Czytanie QAnonu

Łączy ich przekonanie, że światem rządzi wszechpotężna kamaryla pedofili-kanibali czczących Szatana, którzy kontrolują media, banki i politykę. Brzmi niepoważnie? Ten ruch to dziś wielkie zagrożenie dla naszej demokracji.

21.09.2020

Czyta się kilka minut

Johnson City, Stany Zjednoczone,  październik 2018 r. / SEAN RAYFORD / GETTY IMAGES
Johnson City, Stany Zjednoczone, październik 2018 r. / SEAN RAYFORD / GETTY IMAGES

W amerykańskiej kampanii wyborczej 2016 r. sławna stała się tzw. Pizzagate: teoria spiskowa, wedle której piwnica małej pizzerii na przedmieściach Waszyngtonu (niemającej zresztą piwnicy) służyła za centrum przerzutowe dzieci porywanych przez siatkę wysoko postawionych pedofilów, z Hillary Clinton na czele. Sensacyjne informacje szerzyły się w internecie: na Twitterze, Reddicie, a zwłaszcza 4chanie – forum internetowym gromadzącym dotąd głównie fanów mangi i anime. Pizzagate z lubością propagowały też serwisy informacyjne związane ze skrajną prawicą. Do zwolenników teorii należał m.in. generał Michael Flynn, doradca Donalda Trumpa do spraw bezpieczeństwa narodowego, później skądinąd oskarżony o okłamywanie FBI w sprawie swoich kontaktów z Rosjanami.

Karuzela wrażeń, którą rozkręciła prezydentura Trumpa, sprawiła, że o Pizzagate przycichło. Głośniej zrobiło się za to o prawdziwej aferze, jaką była Russiagate – kontakty ludzi Trumpa z Rosjanami, którzy (jak doskonale dziś wiemy) wpłynęli na wynik wyborów prezydenckich w Stanach, szerząc fake newsy. Prezydent zaczął pomstować przeciwko śledztwu prokuratora Muellera w tej sprawie, potem na impeach- ment, żalił się na Twitterze, że sprawowanie władzy utrudnia mu deep state, czyli „państwo w państwie” – urzędnicy mianowani przez „mainstream” (głównie Demokraci, ale i Republikanie), którzy sabotują każdą jego decyzję i nie pozwalają mu „uczynić Ameryki znowu wielką”.

Soros? A jakże!

W październiku 2017 r. na 4chanie pojawił się anonimowy „Q”. Twierdził, że jest wysoko postawioną osobą w administracji Trumpa, mającą dostęp do tajnych informacji. Zaczął sypać „przeciekami”, które wprawdzie nigdy się nie sprawdzały, ale lawinowo zyskiwały na popularności wśród zwolenników „QAnon” – bo tak nazwano ludzi wierzących w to, co pisze Q.


CZYTAJ TAKŻE

PANDEMIA BREDNI: „Nie walczymy jedynie z epidemią. Walczymy z infodemią” – ostrzegał szef WHO. Koronawirus zabił na świecie już prawie milion ludzi. Śmiercionośna dezinformacja dopiero się rozpędza >>>


Myślenie spiskowe, przekonanie o mrocznych, ukrytych siłach, pociągających zakulisowo za sznurki to element wspólny wszystkich teorii spiskowych, funkcjonujący na amerykańskiej prawicy od zawsze. W XVIII wieku tropiono Iluminatów, w XIX katolików, w wieku XX głównie komunistów. Do skrajnie prawicowego Stowarzyszenia im. Johna Bircha należały w latach 50. tysiące Amerykanów, przekonanych, że fluoryzacja wody jest częścią planu wywołania w USA fali bezpłodności, by sterowane przez Moskwę ONZ mogło przejąć kontrolę nad Stanami. QAnon gromadzi stare, dobrze znane teorie spiskowe, ale łączy je w nowy sposób, garściami czerpiąc z amerykańskiej popkultury. I rozsiewa je w sieci.

Ruch nie ma jednej, spójnej ideologii, łączą go dwie rzeczy – uwielbienie dla Trumpa oraz przekonanie, że światem rządzi wszechpotężna kamaryla czczących Szatana pedofili-kanibali, którzy kontrolują media, banki i politykę. Zabili Johna F. Kennedy’ego, który chciał ujawnić istnienie spisku, ale dziś walczy z nimi zakulisowo bohaterski prezydent Trump. Porywają dzieci, torturują i wykorzystują seksualnie, żeby na chwilę przed śmiercią niewiniątek z ich krwi pozyskiwać przedłużający życie adrenochrom.

Do spisku należą czołowe postaci Hollywood i Waszyngtonu: Oprah Winfrey, Tom Hanks, Clintonowie, Barack Obama, Bill Gates i – oczywiście – George Soros, ulubiony straszak alt-prawicy na całym świecie. A na dokładkę także papież Franciszek i Dalajlama. Ich rządy terroru dobiegają jednak końca. Kiedy nadejdzie odpowiedni moment, dzień „Burzy”, Trump wyda rozkaz: pedosataniści-kanibale zostaną pojmani przez wojsko, wysłani do bazy w Guantanamo i tam straceni, a na świecie znowu zapanuje sprawiedliwość.

Świat do naprawy

Teoria QAnon jest tak surrealistyczna, że media długo postponowały ją jako zabawną dziecinadę. Kto bowiem przejmuje się ludźmi wierzącymi w to, że rządzą nami kosmici albo jaszczuroludzie? Do tego dochodzi sposób, w jaki się szerzy: przez media społecznościowe i internetowe fora. Jakim cudem coś wziętego z anonimowych postów na stronie fanów mangi i anime mogłoby być niebezpieczne? Kto przejmuje się „świrami”, którzy używają haseł w rodzaju „Jesteśmy Burzą” albo hasztagu #WWG1WGA, oznaczającego „Where we go one, we go all” („Gdzie idzie jeden, idziemy wszyscy” – to cytat z filmu przygodowego z połowy lat 90., a nie – jak twierdzą QAnonowcy – z przemówienia Kennedy’ego).

QAnon brzmi niepoważnie, więc nie traktowano go poważnie, ale w dzisiejszych czasach to błędne myślenie – kultura internetowa, choć dla mainstreamu często obca, niezrozumiała albo po prostu głupia, jest elementem dzisiejszej polityki, którego nie sposób ignorować. Angela Nagle w książce „Kill All Normies” pokazała, jak sieciowy trolling przyczynił się do radykalizacji młodych mężczyzn i powstania alt-rightu. Wszyscy wiedzą też, jaką rolę w brexicie i wygranej Trumpa odegrały media społecznościowe – na czele z Facebookiem.

To właśnie zmiana sposobu działania algorytmów Facebooka, podjęta po krytyce, jaka spadła na serwis po wyborze Trumpa na prezydenta w 2016 r., przyczyniła się do upowszechnienia QAnon. Nowy algorytm miał kłaść nacisk na „istotne relacje społeczne”, łączenie ludzi o podobnych – lub teoretycznie zbliżonych – zainteresowaniach. Ekspert od internetowej radykalizacji, Kevin Roose, autor znakomitego podkastu o pułapkach internetu pt. „Rabbit Hole” (Królicza nora), tłumaczy, że to właśnie za sprawą tej zmiany na QAnon zaczęli natykać się ludzie niezainteresowani polityką, ale np. coachingiem, kryptowalutami, medycyną alternatywną itd., którym Facebook „rekomendował zbliżone treści” w postaci QAnon.

Co prawda Facebook wziął się w ostatnich miesiącach za porządkowanie własnego podwórka, ale mleko już się rozlało. Od wybuchu pandemii widać niepokojący wzrost zainteresowania QAnonem, który idealnie łączy się z teoriami o tym, że żadnej pandemii nie ma albo że COVID-19 to wytwór Billa Gatesa. W ciągu zaledwie kilku ostatnich miesięcy członkostwo w fejsbukowych grupach związanych z QAnonem wzrosło o 700 procent. To zrozumiałe – ludzie siedzieli w domach, zestresowani, przestraszeni, spędzali czas przed ekranami telefonów i komputerów, szukając wyjaśnienia tego, co dzieje się wokół nich. Teoria QAnon – jak każda popularna teoria spiskowa – dała ludziom nadzieję, że świat, skomplikowany, niesprawiedliwy, chaotyczny, da się nie tylko łatwo objaśnić, ale przede wszystkim naprawić.

Zagrożenie terrorystyczne

Eksperci porównują QAnon do sekty – jego zwolennicy czują się wybrańcami mającymi dostęp do tajnej wiedzy, kolejne anonimowe posty analizują niczym święte księgi, interpretując razem przesyłane im „sygnały”. Jeśli jakaś prognoza się nie sprawdziła, to znaczy, że wiadomość została źle odczytana, a nie że Q się pomylił.

Wciągnięci w QAnon tracą kontakt z rodzinami, spędzają czas online w gronie innych „wyznawców”, całymi dniami prowadzą „samodzielne badania”, oglądając filmiki na YouTubie i przeszukując internet w poszukiwaniu „okruchów” prawdy, „czerwonych pigułek” (odniesienie do filmu „Matrix”), które doprowadzą ich – jak Alicję – „w głąb króliczej nory”.

Członkowie ruchu wielbią Trumpa, ale nie mają lidera jako takiego. Anonimowy Q (choć nie ma nawet pewności, że to jedna osoba) nie wydaje poleceń (poza: „myślcie samodzielnie, szukajcie prawdy”), choć w czerwcu tego roku wezwał swoich zwolenników do „złożenia przysięgi” zakończonej słowami „Gdzie idzie jeden, idziemy wszyscy”.

Niektórzy postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce – dwa lata temu mężczyzna zablokował ciężarówką wjazd na Tamę Hoovera, domagając się ujawnienia „prawdy”, qanonowcy mają też na koncie kilka zabójstw. Nic dziwnego, że w maju zeszłego roku FBI umieściło QAnon na liście zagrożeń terrorystycznych, razem z innymi „teoriami spiskowymi napędzającymi rodzimych ekstremistów”. Nie tylko zresztą rodzimych, bo QAnon przedostaje się do Europy, gdzie bezproblemowo łączy się z lokalnymi teoriami spiskowymi, ruchami antyglobalistycznymi i antyszczepionkowymi. Na ostatnim berlińskim marszu przeciwko pandemii widać było transparenty z „Q”, a w Polsce rewelacje o zabijaniu dzieci dla adrenochromu powtarzała m.in. Doda (Dorota Rabczewska).

QAnon przestał już być marginesem marginesu, wdziera się do mainstreamu – na zaproszenie Republikanów. W partyjnych prawyborach startowali kandydaci i kandydatki otwarcie przyznający się do wiary w QAnon i w listopadzie około dwadzieścioro z nich zmierzy się z Demokratami. Marjorie Taylor Greene, która startuje w bezpiecznym dla Republikanów okręgu w Georgii, wygraną ma praktycznie w kieszeni i jesienią zostanie wybrana do Izby Reprezentantów. Mimo że, oprócz wiary w QAnon, wyciągnięto jej rasistowskie i antysemickie wypowiedzi, Trump nazwał ją „przyszłą republikańską gwiazdą”. Antysemickie wątki są zresztą ważną częścią składową teorii QAnon, która pełnymi garściami czerpie przecież z „Protokołów Mędrców Syjonu” i opowieści o Żydach zabijających dzieci na macę. Mimo to z powodów koniunkturalnych większość przywódców partii wymownie milczy, zamiast stawić czoła rosnącym w siłę ekstremistom.

Nadejdzie burza

Schemat ten znamy dobrze z powojennej historii Partii Republikańskiej: przyjmowanie na pokład radykałów spoza głównego nurtu w nadziei na pozyskanie skrajnego elektoratu. Efekt jest jednak zawsze taki sam: radykałowie przejmują kontrolę nad partią, przesuwając ją coraz bardziej w prawo. Tak było z religijnymi konserwatystami w latach 70. i 80.; z Tea Party dziesięć lat temu, ostatnio zaś z trumpizmem. Część republikańskich polityków zapewne liczy na to, że jeśli Trump przegra, QAnon odejdzie w niepamięć i mainstreamowi konserwatyści odzyskają kontrolę nad partią. Ale to nader ryzykowna taktyka.

Już jedna trzecia Republikanów uważa dziś, że teoria spiskowa QAnon jest w większości prawdziwa, zaś prawie jedna czwarta, że jest prawdziwa przynajmniej częściowo. Innymi słowy: znacząca część wyborców Partii Republikańskiej wierzy w to, że prezydent Donald Trump prowadzi tajną krucjatę przeciwko kamaryli pedofilskich kanibali. Na jego wiecach regularnie widać koszulki i transparenty ze znakiem „Q”, słychać też mniej lub bardziej otwarte nawiązania do teorii QAnon.

Zapytany o ruch na konferencji prasowej, Trump powiedział, że to podobno ludzie, którzy „kochają nasz kraj”. „Słyszałem, że mówią o mnie miłe rzeczy” – powtórzył. Teorie spiskowe to dla Trumpa nie pierwszyzna – swoją karierę polityczną zaczął przecież od stwierdzenia, że Barack Obama urodził się w Kenii – więc i teraz wykorzystuje poparcie qanonowców. Nie poparł ich oficjalnie, ale regularnie puszcza do nich oko: upublicznia tweety ludzi związanych z ruchem, rzuca aluzje na temat „nadchodzącej burzy”. W ostatnim wywiadzie dla telewizji Fox News sugerował, że za Joem Bidenem stoją „bardzo mroczne siły”, o których nie może nic więcej powiedzieć. O „państwie w państwie” mówi wprawdzie od dawna, ale teraz narracja ta wpisuje się idealnie w teorię QAnon.

Trump straszy swoich wyborców spiskiem Demokratów, zamierzających „ukraść wybory” poprzez głosowanie korespondencyjne. Sytuacja, w której według exit polls wygrywa Republikanin, ale podliczenie wszystkich głosów pocztowych daje zwycięstwo Demokracie, to scenariusz zupełnie prawdopodobny. Ostatnie wydarzenia w Kenoshy, w Wisconsin (gdzie młodociany zwolennik Trumpa zastrzelił dwóch protestujących) i Portland (gdzie zginął zwolennik prezydenta) mogą okazać się zapowiedzią czegoś znacznie gorszego. Wstrząsana protestami rasowymi, udręczona szalejącą pandemią, rządzona przez człowieka, którego celem nie jest łagodzenie, ale podsycanie konfliktów, Ameryka siedzi na beczce prochu, a niepewny wynik wyborów prezydenckich może się stać brakującą iskrą.

Boodżahedini

Na taką sytuację czekają zwolennicy Boo- galoo, kolejnego ruchu, który sprawia wrażenie czegoś z kina klasy D – i słusznie, bo tym właśnie jest. „Breakin’ 2: Electric Boogaloo” to sequel głupiutkiego filmu o breakdance z lat 80. i w internetowym slangu „boogaloo” upowszechniło się jako synonim absurdalnego, dziwacznego sequelu. W kontekście politycznym ma oznaczać sequel amerykańskiej wojny secesyjnej, kiedy prawdziwi patrioci chwycą za broń i wzniecą powstanie przeciwko opresyjnej władzy, rozpętując przy okazji wojnę rasową.

„Boogaloo bois” czy nawet „boodżahedini” rekrutują się często spośród żołnierzy i weteranów, należą do samozwańczych obywatelskich milicji. Także i oni nie mają spójnych poglądów – łączą ich militaryzm i wrogość wobec rządu. Choć noszą hawajskie koszule i posługują się symbolem igloo – a zatem ich też łatwo zbyć jako zabawną osobliwość – odpowiadają już za śmierć dwójki mundurowych, zastrzelonych w Kalifornii na przełomie maja i czerwca. Dwaj boodżahedini ostrzelali wtedy budynek sądu w Oakland, wykorzystując zamieszanie z powodu protestów przeciwko zabójstwie George’a Floyda. W republikańskiej narracji winę za te morderstwa próbuje się zrzucić na antyrasistowski ruch Black Lives Matter, choć śledztwo wykazało, że winni gromadzili broń i środki wybuchowe, pragnąc rozpętać „Wojnę secesyjną 2”.

Dla kogoś przyzwyczajonego do tradycyjnego wizerunku polityki brzmi to wszystko absurdalnie, niczym scenariusz filmu czy komiksu, a nie opis rzeczywistej sytuacji. Nigdy jednak dość przypominania, że w 2016 r. mało kto traktował poważnie gwiazdora reality tv, który postanowił zasiąść w Białym Domu – jak się okazało, niesłusznie, czego skutki widzimy codziennie. Sequelu pt. „Trump 2: QAnon Boogaloo” Ameryka może nie przetrwać. A wtedy pociągnie za sobą resztę świata. Także Polskę. ©


ŚWIAT W SIECI SPISKÓW

Według wewnętrznego raportu Facebooka, cytowanego w sierpniu przez NBC News, do grup zwolenników QAnon należy ponad 3 mln użytkowników.

W Europie strony związane z QAnon obserwuje 448 tys. ludzi. W samych tylko Niemczech na Facebooku, YouTubie i Telegramie konta powiązane z tym ruchem miały na początku roku 10 tys. obserwujących. Teraz jest ich już prawie 200 tys., a lawinowy wzrost zainteresowania zaczął się wraz z początkiem lockdownu (źródło: NewsGuard). AK, WB

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2020