JANINA OCHOJSKA: Przeciwko obojętności

JANINA OCHOJSKA, założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej: Przez pierwsze lata opieraliśmy się wyłącznie na ofiarności Polaków. Uważaliśmy, że musimy zbudować pewną trwałość na bazie ludzi, którzy akceptują nasze działania.

12.12.2022

Czyta się kilka minut

Konwój do Czeczenii, 1995 r. / PAH
Konwój do Czeczenii, 1995 r. / PAH

BARTEK DOBROCH: W historii PAH widzę metaforę rzeki: płynie przez Polskę, zbiera wody z dopływów i rozlewa się po całym świecie. Gdzie są jej źródła?

JANINA OCHOJSKA: Sama myślę: gdzie? Gdybym nie była osobą niepełnosprawną i gdybym nie pojechała w 1984 r. do Francji na operację, nie poznałabym ­Alaina Michela, twórcy organizacji Amitié ­Pologne, pomagającej Polsce. Gdy wróciłam, ich transporty z pomocą przyjeżdżały do Krakowa, Torunia i Gdańska, a ja rozwiązywałam pojawiające się problemy. Docierali też ludzie, z początku lekarze i pielęgniarki – świadkowie tego, jak tu rzeczywiście jest i że pomoc dotarła do potrzebujących.

Dlaczego Michel pomagał właśnie Polakom?

Zdarzają się w życiu przypadki, w których uwidocznia się jakiś wyższy plan. Na mszy w swojej parafii, w której zbierane były dary dla Polski, usłyszał ogłoszenie księdza poszukującego ciężarówki. Miał taką, bo prowadził stadninę koni. Pojechał nią zawieźć dary. Ciężarówka zepsuła się na rogatkach Krakowa. Okazało się, że ktoś, kogo zapytali, gdzie właściwie są, zna Bogdanę Pilichowską, która mówi po francusku i pracowała akurat jako wolontariuszka przy odbiorze darów. To Bogdana spotkała ich pierwsza.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
WOJCIECH BONOWICZ: Za każdym razem, kiedy czytam, że ludzie potrafią ofiarować coś innym, chociaż ich nie znają i nigdy na oczy nie zobaczą, przeżywam osobliwe wzruszenie. I nigdy nie zrozumiem tych, którzy taką solidarność wyśmiewają >>>>


Źródła biły więc zarówno we Francji, jak i w Polsce. Jednym z nich była Solidarność?

Ona była powodem, dla którego po stanie wojennym płynęło do nas tak dużo pomocy z zagranicy.

Zresztą później w ciężarówkach Equi­Libre (w które po trzęsieniu ziemi w Armenii przekształciła się Amitié Pologne) przywożono także rzeczy potrzebne opozycji: papier i maszyny do drukowania. My Solidarność traktowaliśmy jako związek zawodowy – a oni nas uczyli solidarności.

Samo słowo „solidarność”, podobnie jak „humanitarny”, ma w końcu francuski źródłosłów.

Szybko zaczęliśmy organizować konwoje do Bośni, gdzie trwała wojna. ­EquiLibre ogłosiła akcję przywiezienia z obozów dla uchodźców tysiąca dzieci z opiekunkami. Odbierałam telefony od gotowych do przyjęcia ich rodzin. Zgłosiło się ich 30 tysięcy.

Niedawni odbiorcy pomocy stali się jej dawcami.

Po tym, gdy z EquiLibre byłam w Sarajewie, wróciłam do Polski z postanowieniem, że wyślę stąd jeden konwój do Bośni. Nie miałam niczego. Ale apel w radiowej „Trójce” załatwił wszystko. Rozdzwoniły się telefony. Zgłaszali się ludzie, którzy mają ciężarówki, kierowcy, darczyńcy. Polacy nie mieli wówczas dużo, ale mieli się już czym podzielić. W półtora miesiąca zebraliśmy dary na dwanaście ciężarówek. 26 grudnia 1992 r. wyjechały one z Krakowa wraz z autokarem z dziennikarzami i wolontariuszami oraz moim samochodem jako prowadzącym.

I tak zaczęła się Polska Akcja Humanitarna?

Od tego dnia działaliśmy jako Fundacja EquiLibre, a w grudniu 1994 r. zarejestrowaliśmy Polską Akcję Humanitarną. Miałam wtedy poczucie, że skoro udało się w Bośni, to właściwie mogę wszystko.

Polacy są wspaniali, gdy jest duża potrzeba pomocy, apel. Nie mają jednak przyzwyczajenia, że pomagać trzeba stale. Bo jedzenie się zje, mydło wymydli, rzeczy się zużyją. Choćbyśmy zawieźli dziś milion paczek z żywnością dla miliona ukraińskich rodzin, to one starczą na dwa tygodnie, ale potem trzeba to ponowić. Tak było w Bośni, a potem w Syrii.

Musieliśmy pomyśleć o takim działaniu, które zaangażuje ludzi bardziej. Zimą mówiliśmy, że w Sarajewie nie ma ogrzewania, potrzebne są piecyki. Z kolei w szkołach dzieci przygotowywały „Paczki Pokoju”, załączając kartkę pisaną do nieznanego z imienia kolegi czy koleżanki. Chodziło o nawiązanie kontaktu.

Zarzucano nam wtedy jednak, że nie pomagamy polskim dzieciom. Gdy więc moja koleżanka, nauczycielka w jednej z bieszczadzkich szkół, powiedziała mi, że w jej klasie dzieci mdleją z głodu, postanowiliśmy zaradzić. Na tym urósł program Pajacyk. Wciąż jednak uważaliśmy, że musimy angażować się w pomoc za granicą.

Choć PAH mógł już opierać działalność na sponsorach, zależało Wam, aby pomoc była od wszystkich?

Do 2000 r. opieraliśmy się tylko na ofiarności rodaków. Uważaliśmy, że musimy zbudować pewną trwałość na bazie ludzi, którzy akceptują nasze działania. I dziś też nawet najmniejsze wpłaty są dla nas ważne, bo pozwalają zaczynać nowe działania lub rozszerzać skalę pomocy.

Rok później zorganizowaliśmy akcję Złotówka dla Afganistanu na zbudowanie tam szkoły muzyczno-plastycznej. Chodziło o to, żeby włączyć w budowę tych, którzy do szkoły chodzą. Mieliśmy wpłaty ze szkół – po 16 czy 34 złote – i tak uzbierało się 100 tys. dolarów. Ponad 1500 polskich szkół wzięło udział w akcji. I zbudowana szkoła stała się przez to cenniejsza.

Jak wyznaczaliście ramy, w których pomagaliście?

Pomoc wszystkim jest niemożliwa. Trzeba też niestety uodpornić się na współczucie, z którego nic nie wynika. Wyznaczanie tych ram jest bardzo trudne.

Marzyliśmy o tym, żeby pomagać poprzez stałe misje. Pierwsza była Czeczenia. W obozach dla uchodźców w Nazraniu tworzyliśmy przedszkola. Zatrudnialiśmy uchodźców, ponieważ w tych obozach były nauczycielki, wychowawczynie, kucharki. Jeździliśmy też do Groznego – pamiętam nawet datę 26 października 2000 r., kiedy pierwsza nasza woda pitna popłynęła z filtrów w Czeczenii. Przez 6 lat byliśmy tam właściwie jedynymi jej dostarczycielami.

Czeczenia pomogła nam wybrać dziedzinę, w której będziemy się specjalizować – wodę. To programy, które powielamy w Somalii i Sudanie Południowym. Wydają się mało wdzięczne, ale są absolutnie fundamentalne, jeśli chodzi o zdrowie i bezpieczeństwo.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Zmienia się obraz pracownika humanitarnego. To już nie tylko dobroduszny wolontariusz, ale przede wszystkim specjalista gotowy stawić czoło największym kryzysom >>>>


Jak działać w takich krajach? Pierwszy jest państwem upadłym, w drugim aż 2/3 populacji potrzebuje pomocy...

Trzeba wybrać konkretną dziedzinę. W Afryce szukaliśmy kraju, w którym dla stosunkowo małej organizacji, jaką w 2006 r. był jeszcze PAH, będzie miejsce na działanie. Sudan Południowy jest dwa razy większy od Polski, liczy 13 mln mieszkańców. Nadal budujemy tu studnie, bo choć teraz jest tam więcej organizacji, tych studni jest wciąż za mało.

Mamy tam kontakt z administracją regionalną, bo ona ma informacje, gdzie studnie są najbardziej potrzebne. Dzięki wodzie ludzie mogą uprawiać warzywa, nawodnić ziemię w okresie suchym. Ta praca daje poczucie, że naprawdę zmienia się świat na lepsze.

Z kolei w Somalii są obozy dla uchodźców. Liczymy mieszkańców, staramy się wybudować tyle miejsc, skąd można pobierać wodę, żeby wszyscy ją mieli. Woda ma ogromne znaczenie przede wszystkim dla kobiet, które są tradycyjnie odpowiedzialne za przynoszenie jej do domów. Dalekie źródło wody naraża kobiety na ataki, jest też marnotrawstwem czasu, bo idąc po wodę nie da się poświęcać go rodzinie czy nauce. Studnia blisko domu może radykalnie poprawić codzienność człowieka.

Jerzy Turowicz w laudacji Nagrody św. Jerzego powiedział, że smo­kiem, z którym Pani walczy, jest bezradność.

To był rok 1994 – wtedy wydawało się, że smok bezradności jest wszechobecny. Teraz nie mam poczucia bezradności wobec głodujących, braku wody czy skutków wojen. Jesteśmy bezradni wobec wojny jako takiej, bo jej zatrzymać nie możemy. I wobec kataklizmów, choć niektóre można przewidzieć.

W Pani historii pomagania zdarzały się wypadki i dramaty...

Gdy ostrzelano drugi konwój w Sarajewie, zginęła Chantal Godinot, a dwóch naszych kierowców zostało rannych. Zastanawialiśmy się wtedy: kontynuować czy skończyć? Doszliśmy do wniosku, że Chantal, wolontariuszka, matka czwórki dzieci, farmaceutka, bardzo w tę pomoc zaangażowana, nie życzyłaby sobie, żeby ją przerywać.

Jak rozwijać działalność humanitarną i nie stać się częścią „przemysłu” pomocy?

PAH jest wciąż za mała, by być częścią tego przemysłu – choć jesteśmy niewątpliwie największą polską organizacją humanitarną. Zawsze mówię, że w momencie, gdy powierzylibyśmy innym kontakt z osobami, które dostają pomoc, oznaczałoby to, że jesteśmy już za duzi.

Jesteśmy audytowani z różnych stron, m.in. przez Unię Europejską. Musimy mieć też swój wewnętrzny audyt. Mamy nawet dział compliance sprawdzający spójność procedur i podpisywanych umów.

PAH ma kilkudziesięciomilionowe budżety, a wojna w Ukrainie powoduje, że budżet będzie kilkusetmilionowy. Prawidłowość i przejrzystość rozliczeń z grantów i darowizn jest kluczowa.

Nie może tylko być jednego – marnowania pomocy i zawożenia ludziom czegoś, co im nie jest potrzebne. W magazynach Czerwonego Krzyża w Sarajewie widziałam kartony popielniczek i krawatów. To także słabość polskiej pomocy od osób indywidualnych: ludzie czyszczą szafy.

Przeciwdziałać takiej chybionej pomocy miał program edukacji humanitarnej PAH.

Zaczęliśmy ją od samego początku. Z jednej strony szła w kierunku pokazania ludziom, że akt jednorazowej pomocy jest bardzo ważny. Ale też, że musi to być pomoc adekwatna do potrzeb. Żeby nie traktować ludzi jak śmietnik. Walczyliśmy z tym wiele lat, kiedy przyjmowaliśmy tzw. dary i musieliśmy je utylizować. Teraz darów rzeczowych nie przyjmujemy. Część rzeczy – tak robimy też w przypadku Ukrainy – kupujemy na miejscu, żeby wspierać rynek lokalny i ograniczyć koszt transportu czy uniknąć kłopotów ze zrozumieniem ulotek.

Argument, że „trzeba pomagać na miejscu”, słyszany jest też często z ust osób traktujących uchodźców jak problem.

Mówiono nam: „O, to wy robicie tak jak PiS!”. Nie, to rządzący próbowali robić, a raczej mówić tak jak my. Poza tym ich „pomoc na miejscu” miała być uzasadnieniem dla tego, że nie będziemy pomagali uchodźcom. A pomoc na miejscu w ogóle jej nie wyklucza.

Czy można powiedzieć, że PAH wyrosła z uczucia wdzięczności, zarówno w szerszym społecznym znaczeniu, jak i tym osobistym?

W moim przypadku tak: z wdzięczności za pomoc otrzymaną we Francji od ludzi, których nie znałam. Nato­miast wśród ludzi, którzy przychodzą obecnie do pracy, motywacje są inne. Szukają ciekawej pracy, w której mogą się czegoś nauczyć. Od tego, że jesteśmy organizacją profesjonalną i musimy to dalej ulepszać, odwrotu już nie ma. Ale chciałabym zakorzenić w fundacji znajomość historii, dylematów, które nam towarzyszyły, i ludzi, którzy to rozpoczęli, jak Ola Rezunow czy Tomasz Wilk.

Chodzi o to, żeby organizacja była nie tylko sprawnie działającą korporacją, ale też społecznością?

Żeby trwała ideowość, poczucie, że pcha nas coś więcej niż tylko zapłata za wykonaną pracę. Mój czas się skraca, PAH beze mnie daje sobie radę, choć staną przed nią jeszcze różne wyzwania i kolejne etapy rozwoju.

W tej chwili musimy pomóc ludziom przeżyć, tym, którzy przyjadą do Polski, i tym w Ukrainie. Prowadzimy tam działania od 2014 r., mamy biura w 4 miastach i magazyn pod Lwowem. Wszyscy czekamy, żeby wojna się skończyła i żeby przystąpić do odbudowy na pełną skalę. ©

JANINA OCHOJSKA jest założycielką i prezeską zarządu PAH. W 1989 r. współtworzyła polski oddział Fundacji EquiLibre, pod którego szyldem wyjechały z naszego kraju pierwsze ciężarówki z pomocą dla ogarniętej wojną Bośni. Od maja 2019 r. jest posłanką do Parlamentu Europejskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
JANINA OCHOJSKA jest założycielką i prezesem Polskiej Akcji Humanitarnej. W 1989 r. współtworzyła polski oddział Fundacji EquiLibre, pod którego szyldem wyjechały z naszego kraju pierwsze ciężarówki z pomocą dla ogarniętej wojną Bośni. W późniejszych latach… więcej
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Przeciwko obojętności

Artykuł pochodzi z dodatku „PAH. We wspólnym świecie