Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W chwili, gdy Zjednoczone Królestwo właśnie stawało się pośmiewiskiem świata, Boris Johnson został mianowany ministrem spraw zagranicznych” – tak skomentował najsłynniejszą postbrexitową nominację Ricky Gervais, twórca serialu „The Office”. A potem, dzień po dniu, nastąpiły wydarzenia zupełnie nieśmieszne: masakra w Nicei i nieudany pucz w Turcji.
Farsa miesza się tu z grozą, strach i niepewność jutra wypierają porządek i przewidywalność, które stanowiły dla mieszkańców świata zachodniego podstawę egzystencji, zapewniając im dobrobyt i pozwalając bez wyrzutów sumienia ignorować potrzeby miliardów ludzi żyjących gdzie indziej.
Polityka z dziedziny, w której (zwłaszcza w Wielkiej Brytanii) jednak liczyła się treść, gdzie język musiał odnosić się do rzeczywistości, a barwy dodawał mu dowcip, zmienia się w oderwaną od prawdy arenę kłamców i klaunów. Bagehot, felietonista tygodnika „The Economist”, pisze o „post-truth politics”, polityce „postprawdy”, najnowszej zdobyczy postmodernizmu, praktyki odrywania życia już nie tylko od wartości i sensów, ale niszczenia podstawowych związków między faktem i jego relacjonowaniem.
Kiedyś dżentelmeni o faktach nie dyskutowali, a istotą debaty publicznej była wymiana opinii na temat faktów. Dziś prawdą jest wszystko, co zapisał na Facebooku albo powiedział ktokolwiek gdziekolwiek. Prawdą jest, że – jak mówili zwolennicy Brexitu – po wyjściu z Unii Brytyjczycy uzyskają 350 mln funtów tygodniowo na służbę zdrowia, albo że nie wiadomo, kto zabił Żydów w Jedwabnem i Kielcach. Już nie tylko – jak mówiła znana definicja – „racja to jest to, co ja mam”, ale prawda to jest to, co ja mam. Człowiek decyduje nie tylko o tym, co jest właściwe, a co nie – człowiek decyduje o tym, co jest i czego nie ma. Tak wygląda nowy „posthumanizm” – jeśli ktoś szuka na ten produkt chwytliwej etykiety, to zgłaszam pomysł.
Co zrobi kolejny rząd?
No tak, tylko że rzeczywistość jednak istnieje – również poza głowami polityków. Rzeczywistość to jest człowiek, który wsiada do ciężarówki i rozjeżdża dziesiątki ludzi. Tego nie da się upudrować, zamienić na mema, ograć Facebookiem, zakręcić chwytliwym sloganem. Ludzie pytają, dlaczego. Dlaczego francuskie służby nie były w stanie zapobiec trzem zamachom w ciągu półtora roku? Na czym polega tam stan wyjątkowy – czy tylko na ulicznych patrolach, które nie służą niczemu poza uspokojeniem Francuzów i zagranicznych turystów? Co jest na końcu tej drogi? Przewodniczący francuskiej Rady Adwokackiej Frédéric Sicard powiedział niedawno w wywiadzie dla „Le Figaro”, że w ramach obecnych nadzwyczajnych uprawnień rząd w ciągu tygodnia mógłby wprowadzić we Francji dyktaturę. Ten rząd tego zapewne nie uczyni, ale co zrobi następny?
Wojciech Pięciak porównuje w tym numerze „TP” sytuację we Francji do tej w Izraelu. Izrael mierzy się z terrorem, rząd zbudował sześciometrowy betonowy mur, nie wpuszcza podejrzanych Palestyńczyków, a nawet to nie powstrzymuje ataków. Być może po prostu wyrzuci wszystkich Arabów z kraju, nie oglądając się na protesty innych. Ale którędy miałby przebiegać mur zbudowany we Francji? A przecież chodzi nie wyłącznie o Francję, zamachy mają miejsce w innych krajach Europy. Wśród ofiar terroru są nie tylko biali katolicy i niewierzący, ale także arabscy muzułmanie i czarni protestanci. Albo odwrotnie. Wszyscy mogą paść ofiarą ludzi, których najłatwiej określić mianem „religijnych szaleńców”. Takie etykietowanie może łatwo się sprzedaje, ale oznacza lenistwo intelektualne – łatwo zapominamy, że współczesny terroryzm w Europie jest przede wszystkim przedsięwzięciem politycznym, obliczonym na konkretne skutki.
Jak zarządzać zmianą
Jednym z najbardziej widocznych skutków terroryzmu w Europie jest wzrost znaczenia partii i polityków, którzy proponują rozwiązania proste: Brexit to pierwszy jasny sygnał, czego możemy się spodziewać w następnych miesiącach. Prawdopodobnie największym politycznym osiągnięciem terrorystów byłoby zwycięstwo Marine Le Pen w wyborach prezydenckich we Francji albo rozbicie niemieckiej sceny politycznej przy pomocy Alternatywy dla Niemiec i pogłębienia napięć na tle imigracyjnym w CDU/ /CSU. Wraz z Brexitem i prawdopodobnymi sukcesami innych antyimigracyjnych partii w Europie możemy za chwilę (za rok albo dwa) obudzić się na kontynencie, w którym wszystko się zmieni i – tak jak w Wielkiej Brytanii po Brexicie – nikt nie będzie wiedział, co z tą zmianą zrobić.
Prawie nikt. Prezydent Turcji doskonale potrafi zarządzać zmianą, której padłby być może ofiarą, gdyby puczyści przeprowadzili zamach sprawniej [patrz teksty na kolejnych stronach – red.]. Stało się to w kraju, który jest głównym sojusznikiem Europy w rozwiązaniu kryzysu imigracyjnego oraz NATO w wojnie z tzw. Państwem Islamskim.
Ciekawe, jak z tymi dylematami poradzi sobie choćby Boris Johnson, który dotąd specjalizował się raczej w limerykach na temat prezydenta Turcji niż w rozwiązywaniu globalnych problemów. ©
O sytuacji w Unii i Wielkiej Brytanii piszemy także w dziale Świat.