Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
I jak to w podróży, spotkawszy innego wędrowca, opowiadają mu o swoim nieszczęściu. Pod wieczór zapraszają go na nocleg. A „gdy zasiedli do stołu, On wziął chleb, odmówił modlitwę uwielbienia, połamał i dawał im. Wtedy otworzyły się im oczy i rozpoznali Go. Lecz On stał się dla nich niewidzialny”. Trochę to dziwne: skoro uczniowie wreszcie poznali Jezusa, to jaki sens jest w tym staniu się znowu niewidzialnym? Ale podobnie kończą się inne spotkania z Jezusem po Jego śmierci. Więc nie jest to wyjątek, ale zasada. Jeśli tak, to kiedy dzisiaj narzekamy na niewidzialność Jezusa w świecie, czyli na zanikanie chrześcijaństwa, to warto się zastanowić: a może jest tak, że Jezus znikł, gdyż sam zabrał nam siebie? Może chce przez to powiedzieć, że trzeba Go szukać, tam gdzie nikt nie spodziewa się Go znaleźć?
„Rozmawiałem z rodziną, która uciekła z Syrii – mówi kard. Luis Antonio Tagle z Manili – a którą poznałem w Libanie. Towarzysząca mi współpracowniczka z Caritasu zwróciła się do nich z pytaniem: »Jeżeli ustaną walki, to może wrócicie do swojego kraju? Nie nawołujcie Syryjczyków do wyjazdu. Jeżeli wszyscy wyjadą, to jaka będzie przyszłość waszego kraju?«. Matka z tej rodziny odpowiedziała: »Na moich oczach zabito teścia. Widziała to moja córka. Do tej pory nie może spać po nocach. A ty każesz nam tam wrócić?«.
Łatwo jest mówić, jeżeli ma się tylko teoretyczne albo słabe wyobrażenie o tym, co dzieje się na świecie. Natomiast kiedy ma się kontakt z kimś, kto przeżył koszmar, pewne słowa już z trudem przechodzą przez gardło”.
Niestety nie każdemu. Jeden z naszych polityków, deklarując z dumą, że ma zaszczyt żyć w cywilizacji stworzonej „w oparciu o chrześcijaństwo”, bez żadnego zająknięcia stwierdza: „W Europie mamy paradoks. Z jednej strony poprawność polityczna, z drugiej strony pełna tolerancja dla ofensywy kultury, która nie uznaje równości kobiet i mężczyzn, tj. cywilizacji muzułmańskiej”. I jak to jedno z drugim pogodzić, zwłaszcza gdy się pamięta deklarację z Abu Zabi?
Apostołowie idący do Emaus, podobnie jak Maria Magdalena, początkowo nie domyślają się, że mają do czynienia nie tylko z przypadkowym przechodniem czy ogrodnikiem wykonującym codzienne obowiązki, ale właśnie z Jezusem. Dzisiaj dzieje się podobnie. Z trudem przychodzi nam uwierzyć, że jeśli na tej ziemi jest jakiś alter Christus, to nie tylko kapłan, ale człowiek, który na Chrystusa wcale, ale to wcale nie wygląda. A jednak jest Jego twarzą, Jego jak najbardziej realną obecnością. Znikając, Jezus wskazuje nam drogę, podaje adres, pod którym z całą pewnością można Go znaleźć. Cud zmartwychwstania wypełnia się w cudzie obecności. ©