Kaukaz: Nie drażnić niedźwiedzia

Ogłuszająca, trwożna cisza przed burzą, która zaraz może przetoczyć się nad Ukrainą. Tak najlepiej opisać atmosferę, która panuje w Armenii, Azerbejdżanie i Gruzji.
w cyklu STRONA ŚWIATA

15.02.2022

Czyta się kilka minut

Wiec solidarności przed ukraińską ambasadą w Tbilisi, 23 stycznia 2022 r. / fot. AP/Associated Press/East News /
Wiec solidarności przed ukraińską ambasadą w Tbilisi, 23 stycznia 2022 r. / fot. AP/Associated Press/East News /

Za najbardziej zaskakującą ciszę uznaje się tę, jaka panuje w Tbilisi. Latem 2008 roku to Gruzja, jako pierwsza z byłych krajów ZSRR, została najechana przez Rosję. Straciła dwie zbuntowane od lat prowincje: Południową Osetię i Abchazję, które ogłosiły niepodległość, a Kreml tę niepodległość uznał.

Przegrana wojna pozbawiła urzędu prezydenta Micheila Saakaszwilego. Kiedy sięgał po władzę, jesienią 2003 roku podczas Rewolucji Róż, cieszył się powszechnym poparciem i niemalże kultem ludowego bohatera, który obiecywał wyprowadzić Gruzję ze Wschodu na Zachód. Pięć lat później tłumy na ulicach Tbilisi żądały jego ustąpienia. Zarzucano mu, że władza uderzyła mu do głowy, stracił rozeznanie i dał się sprowokować Rosji do granicznej wojny w Południowej Osetii. Kreml wykorzystał wtedy sąsiedzki konflikt Gruzinów z Osetyjczykami jako usprawiedliwienie, by najechać Gruzję i odebrać jej jedną piątą terytorium.

W 2012 roku partia Saakaszwilego przegrała wybory parlamentarne i straciła władzę, a rok później on sam, po drugiej kadencji musiał, złożyć prezydenturę. Wybory wygrał sojusz Gruzińskie Marzenie. Partia bogacza Bidziny Iwaniszwilego obiecywała, że nie wyrzekając się prozachodniego kierunku polityki, załagodzi także konflikty z Rosją.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ


„Marzyciele” wygrali wszystkie następne wybory i rządzą w Tbilisi do dziś. „Narodowcy” Saakaszwilego pozostają największą partią opozycyjną. On sam wyjechał do Holandii, USA, aż w końcu osiadł na Ukrainie, gdzie przyjął ukraińskie obywatelstwo i zaangażował się w miejscową politykę. W Gruzji został zaocznie osądzony i skazany na więzienie za nadużycia władzy. Trafił za kratki, gdy jesienią potajemnie wrócił do kraju, by pomóc swojej partii w wyborach samorządowych, wywołać nową rewolucję i wrócić do władzy. Zamiast tego został aresztowany i od czterech miesięcy przebywa w więzieniu.

W wydanej zza krat odezwie Saakaszwili oskarżył Władimira Putina o zamiar wskrzeszenia rosyjskiego imperium w kształcie przypominającym dawny Związek Radziecki. „W nowym imperium znajdzie się Rosja, Białoruś, Kaukaz i północna część Kazachstanu” – napisał Saakaszwili. „Co do Ukrainy, to Putin nie tylko chce ją podbić, ale pokonać całą zachodnią cywilizację i w ten sposób obalić współczesny porządek, oparty na demokracji i dążeniu do wolności”.

Tego samego dnia, 1 lutego, specjalną rezolucję w sprawie kryzysu ukraińskiego wydał gruziński parlament. Posłowie oświadczyli, że całym sercem popierają Ukrainę i prawo każdego kraju do suwerennego wyboru, a także potępili wszelkie próby ograniczania tego wyboru groźbą użycia siły. W rezolucji ani razu jednak nie padło słowo „Rosja”. Oburzeni opozycyjni posłowie podczas głosowania wstrzymali się od głosu, a rządzącym „marzycielom” zarzucili brak odwagi. „Opozycja nie może się najwyraźniej doczekać wojny na Ukrainie i w Gruzji – odparł na to Irakli Kobachidze, szef parlamentarnej większości. – Każde słowo rezolucji zostało starannie dobrane tak, by była ona zgodna z naszym interesem narodowym”.

Rząd milczy. Jedynie minister dyplomacji Dawid Zalkaliani zapewnił Ukraińców o gruzińskiej solidarności, ale nawet on nie odważył się zrobić tego w oficjalnym oświadczeniu, a jedynie „ćwierknął” na Twitterze. Premier Irakli Garibaszwili słowem nie wspomniał dotąd o kryzysie na Ukrainie, nawet nie zadzwonił do Kijowa. Garibaszwili ważył każde słowo nawet podczas wizyty Wołodymyra Zełenskiego w Tbilisi ostatniego lata.

W Gruzji są dwie koncepcje relacji z Rosją. Pierwsza mówi, że Zachód nie obronił Gruzji ani gdy sto lat temu najechali na nią bolszewicy, ani w 2008 roku, gdy kraj zaatakował Putin. Lepiej więc jej nie drażnić, schodzić z drogi i próbować żyć w zgodzie. Druga, której wyznawcą jest Saakaszwili, naucza, że jedyną obroną przed Rosją jest dążenie – bez względu na przeszkody i niepowodzenia – do integracji z Zachodem. Wyniki wyborów z ostatniej dekady świadczą, że większość Gruzinów jest bardziej przekonana do tej pierwszej szkoły.

Jej wyznawcy przypominają, że po zajęciu Południowej Osetii rosyjskie wojska dzieli od Tbilisi ledwie 30-40 km równej, asfaltowej drogi, a jeśli samym Rosjanom nie będzie odpowiadać nowa, gruzińska wojna, w każdej chwili mogą urządzić Gruzji wojnę hybrydową – jak na Krymie i w Donbasie – i posłużyć się swoimi południowoosetyjskimi protegowanymi, którzy od dawna upominają się o wąwóz Truso i cały dystrykt Kazbegi, twierdząc, że są to pradawne ziemie Osetyjczyków.

„To postawa strusia, który chowa głowę piasek” – uważają krytycy gruzińskiego rządu. „To tylko zachęci Rosję, by jak tylko załatwi sprawy na Ukrainie, zająć się Gruzją. Jeśli dziś  będziemy stać na boku, by starać się zachować taki sam dystans do jednych i drugich, może się okazać, że kiedy będzie już po wszystkim, znajdziemy się po złej stronie kurtyny”.

Armenia: Przymus przyjaźni

W ukraińskich sprawach milczą też Ormianie. Otoczeni przez Turków, Azerów i Kurdów od zawsze widzą w Rosji jedyną sojuszniczkę. Musieli więc w milczeniu wysłuchać Alaksandra Łukaszenkę, który na początku lutego roztaczał w jednym z wywiadów wizje nowego, tworzonego przez Putina państwa związkowego, które ma objąć Rosję i Białoruś, a w niedalekiej przyszłości także inne kraje, powstałe na gruzach Związku Radzieckiego. „Armenia nie ma się gdzie podziać. Komu potrzebni są Ormianie?” – pytał Łukaszenka.

Łukaszenka mówił o jesieni 2020 roku, kiedy Azerowie ruszyli do natarcia w Górskim Karabachu. Uzbrojeni w tureckie samoloty bezzałogowe i wspierani przez tureckich instruktorów pobili Ormian i odzyskali większą część Karabachu. Pokonani prosili o pomoc swoich najważniejszych przyjaciół, ale Rosjanie odmówili. Tłumaczyli, że pomogliby Armenii, gdyby została napadnięta, ale Karabach, choć samozwańczo niepodległy, pozostaje oficjalnie częścią azerbejdżańskiego państwa. Kreml doprowadził jednak do tego, że Ormianie i Azerowie zawarli rozejm i zgodzili się, by to rosyjscy żołnierze stanęli między nimi w Karabachu jako rozjemcy. W ten sposób, nie rozstrzygając konfliktu, Rosja zdobyła w nim rolę arbitra, o którego względy muszą zabiegać zarówno Ormianie, jak i Azerowie.

Szczerość Łukaszenki rozgniewała zwolenników ormiańskiej opozycji, którzy skrzyknęli się w śródmieściu Erywania na wiec przeciwko bezceremonialnemu wtrącaniu się białoruskiego prezydenta w ormiańskie sprawy i nieudolności rządu Nikola Paszyniana, który nie umiał doprosić się pomocy Rosji i przegrał karabachską wojnę.

Władze Armenii słowa Łukaszenki postanowiły przemilczeć. Ogłoszono jedynie, że następnego dnia po wywiadzie Łukaszenki białoruski ambasador został zaproszony do ormiańskiego ministerstwa dyplomacji, a minister Ararat Mirzoyan poprosił go, by Białoruś i Armenia wypowiadając się na swój temat trzymały się zasad wzajemnego szacunku i poszanowania suwerenności.

Azerbejdżan: Roztropna odwaga, odważna roztropność

Z południowokaukaskich przywódców na najodważniejszy gest wobec Ukrainy zdobył się ten, który uchodzi za największego kunktatora, prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew. Alijew, lawirujący między Wschodem i Zachodem, a ostatnio dryfujący coraz odważniej w stronę Turcji, w połowie stycznia 2022 roku złożył wizytę w Kijowie, a w podpisanej wspólnie z Wołodymyrem Zełenskim deklaracji opowiedział się za zasadą nienaruszalności granic i integralności terytorialnej państw. Prezydenci obiecali też pomagać sobie w zapewnianiu dostaw broni.

W 2014 roku Azerowie odmówili uznania aneksji Krymu przez Rosję. Inaczej zachowała się wtedy Armenia, która jako pierwsza pogratulowała Rosji nowej zdobyczy, mając nadzieję, że zaskarbi sobie wdzięczność Kremla i doprowadzi do uznania niepodległości ormiańskiego Karabachu. Kiedy jesienią 2020 roku Azerowie odbili Karabach, z gratulacjami pospieszyli Ukraińcy. Przykład Azerów zachęcił ich do kupna tureckich samolotów bezzałogowych. Mówiło się nawet, że Ukraina, Azerbejdżan i Turcja stworzą regionalny sojusz, w którym znajdą się także Uzbekistan, Kirgizja i Kazachstan. Styczniową wyprawą do Kijowa Alijew zaskoczył krytyków i zaniepokoił Rosję. Wkrótce jednak wszystko wróciło do normy, bo po powrocie Alijew zaraz zadzwonił do Putina, żeby rozmawiać o Ukrainie.

Alijew nie chce drażnić Rosji ani opowiadać się po jednej lub drugiej stronie sporu. Wyznaje dyplomatyczną filozofię równego dystansu i świętego spokoju. Azer pamięta doskonale, że choć w kraju uchodzi za bohatera, który wygrał wojnę, konflikt o Karabach wciąż nie został rozstrzygnięty, a arbitrem w nim pozostaje Rosja.

Alijewa zaniepokoiły też styczniowe rozruchy w Kazachstanie i wysłanie do Ałma Aty korpusu ekspedycyjnego wojskowego sojuszu Rosji, Białorusi, Armenii, Kirgizji i Tadżykistanu. Azerbejdżan podobnie jak Kazachstan utrzymuje się z wydobycia i sprzedaży ropy naftowej i gazu ziemnego, a jego ustrój polityczny przypomina kazachską oświeconą, skorumpowaną dyktaturę. Rządzący krajem od 2003 roku Alijew obawia się powtórki z kazachskiego scenariusza na swoim podwórku.

Czeczenia: Człowiek od wszystkiego

Głośno i nie licząc się ze słowami o ukraińskich sprawach wypowiada się za to Ramzan Kadyrow, namaszczony przez Kreml przywódca Czeczenii, położonej po północnej stronie górskiego łańcucha Kaukazu. Kadyrow otrzymał od Putina wolną rękę i otwarte konto w kremlowskim banku. W zamian miał zakończyć wojnę, której wybuch w 1999 roku wyniósł Putina do władzy. Kadyrow sprawił się z zadaniem i rządzi w Groznym od 2006 roku. Od lat – pilnując, by nie urazić gospodarza na Kremlu – pozwala sobie na więcej niż inni przywódcy rosyjskich prowincji. Mówi się nawet, że znany z niewyparzonego języka i gwałtownego usposobienia Czeczen mówi głośno to, czego Kremlowi powiedzieć nie wypada, i wyświadcza mu przysługi, do których Kreml nigdy się nie przyzna.

W styczniu Kadyrow oznajmił, że Ukrainę należy koniecznie przyłączyć do Rosji, ale nie jest to sprawa, którą prezydent Rosji powinien sobie zawracać głowę. Lepiej zlecić ją komuś niższej rangi, pośledniejszemu, choćby takiemu jak on sam. On zaś, powiedział, już dawno posłałby wojsko i „zabrałby” Ukrainę.

W lutym w rosyjskich gazetach pojawiły się wieści, że podległa Kadyrowowi czeczeńska gwardia narodowa przerzucana jest z Czeczenii na ukraińskie pogranicze. Gwardziści Kadyrowa uczestniczyli po rosyjskiej stronie w wojnie w Gruzji w 2008 roku, w Donbasie w latach 2014-15, a w 2016 roku także w Syrii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej