Katar: cena bezpieczeństwa

Mundial pierwszy raz odbędzie się w kraju arabskim i muzułmańskim. A niewiele brakowało, by rozegrano go w oblężonej przez wrogich sąsiadów twierdzy.

14.11.2022

Czyta się kilka minut

Na stadionie Kalifa w Dosze, październik 2019 r. / Patrick Smith / Getty Images
Na stadionie Kalifa w Dosze, październik 2019 r. / Patrick Smith / Getty Images

Katar, arena igrzysk, dwa lata temu wciąż znajdował się w blokadzie, a Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn i sprzymierzony z nimi Egipt groziły mu wojną. Obwiniały go o wrogie sąsiedztwo, wspieranie wywrotowców i muzułmańskich fanatyków na Bliskim Wschodzie oraz komitywę z nieprzyjaciółmi Arabów – Iranem i Turcją. Zerwały z Katarem wszelkie stosunki, wprowadziły blokadę gospodarczą i handlową, zamknęły granice powietrzne i morskie, a Arabia Saudyjska także lądową, jedyną, jaką Katar posiada i przez którą sprowadzał ze świata wszystko, co było mu potrzebne do życia.

Arabia Saudyjska odgrażała się, że wykopie wzdłuż granicy z Katarem 60-kilometrowy kanał, szeroki na dwieście metrów i głęboki na dwadzieścia, odetnie emirat od reszty Półwyspu Arabskiego i przemieni go w samotną wyspę.

Naprawdę niewiele brakowało, by ta awantura uniemożliwiła przeprowadzenie piłkarskich igrzysk w Katarze. Zapachniało nową wojną futbolową, groźniejszą niż ta sprzed pół wieku między Hondurasem i Salwadorem, bo bliskowschodnią, z ropą naftową i muzułmańską rewolucją w tle. Znany z gwałtownego usposobienia saudyjski książę koronny Mohammed ibn Salman, który w zastępstwie sędziwego ojca od paru lat rządzi faktycznie królestwem, zamierzał najechać zbrojnie Katar, ale powstrzymali go Amerykanie, będący sojusznikami zarówno Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów, Bahrajnu i Egiptu, jak też Kataru. Tak czy siak, katarski Dawid w pojedynku z arabskim Goliatem zdawał się nie mieć żadnych szans.

Zanim spadła manna z nieba

Katar to niewielki cypel wyrastający z Półwyspu Arabskiego, największego na świecie. Skrawek płaskiej, piaszczystej i kamienistej ziemi, sto kilometrów ze wschodu na zachód, z północy na południe – dwieście. Arabia Saudyjska jest prawie dwieście razy większa. Mniejszym od Kataru krajem na Półwyspie Arabskim jest tylko jego najbliższy sąsiad, Bahrajn, położony na wyspie w Zatoce Perskiej.

Katarczycy przywędrowali tu ze swoimi wielbłądami i muzułmańską wiarą z oaz Nadżdu, kolebki dzisiejszej Arabii Saudyjskiej. Słowo „arab” w języku arabskim znaczy tyle co Beduin, koczownik. Od początków XIX stulecia władzę nad osiadłymi w Katarze koczownikami sprawuje ród Al-Thanich (pod koniec zeszłego wieku liczebność rodziny panującej szacowało się na około sześć tysięcy osób), a zanim ropa naftowa i gaz ziemny przemieniły ich w bogaczy, Katarczycy żyli skromnie, utrzymując się z kupiectwa, hodowli koni i wielbłądów, połowu ryb i pereł czy wyrobu purpury i kadzidła, które w dawnych czasach miało wartość większą nawet od złota.

Saudowie uważali Katarczyków za kuzynów, winnych starszym braciom posłuszeństwo. Arabia Saudyjska, starsza, większa, ludniejsza, bogatsza, a dodatkowo będąca ojczyzną Proroka, dla wszystkich na Półwyspie pozostaje naturalną przywódczynią i przewodniczką. Pierwszeństwo Saudów zostało jeszcze umocnione przez bogactwo, jakie spadło na nich, gdy niespełna sto lat temu w Zatoce Perskiej odkryto najbogatsze na świecie złoża ropy naftowej. Katarskie złoża okazały się z nich najuboższe – wystarczające, żeby zapewnić emiratowi dostatnie życie, ale rozczarowujące w porównaniu z bogactwem, jakie stało się udziałem sąsiadów.

Saudowie wymagali, by sąsiedzi uzgadniali z nimi politykę zagraniczną i kopiowali porządki obowiązujące w Arabii Saudyjskiej. W rezultacie kraje Półwyspu, z wyjątkiem Jemenu, są do dziś monarchiami absolutnymi, rządzonymi przez królów, emirów i sułtanów, odwołującymi się do tradycji i najbardziej konserwatywnych szkół islamu, zwalczającymi wolnościowe idee republikańskie, reformacje i rewolucje.

Dwaj pierwsi katarscy emirowie, Ahmad i Chalifa, znali swoje miejsce w szeregu i posłusznie się z tą kierowniczą rolą Saudów godzili. Wszystko się zmieniło, gdy nastał trzeci emir, Hamad, który pod nieobecność ojca, bawiącego na wakacjach w Alpach, w 1995 roku zajął katarski tron.


Michał Okoński: Piłkarskie mistrzostwa w Katarze są skandalem na tylu poziomach, że nie wiadomo, od którego zacząć. Chyba że od konstatacji, iż są jedynie lustrem, w którym odbija się współczesny świat.


Błękitne złoto

Kiedy w 1971, pierwszym roku niepodległości, u wybrzeży Kataru odkryto jedne z najbogatszych na świecie złóż gazu ziemnego, mieszkańcy emiratu byli rozczarowani. Liczyli na „czarne złoto”, które w mgnieniu oka biedaka przemieniało w bogacza i króla życia.

Emir Hamad w złożach gazu ziemnego dostrzegł jednak dziejową szansę. Postanowił nie słuchać sceptyków, zrzędzących, że gaz nie ma przyszłości, a liczy się tylko ropa. Za petrodolary z rządowego skarbca kazał budować instalacje do skraplania gazu, terminale portowe, kupować tankowce. I był to strzał w dziesiątkę. Gaz okazał się paliwem równie cennym jak ropa naftowa i w dziesięć zaledwie lat Katar wyrósł na najbogatszy kraj świata (rdzenni Katarczycy stanowią ledwie dziesiątą część niespełna trzymilionowej ludności kraju; pozostali mieszkańcy – ale nie obywatele – to cudzoziemcy, zarówno najwyższej klasy fachowcy z Zachodu, jak robotnicy z Azji i Afryki).

Część gazowych zysków emir kazał gromadzić w specjalnym strategicznym funduszu (jego wielkość szacuje się dziś na ponad 300 miliardów dolarów), który miał pomnażać bogactwo i uniezależnić los emiratu od „błękitnego” i „czarnego” złota. Na polecenie emira jego ministrowie kupowali udziały w zagranicznych bankach i koncernach, nieruchomości w Londynie i w Paryżu, w Cannes i Nowym Jorku, a nawet klub piłkarski Paris Saint-Germain (emir Hamad chciał kupić także Manchester United za półtora miliarda dolarów, ale oferta została odrzucona).

Sąsiedzi twierdzą, że to bogactwo uderzyło władcy Kataru do głowy, bo uznał, że nie musi dłużej być saudyjskim wasalem. „Skoro jesteśmy tak bogaci, to stać nas powinno także na niezależność” – postanowił emir Hamad.

Przyjaciel wszystkich wrogów

Saudom emir od początku nie przypadł do gustu. Jego marzenia o samodzielności groziły starym porządkom na półwyspie. Rok po intronizacji Hamada Saudowie wraz z sojusznikami z Abu Zabi i Bahrajnu próbowali go obalić i przywrócić na tron jego ojca. Operacja została odwołana w ostatniej chwili przez starego emira, który postanowił wycofać się z polityki. Hamad nigdy tego sąsiadom nie zapomniał. Uznał, że im więcej Katar będzie mieć przyjaciół i im mniej wrogów, tym będzie bezpieczniejszy. „Z nikim nie wojować, za to wszystkim być potrzebnym” – stało się hasłem katarskiej dyplomacji.

Zaczął starania od Stanów Zjednoczonych. Już podczas pierwszej wojny w Zatoce, gdy Irak najechał na Kuwejt, Katar udzielił wsparcia Amerykanom, przybyłym Kuwejtczykom z odsieczą. Przysłużył się im także w 2003 roku, gdy podczas kolejnej inwazji na Irak udostępnił bazy wojenne, w tym Al-Udeid, która stała się największą bazą USA na całym Bliskim Wschodzie. Z Al-Udeid amerykańskie bombowce B-52 startowały do nalotów zarówno na Irak, jak na Afganistan, a potem także na Syrię.

Ale wchodząc w przymierze z Ameryką, Katar nie wyrzekł się wcale dobrego sąsiedztwa z Iranem, jej najgorszym wrogiem, ani z talibami, toczącymi z Amerykanami wojnę. „Dlaczego tak dobrze żyjemy z Iranem? Ano dlatego, że dzielimy z nimi największe na świecie złoże gazu ziemnego” – wyjaśniali Katarczycy.

Katarski emir zawarł też przyjaźń z Turcją i jej także pozwolił zbudować u siebie bazę wojenną. Chciał w ten sposób zabezpieczyć się na wypadek, gdyby miały się spełnić przepowiednie, że po nieudanych wyprawach wojennych do Iraku i Afganistanu zniechęceni Amerykanie wycofają się z Bliskiego Wschodu. Arabia Saudyjska, która Iran i Turcję uważa za rywali do pierwszeństwa na Bliskim Wschodzie, uznała to za naruszenie jej wyłącznej strefy wpływów, a także za wyzwanie, rzucone przez mikrusa zza miedzy.

Katarczyk zaś rozgłaszał, że wszystkim chce służyć pomocą i godzić ze sobą najgorszych wrogów. Pomagał Palestyńczykom, godził Hamas z Al-Fatahem, ale rozmawiał też z Izraelem i pośredniczył w jego układach z libańskim Hezbollahem. Afgańscy talibowie układali się w Katarze z Amerykanami, jemeński rząd z szyickimi rebeliantami, rządzący z Sudanu i Czadu z rodzimymi powstańcami. Katar przymierzał się do roli centrum świata, gdzie dochodzi do najważniejszych spotkań i gdzie zapadają najważniejsze decyzje.

Zwieńczeniem tych zabiegów emira Hamada stało się przyznanie Katarowi przywileju urządzenia turnieju o piłkarskie mistrzostwo świata, po raz pierwszy w kraju arabskim, po raz pierwszy w świecie islamu.

Wszystko to było nie w smak Arabii Saudyjskiej. Odkąd dorobił się majątku, Katar zachowywał się tak, jakby sąsiadom z Półwyspu próbował robić wszystko na przekór, stawał w obronie tych, których Saudowie uważali za nieprzyjaciół, zwracał się zaś przeciwko tym, których Saudowie wspierali.

Kiedy zimą z 2010 na 2011 na Bliskim Wschodzie niespodziewanie wybuchła Arabska Wiosna (właśnie wtedy Katarowi przyznano prawo urządzenia piłkarskich igrzysk), emirat opowiedział się po stronie buntowników, w których Saudowie, a także Bahrajn, Zjednoczone Emiraty i Egipt widziały śmiertelne zagrożenie. Drażniło ich zwłaszcza wsparcie, jakiego Katar udzielał Braciom Muzułmanom, piewcom muzułmańskiej rewolucji i republiki, podważającym samą ideę monarchii (Bracia wydali spośród siebie równie wielu demokratów co dżihadystów, z emirami Al-Kaidy i Państwa Islamskiego Ajmanem az-Zawahirim i Abu Bakrem al-Baghdadim na czele). Katarczycy – i Turcy – upierali się zaś, że wspierając Braci prędzej uda się ich oswoić, skierować ich rewolucyjny zapał gdzie indziej i przeciwko innym.

Myśl ta przyświecała Hamadowi, gdy w 1996 roku zakładał pierwszą arabską telewizję informacyjną, Al-Dżazirę. Jej dziennikarze bezlitośnie wytykali zakłamanie, nieudolność, korupcję i tyranię arabskich władców, ale oszczędzali katarskiego emira i jego przyjaciół.

Arabska Wiosna wyniosła Katar do rangi bliskowschodniego mocarstwa. Bracia Muzułmanie wygrali pierwsze w dziejach wolne wybory i objęli władzę w Tunezji i w Egipcie. W Libii, Jemenie i Syrii wybuchły wojny domowe, a Katar z Turcją wspierały w nich tych, przeciwko którym występowały Arabia, Emiraty i Egipt.

Ale szczęście w końcu odwróciło się od Kataru. Rewolucyjny bałagan, wojny i bieda sprawiły, że ludzie zawiedli się Arabską Wiosną. Nastał czas kontrrewolucji. W Egipcie wojskowi dokonali przewrotu i odebrali władzę Braciom Muzułmanom. Także w Tunezji Bracia zostali odsunięci od rządów. W 2013 roku katarski emir Hamad oddał tron swojemu synowi, 42-letniemu dziś Tamimowi, licząc na to, że załagodzi to spór z sąsiadami z Półwyspu. Ci jednak postanowili odegrać się na Katarze i dać mu nauczkę.

Dawid wygrywa z Goliatem

W czerwcu 2017 roku złożyli Katarowi propozycję nie do odrzucenia. Przedstawili trzynaście żądań. Katar miał m.in. wypowiedzieć przyjaźń Iranowi i Turcji, zamknąć turecką bazę wojenną, pozbyć się arabskich dysydentów, którym wcześniej udzielił gościny, zerwać z Braćmi Muzułmanami, zapłacić kontrybucję za rzekome krzywdy, jakie wyrządził sąsiadom, a także zamknąć telewizję Al-Dżazira. Katarczykom zatrzaśnięto drzwi do duchowej stolicy muzułmanów, Mekki. I do Dubaju, oazy rozrywki. Ucierpiały nawet wielbłądy. Natychmiast po ogłoszeniu blokady kilkanaście tysięcy katarskich wielbłądów zostało przepędzonych z pastwisk po saudyjskiej stronie granicy.

Emir się nie ugiął. „Zgodzić się znaczyłoby wyrzec się naszej niepodległości” – oznajmił i odrzucił żądania sąsiadów. Oni zaś, słysząc odmowę, przystąpili do blokady Kataru, która miała potrwać prawie cztery lata.

Katar wyszedł jednak z „zimnej wojny” zwycięsko i jeszcze silniejszy. W dodatku blokada pomogła Iranowi, zapewniając mu dopływ brakującej gotówki. Katarskie samoloty, nie mogąc latać po niebie sąsiadów, musiały korzystać z irańskiego, płacąc ajatollahom po sto milionów dolarów rocznie. Teheran otworzył dla Kataru także swoje porty, a dodatkowy zarobek przynosiły Irańczykom zakupy, jakie musiał robić u nich katarski rząd, nie mogąc sprowadzać niczego z Arabii Saudyjskiej.

Także w sprawie Turcji blokada przyniosła efekt odwrotny do zamierzonego. Już w pierwszych dniach blokady Turcy dostarczyli samolotami do Kataru zapasy mleka, jogurtów i drobiu, a przez następne lata handel między obydwoma krajami się podwoił. Tureckie firmy przejęły budowę dróg i stadionów na piłkarskie igrzyska. A zamiast zamknąć turecką bazę wojenną, Katar jeszcze ją na własny koszt rozbudował.

Katarczycy nie pożałowali też pieniędzy na „środki budowania entuzjazmu” na świecie. Wydali miliardy dolarów, by zjednać sobie zachodnich przywódców. Jeszcze lepiej niż propagandą, przekonali ich (a także Rosję) do siebie, kupując za kolejne miliardy broń i sprzęt wojskowy. Ponoć to dzięki inwestycji we francuską broń zyskali sobie poparcie ówczesnego prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego i francuskie głosy podczas głosowania nad wyborem gospodarza piłkarskich igrzysk. Tureckiemu prezydentowi katarski emir sprezentował odrzutowiec Boeing-747-8i za pół miliarda dolarów.

Blokada zaskoczyła Katarczyków, ale emir sięgnął głębiej do kieszeni (podjął z funduszu strategicznego ponad 40 miliardów dolarów) i zapełnił sklepowe półki. Katarska gospodarka nie dostała zadyszki, a skazana na siebie zaczęła rozwijać się w tempie szybszym niż u arabskich sąsiadów. Symbolem zwycięskiego oporu i nowych czasów stało się dwadzieścia tysięcy krów, jakie zaraz po wprowadzeniu blokady Katarczycy sprowadzili odrzutowcami Qatar Airways z Ameryki i Europy (z zagranicy zwożono także siano i paszę), by na sztucznie nawadnianych pastwiskach i w klimatyzowanych oborach na pustyni zapewniały im dostawy świeżego mleka. Blokada nie tylko nauczyła Katarczyków samemu wytwarzać cokolwiek na własne potrzeby, ale – pewnie po raz pierwszy od lat – zwracać w ogóle uwagę na to, ile co kosztuje, i sprawdzać, czy nie da się tego kupić taniej.

„Zimna wojna” na Półwyspie Arabskim zakończyła się, gdy w Ameryce wybory prezydenckie wygrał Joe Biden, a saudyjski książę koronny Mohammed stracił w Waszyngtonie bezkrytycznego mecenasa Donalda Trumpa. Chcąc wkupić się w łaski niechętnego mu nowego prezydenta, książę postanowił jako pierwszy wyciągnąć do katarskiego emira rękę do zgody, by sąsiedzkie spory nie dzieliły arabskich sprzymierzeńców Ameryki. Katarski emir Tamim przyjął propozycję zakończenia wojny. Nie spełnił żadnego ze stawianych mu żądań, w niczym nie ustąpił. W Katarze czczony jest dziś jak bohater.

W styczniu emir Tamim, jako drugi po królu Jordanii arabski przywódca, przyjechał do Waszyngtonu do prezydenta Joego Bidena. W sierpniu zeszłego roku wybawił Amerykanów z afgańskiego ambarasu. Nie czekając, aż ostatni amerykański żołnierz wyjedzie z Afganistanu, talibowie przejęli władzę w Kabulu. Tysiące Afgańczyków, którzy przez ostatnich 20 lat żyli ze współpracy z Amerykanami, rzuciły się do panicznej ucieczki. Pospiesznie urządzona operacja ewakuacyjna okazała się upokarzającą klapą. Zakończyłaby się prawdziwą katastrofą, gdyby nie Katar, który zgodził się przyjąć u siebie tych Afgańczyków, których Amerykanie dali radę wywieźć spod Hindukuszu, ale nie mogli przyjąć u siebie z powodu żmudnych procedur wjazdowych.

Katarski emir z własnych pieniędzy opłacił 15 lotów odrzutowcami, którymi wywieziono z Kabulu cudzoziemskich i afgańskich uciekinierów. W Katarze i w znajdujących się na jego terytorium amerykańskich bazach wojskowych znalazło schronienie 125 tysięcy osób.

„Wielu pomagało nam w Afganistanie, ale nikt nie zrobił dla nas tak wiele, jak Katar. I długo tego nie zapomnimy” – wychwalał emira szef amerykańskiej dyplomacji Antony Blinken. A prezydent Biden, podejmując Tamima w Białym Domu, oznajmił, że postanowił przyznać Katarowi status najważniejszego poza państwami NATO sprzymierzeńca USA, dzięki czemu będzie mógł on liczyć na zakup najnowocześniejszych amerykańskich arsenałów i dostęp do najnowszych technologii.

Tamim też nie przyjechał w gości z pustymi rękami. Powiedział Bidenowi, że chciałby kupić pół setki najnowszych amerykańskich boeingów, towarowych i pasażerskich. I że gotów jest wydać na to ze trzydzieści miliardów dolarów.

Dawid znów pokonał Goliata, a piłkarskie igrzyska będą dla niego jak karnawał po wygranej.

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2022