszych kilkanaście stron. Dopiero ruszam z nim w tę podróż, a przecież – jak już mówiłem – tak dobrze ją znam. Moim Bosforem, portalem, przylądkiem Canaveral wyobraźni była metalowa brama stojąca nad torami, które 40 km wcześniej przebiegały prawie pod oknami mojego bloku. Gobiaty, granica z Białoruską SRR. Na bramie widniało to słowo, sponsor tamtej epoki: „mir”, „pokój”, ale przecież zarazem też „świat”. Jako dobrze wyedukowane przez opozycyjnie nastawionych rodziców dziecko wiedziałem, że pokoju tam nie ma. Świat jednak przecież rozciąga się zupełnie niezwykły – to, co zaczyna się na tej bramie, kończy się na Pacyfiku! Białostockie osiedle Piasta, z którego odjeżdżał pociąg do Zubek, za którymi były już tylko Gobiaty, stawał się więc kolejką dowożącą astronautę na kosmodrom. Pacyfik. Za nim – Ameryka. Gdy skręcisz w prawo – Antarktyda. Nie wiem, czy dzieciaki urodzone w dobie Google Street View kiedykolwiek zrozumieją nas, którzy Google Maps z widokiem satelitarnym mieliśmy wyłącznie w głowach.

Wschód. Urodziłem się tam, mam go w DNA. Ex oriente lux – światło przychodzi ze wschodu. Chciałbym dożyć czasów, w których przestaniemy wypierać z siebie jego puste przestrzenie (po nich łatwiej rozpędzać się i złym, i pięknym pomysłom), wpatrzeni tylko w zamkniętą w ramkach i murkach gospodarkę przestrzenną Zachodu. W których tworzenie jakichś sztucznych „międzymórz” i miotanie się między Waszyngtonem a Brukselą uzupełni dobrze przeżyty wymiar najbardziej ludzki z możliwych – sąsiedztwa. Tak nam Pan pobłogosławił, że każdy z nas, Polaków, nosi w sobie Wschód i Zachód, cały równoleżnik. Stąd wiem, dlaczego tak ciągnie mnie, by skończyć pisać ten tekst i czym prędzej wrócić do książki Milczarka. Idąc z nim okrążę świat, i wrócę – pełniejszy – do siebie. ©

Polecamy: prozy podróżne Michała Milczarka w "Tygodniku Powszechnym"

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2019