Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Scenariusz nie był nowy: nocą z soboty na niedzielę, 3/4 czerwca, trzech napastników wjechało dostawczym vanem w przechodniów na London Bridge, a potem atakowało nożami. Choć reakcja policji była szybka i terroryści zostali zastrzeleni już po kilku minutach, zdążyli zabić siedmiu ludzi i ranić prawie 50 (liczba ofiar śmiertelnych może wzrosnąć, bo ponad 20 rannych było w stanie ciężkim). Znaczy to, że łącznie z ofiarami marcowego ataku na moście przy Westminster i niedawnego w Manchesterze śmierć z ręki terrorystów poniosło w tym roku 34 mieszkańców Wielkiej Brytanii.
Wszystkie trzy ataki przeprowadzono w zatłoczonych miejscach publicznych, tak aby ofiar było jak najwięcej. W tych londyńskich wykorzystano auta – schemat znany z Nicei i Berlina – a w Manchesterze zamachowiec samobójca zdetonował bombę. Do zamachów przyznało się tzw. Państwo Islamskie, choć nie wydaje się, by bezpośrednich sprawców łączyło z nim coś więcej poza radykalną ideologią. W Londynie zatrzymano kilkanaście osób, podobnie w Manchesterze; możliwe są dalsze aresztowania.
Warto przypomnieć, że w Wielkiej Brytanii od 2014 r. obowiązuje drugi stopień zagrożenia terrorystycznego, który oznacza, że atak jest wysoce prawdopodobny. W tym czasie brytyjskie służby udaremniły kilkanaście prób zamachów. Teraz się nie udało – choć trzeba przyznać, że atak z użyciem auta nie wymaga skomplikowanej logistyki ani siatki współpracowników, stąd tak trudno mu zapobiec. Czy można było zrobić coś więcej? To pytanie nurtuje Brytyjczyków i trudno się dziwić, bo tragiczna seria budzi gniew i poczucie zagrożenia.
Do dwóch ostatnich zamachów doszło w trakcie kampanii przed przedterminowymi wyborami parlamentarnymi. Na kilka dni kampania była co prawda zawieszona, ale temat walki z terroryzmem, okrajanego budżetu policji i odpowiedzialności polityków musiał się pojawić, tym bardziej że premier Theresa May była przez wiele lat ministrem spraw wewnętrznych. Nie zniknie też po wyborach, bo nie zniknie – niestety – zagrożenie. ©℗