Przepychanka wewnątrz cywilizacji

Czy chrześcijanin może żałować zabitych satyryków? Sądząc po głosach niektórych publicystów prawicy, pytanie nie jest retoryczne.

08.01.2015

Czyta się kilka minut

Świat solidaryzuje się z ofiarami zamachu w Paryżu
Uczestnik czuwania na Placu Republiki w Paryżu unosi pióro na znak jedności z redakcją pisma "Charlie Hebdo", zaatakowanego przez terrorystów 7 stycznia 2014 r. W ataku zginęło 12 osób, 10 zostało rannych. Fot. Axelle De Russe/ABACAPRESS.COM/East News

Szczególnym pożegnaniem satyryków z „Charlie Hebdo” będzie to, że choć z pozoru trudnili się błazenadą, zajęciem uchodzącym za niepoważne, to ich śmierć poruszyła zarysowany już przy poprzednich, podobnych atakach spór z gatunku najbardziej podstawowych. Nie spór Zachodu z islamem, którym zajmą się zapewne znawcy zagadnień międzyreligijnych, tylko wewnątrzcywilizacyjną przepychankę.

Do niej bowiem sprowadzają się liczne, pojawiające się od wczoraj na forach głosy osób ze środowisk katolickich, że co prawda należy potępić strzelanie do bezbronnych ludzi, ale francuscy satyrycy nie zasługują na żadne wywyższenie ani status męczenników wolnego słowa. A to dlatego, że rysowali również rzeczy bluźniercze dla chrześcijan (jako dowód krążył po sieci rysunek ze sceną kopulacji osób Trójcy św.). Krótko mówiąc: nie ma ich co aż tak bardzo żałować. W dyskusji na Facebooku publicysta jednego z czołowych tygodników prawicy nazwał zabitych kreaturami, które należy pomścić, ale z pełną świadomością ohydy tego, co robiły. Nie jest to rzecz jasna monopol tylko polskiej opinii oraz wyłącznie katolików: w pierwszym odruchu nawet redaktor naczelny europejskiej wersji "Financial Times" Tony Barber napisał, że redaktorom CH przydałby się rozsądek, bo to, co robią, jest po prostu durne.

Otóż nie negując ani na moment wstrząsu, jaki wywołuje bluźnierstwo, chciałbym zauważyć, że wbrew pozorom rysownicy z CH wdrażali na co dzień – jedni z nielicznych w świecie coraz bardziej łagodzącym wszelkie kanty – zasadę, z której chrześcijanie odnoszą więcej korzyści niż przykrości. Nie tylko chrześcijanie – wszyscy żyjący w krajach, gdzie wolność słowa jako tako funkcjonuje, obwarowana gwarancjami (z pierwszą poprawką do konstytucji amerykańskiej na czele), a do tego chroniona uzusem prawnym (który np. sprawia, że potencjalnie dolegliwe przepisy o obrazie uczuć religijnych nie robią u nas krzywdy żadnemu śmiałkowi), mają z tego wielką korzyść. Po prostu tylko sfera publiczna oddana w dzierżawę ludzkiemu umysłowi niekłaniającemu się żadnej władzy nadprzyrodzonej jest środowiskiem, w którym religia (pozostająca przecież jednym z dwóch korzeni europejskiej kultury) może o się o swoje prawo do życia i miejsce upominać. Czyli np. utwierdzać swoich wyznawców, by trwali i nie gasili ducha w obliczu nacisków innych, bardziej zachłannych form wiary, obecnych na ulicach Europy od dwóch pokoleń. Może również bronić się przed ekscesami zsekularyzowanego umysłu, będącego swego rodzaju nadzorcą targowiska, który niestety ulega czasem manii wielkości i złudzeniu, że sam może przejąć funkcję sprzedawców sensu życia i wypchnąć wszystkich innych.

Paradoksalnie, im bardziej „permisywistyczna” jest kultura danego kraju w sensie np. pełnego przyzwolenia na dowolnie obraźliwe okładki czasopism, tym mniej grozi tam chrześcijaństwu, że zostanie do końca zdeptane i fizycznie unicestwione. Bo całkowicie otwarty na kwestionowanie każdego autorytetu i alergiczny wobec cenzury kraj nie umie dopuścić na dłuższą metę rządów ani innej religii, ani jakiejś nowej, parareligijnej utopii – mimo chwilowych sukcesów, jakie odnoszą tu i ówdzie gorączkowi wynalazcy neoateizmu na różnych eksponowanych stołkach.

Osobom tęskniącym za zrobieniem „porządku” z bezbożnikami, chcącymi na siłę zapełnić ich duchową „pustkę” katalogiem doktryn i granic, warto przypomnieć, że niestety w obecnym stadium dziejów młodzi Europejczycy zrażeni rozmiękłą, beztreściową, konsumpcyjną cywilizacją Zachodu, owszem, szukają sobie nowych kręgosłupów, ale robią to nawracając się na islam i jadąc podszkolić się do Syrii. Teatralne szaty i hieratyczne miny kardynała Burke'a nie stanowią żadnej realnej konkurencji dla młodzieńców szukających „mocnego” sensu życia. Chrześcijaństwo już nie może obronić się żelazem, jest o paręset lat za późno. Ocaleć może jedynie jako przekaz i droga życia głoszone w sferze, której wolność może zagwarantować niesforny, oświeceniowo umocniony rozum.
 

O historii pisma "Charlie Hebdo" pisał Szymon Łucyk >>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2015