Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
U siebie nigdy nie miała łatwo. Kiedy na Lampedusę – włoską wyspę na Morzu Śródziemnym, która geograficznie należy już do Afryki – zaczęły dobijać łodzie z migrantami i uchodźcami z Południa, trudno było jej opanować początkowy lęk hotelarzy i rybaków. Nie mogła się schować za doradcami od piaru, wygłaszać gładkich telewizyjnych orędzi czy w inny sposób odwracać uwagi wyborców – gdyż na wyspie o długości 12 kilometrów wszyscy oni byli jej sąsiadami.
Jednak zamiast, co ostatnio w Europie jest częste, wykorzystać strach przed uchodźcami do zwiększenia własnej popularności, tuż po tym, gdy została burmistrzynią Giusi Nicolini ruszyła na dwie polityczne wojny. Pierwszą, z lokalnymi politykami opowiadającymi się za twardą polityką wobec migrantów, wygrała dzięki dziesiątkom spotkań z mieszkańcami, cierpliwemu tłumaczeniu, wyjaśnianiu, że odtąd wszyscy lampedusanie i wszyscy trafiający na wyspę cudzoziemcy dzielą przez chwilę tę samą ziemię. Ona zaś musi reprezentować i jednych, i drugich.
Potem trymfowała też w drugiej wojnie – z włoską administracją państwową, wcześniej skłonną do zrzucania odpowiedzialności za los uchodźców na miejscowy samorząd i władze sycylijskiej prowincji Agrygent. Za jej kadencji wybudowano na wyspie większy ośrodek recepcyjny dla uchodźców, ulepszono infrastrukturę, a via Roma, główną ulicę miasteczka zapełnili wolontariusze prowadzący programy integracyjne dla uchodźców.
Nicolini apelowała o europejską solidarność w kwestii uchodźców, chciała, aby wszyscy na kontynencie uznali wreszcie, że na południowych wodach Morza Środziemnego, kolebki naszej cywilizacji, „rozgrywa się tragedia o rozmiarach wojny”. Po wizycie na Lampedusie papieża Franciszka burmistrzyni znał już cały świat.
Ale era Nicolini właśnie się skończyła. Burmistrzyni przegrała niedzielne wybory lokalne i wkrótce odejdzie. Po dwóch kadencjach Nicolini do gabinetu burmistrza wprowadzi się ponownie Totò Martello, który stał na czele gminy do 2012 r. (krytyka jego polityki pomogła wtedy wygrać wybory Nicolini; dziś Martello opowiada się za twardą polityką wobec migrantów) i wyraźnie, uzyskując 40 proc. głosów, wygrał niedzielne głosowanie. Drugi był Filippo Mannino (29 proc.). Nicolini, z wynikiem 24 proc., zajęła dopiero trzecie miejsce. Wynik tych wyborów nie zmieni losu uchodźców i migrantów przewijących się przez wyspę, gdyż akcje ratunkowe, prowadzenie ośrodka recepcyjnego oraz transport nowo przybyłych na Sycylię i tak leżą w gestii władz państwowych. Ale na Lampedusę, po pięciu latach budowania polityki porozumienia w trójkącie władze państwowe-społeczność lokalna-uchodźcy, może teraz wrócić język strachu i uprzedzeń.
W grudniu 2016 r. gościliśmy ją w Krakowie – „Tygodnik Powszechny” przyznał Giusi Nicolini Medal św. Jerzego (laureatem ostatniej edycji nagrody był też prof. Karol Modzelewski). Mówiła wtedy: „Nikt z nas nie powinien bezczynnie czekać, aż rządy europejskie przekonają się w końcu, że prowadzona przez nie polityka zamkniętych granic prowadzi do śmierci, bólu i desperacji. Nie możemy czekać, aż rządzący zrozumieją, że podsycanie strachu – tylko po to, aby wyglądać na silnych w oczach swoich współobywateli – nie rozwiązuje problemu bezpieczeństwa.”
Zaprzyjaźnieni z Nicolini politycy z Rzymu (m.in. były premier Włoch Matteo Renzi) od dłuższego czasu namawiali ją do kandydowania np. do Parlamentu Europejskiego. Pracę w Brukseli miałaby właściwie zapewnioną. Lampedusa traci więc Giusi Nicolini. Może jednak tę jedną z niewielu w polityce osób, która odwołuje się do argumentów moralnych i która jest przekonana, że prawdziwy koniec naszej cywilizacji nie nastąpi za sprawą domniemanych „muzułmańskich najeźdźców”, lecz wtedy, gdy sami stracimy swój etyczny kręgosłup – zyska teraz cała Europa?
CZYTAJ TAKŻE:
Lampedusa, granica Polski. Tekst Marcina Żyły >>>
Giusi Nicolini pisze list do świata: skoro już śmierć na morzu uznał on za problem mieszkańców wyspy, niech przynajmniej wysyła im kondolencje. Zawsze, gdy chowają czyjeś ciało.