Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Andrzej Markowski, któremu studentki i doktorantki zarzucają molestowanie seksualne, postanowił oskarżyć mnie o nierzetelność i manipulację dziennikarską. Bo w reportażu „Językoznawca” opublikowanym 21 marca na stronie internetowej „Tygodnika Powszechnego” opisałam ich relacje i ustalenia wewnętrznej uczelnianej komisji, która uznała skargę kobiet za wiarygodną.
W publicznych wpisach na założonej w ostatnich dniach stronie internetowej prof. Andrzej Markowski oskarża o kłamstwa i powielanie kłamstw, półprawdy, przesadę i epatowanie sensacyjnością także bohaterki mojego reportażu, członków uniwersyteckiej komisji oraz obecną szefową Rady Języka Polskiego, prof. Katarzynę Kłosińską.
Szanuję źródła swoich informacji, rozumiem ciężar emocji obu stron. Ale moją rolą jest opisanie tematu. Kilkanaście godzin nagrań, szczegółowe relacje kobiet i świadków, a także reakcje władz uczelni i wydziału, to dla prof. Andrzeja Markowskiego materiał językowy, który można analizować jak każdy inny, a nawet przygotować w formie ćwiczenia dla studentek i studentów. Krzywda, o której opowiadają dawne studentki, we wpisach prof. Andrzeja Markowskiego jest nieobecna, jakby była czymś powszechnym i niewartym uwagi. Czymś, do czego nie trzeba się odnosić.
Ale to zarzuty prof. Markowskiego są oparte na kłamstwie i manipulacji. Jeden tylko przykład. Profesor napisał na swojej stronie: „W rzeczywistości wysłała [Anna Goc – red.] do mnie tylko jeden mejl – na adres prywatny – w niedzielę 20 marca po południu (kiedy nie miałem czasu otwierać poczty), czyli dzień przed publikacją tego materiału na stronie Tygodnika Powszechnego”. I opublikował moją wiadomość, w której proszę o kontakt i komentarz w sprawie.
Gdyby prof. Markowski uważnie przyjrzał się kopii mojej wiadomości, którą zamieścił na stronie, zobaczyłby, że jest tam także drugi adres mailowy, uniwersytecki, na który wysłałam tę samą prośbę. Dzwoniłam, także dwukrotnie: w niedzielę przed południem i w poniedziałek, chwilę po 12.30, drugie połączenie zostało odrzucone. Wysłałam wiadomość SMS – znów z prośbą o kontakt i komentarz. Na odpowiedź czekaliśmy do poniedziałkowego wieczoru, 21 marca, kiedy zdecydowaliśmy się opublikować reportaż.
Prof. Markowski poświęcił dużo energii, by temat i mnie zdyskredytować. Nie pozwolę na to. Mam rzetelnie zebrany i udokumentowany materiał. Nie pozwolę także, by głosy kobiet zostały unieważnione, co prof. Markowski próbuje robić w swoich wpisach. „Kobieta chyba była tak przerażona, że nie mogła głosu wydobyć i zawołać: Ratunku!” – ocenił reakcję jednej z bohaterek mojego reportażu. Na takie komentarze nie ma prawa być miejsca, ani zgody.
Skoro prof. Markowski nie odbierał ode mnie telefonu, nie odpisał na wiadomości, być może na swoim blogu odpowie, czy dotykanie kobiet w intymne miejsca, całowanie i sadzanie sobie na kolanach wbrew ich woli, a także zaciąganie siłą do pokoju, masturbowanie się w ich obecności, wykorzystywanie swojej pozycji uniwersyteckiej i autorytetu naukowego – o czym opowiadają kobiety w moim reportażu – to czyny, do których zamierza się publicznie odnieść.
Jako dziennikarkę niepokoi mnie, że profesor Uniwersytetu Warszawskiego reaguje na świadectwa kobiet słowami:
„W gruncie rzeczy jednak przede wszystkim sensacyjność – nic tak nie szokuje jak molestowanie w formie publicznej masturbacji. Tu także można by zauważyć, że to konkretne oskarżenie jest powieleniem głośnych historii zagranicznych, w których, w ten właśnie sposób, znani i wpływowi mężczyźni z kręgów Hollywood gnębili swoje ofiary. Molestowanie w Warszawie na wzór amerykański – to dopiero sensacja!”.
Czytaj reportaż Anny Goc: Profesor powiedział, że zdałam z wyróżnieniem. Podszedł do mnie, przycisnął do siebie, włożył mi język do ust. Dwa metry dalej stał drugi profesor, patrzył w okno.