Znikający Bóg

Zmartwychwstały jest Życiem – mówi Pismo Święte. Życia nie da się zatrzymać. Można tylko po prostu żyć.

06.04.2020

Czyta się kilka minut

Procesja Wielkiego Tygodnia  z figurą Chrystusa od Cudów, Malaga, Hiszpania, Wielki Czwartek, 18 kwietnia 2019 r / GRAŻYNA MAKARA. / GRAŻYNA MAKARA
Procesja Wielkiego Tygodnia z figurą Chrystusa od Cudów, Malaga, Hiszpania, Wielki Czwartek, 18 kwietnia 2019 r / GRAŻYNA MAKARA. / GRAŻYNA MAKARA

Nie ma Go tu – pomimo rozmaitych różnic w opisie tego, co spotkało w poranek po szabacie kobiety pragnące namaścić ciało Jezusa – ten przekaz posłańców Boga powtarza się zgodnie we wszystkich trzech ewangeliach synoptycznych (Mk, 16, 6; Mt 28, 6; Łk 24, 6).

Aporia

Okazuje się, że zmartwychwstanie jest wydarzeniem, które – najpierw i po pierwsze – niweczy oczekiwania najwierniejszych uczennic Jezusa i kruszy religijne koncepcje, na których oczekiwania te są oparte. Choć przecież były to oczekiwania i koncepcje najpobożniejsze i płynące z głębi ich szczerych serc.

Kobiety pobiegły jak najszybciej do grobu, gdyż Jezus był dla nich bardzo bliską osobą. Ich związek z Nim wydaje się nawet silniejszy – przynajmniej na poziomie emocjonalnym – niż w przypadku Dwunastu. To one czują wewnętrzne przynaglenie, by dopełnić pogrzebowego rytuału względem ukochanego Rabbiego. Właśnie przywiązanie do Mistrza staje się siłą wprawiającą je w ruch, która doprowadzi je – pierwsze – do odkrycia zmartwychwstania. Ale odkrycie to zaczyna się od zakwestionowania ich dotychczasowej pobożności i religijnej wizji świata.


CZYTAJ WIĘCEJ: „TYGODNIK” NA WIELKANOC 2020 >>>


Najbardziej wyraźny przekaz znajdujemy w Ewangelii Łukasza. Odkrycie, że grób jest pusty, sprawia, że kobiety są „zmieszane” – aporeis- thai (Łk 24, 4). W tej aporetycznej bezradności słyszą głos posłańca Bożego: „Dlaczego szukacie żywego wśród umarłych?” (Łk 24, 5). Zapamiętajmy to zdanie. Ujawnia ono bowiem jeden z fundamentalnych błędów naszego religijnego poszukiwania i zaangażowania – próby budowania relacji z żywym Bogiem tak, jak gdyby był On martwy.

Aby lepiej zrozumieć, na czym dokładniej ów błąd polega, warto zwrócić się do czwartej z kanonicznych ewangelii – według Jana. W jej tekście słów tych – „nie ma Go tu” – brak, ale w sens, które niosą, jeszcze głębiej wprowadzają nas skomponowane przez ewangelistę narracyjne obrazy. Oto dwaj uczniowie – Piotr i ten, którego Jezus kochał – zaalarmowani przez Marię Magdalenę biegną do grobu. Wchodzą i widzą, że ciała Jezusa nie ma. Ucznia, którego Jezus kochał, właśnie dostrzeżenie tego braku doprowadziło do wiary.

Jeszcze dokładniej cały ów proces opisany jest w paschalnym doświadczeniu Marii Magdaleny. Gdy – po odejściu uczniów – stoi ona nadal nad grobem płacząc, łzy przemywają jej oczy i dostrzega „dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa – jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg” (J 20, 12). Dla pierwszych czytelników Ewangelii był to bardzo jasny obraz – przywołanie Arki Przymierza, którą przykrywała płaska, podłużna płyta, przebłagalnia. Na obu jej krańcach znajdowały się figury cherubów, a pusta przestrzeń pomiędzy nimi była najświętszym miejscem wszechświata – przestrzenią, gdzie spoczywała Szechina – Obecność JHWH.

Arka Przymierza zaginęła wiele wieków przed opisywanymi wydarzeniami. Czytelnik Ewangelii jest w tym momencie prowadzony do uświadomienia sobie, iż zniknięcie ciała Jezusa tworzy miejsce na pojawienie się w świecie boskiej Szechiny. Maria Magdalena, choć jest tak blisko i widzi wszystko (a więc Nic) na własne oczy – jeszcze sobie tego w pełni nie uświadamia. Dopiero weszła na drogę.

Droga

W dalszy ruch po tej ścieżce wprawia ją pytanie aniołów: „kobieto, czemu płaczesz?” (J 20, 13). Odpowiedź Marii: „Zabrano mego Pana i nie wiem, gdzie został położony” – wyraża nie tylko niewiedzę, ale właśnie zaskoczenie, iż rzeczywistość jest inna, niż się spodziewała, oraz frustrację oczekiwań – frustrację, która prowadzi do smutku i płaczu. Zrozumiawszy głębiej stan swojego ducha, Maria się odwraca – estraphe ¯ – czyli (bo to znaczy tu użyte przez ewangelistę słowo) wchodzi w proces nawrócenia. Zmienia nie tyle swoje położenie w przestrzeni, co sposób patrzenia na rzeczywistość. Nawracając się, dostrzega stojącego (czyli powstałego z martwych) Jezusa. Jego tożsamość jednak nadal jej umyka. Jest dla niej ogrodnikiem. To nie jest całkiem fałsz – wracamy właśnie do Początku, do rajskiego ogrodu, do prawdziwego, nie-upadłego Adama – do Tego, który dba o ogród świata. A jednak Prawda jest większa.

Teraz dopiero słyszymy kluczowe pytanie. Zadaje je sam Jezus, nie Jego posłańcy: „Kogo szukasz?” (J 20, 15). Pytanie, na które odpowiedź wydaje się prosta. A jednak odpowiedź nie pada. Pytanie o kogoś nie dopuszcza bowiem odpowiedzi – „szukam zwłok”. A przecież Maria tak naprawdę ich szukała. Pytanie Jezusa rozsadziło obraz świata kobiety. Musi Magdalena teraz uprzytomnić sobie – zupełnie na nowo – kogo szuka, szukając Jezusa.

Punktem przełomowym drogi Magdaleny nie jest jednak żaden z kroków, które ona stawia, ale to, co słyszy z ust ogrodnika – swe prawdziwe imię: „Mario” (J 20, 16). Maria zaczyna rozumieć, że szuka nie tego, którego zna lepiej lub gorzej, ale Jedynego, który w pełni zna ją. Nie wiemy, kogo tak naprawdę w życiu szukamy, dopóki nie będzie nam dane poznać siebie. Poznanie Boga jest echem tego daru.

Rozpoznawszy siebie, Magdalena rozpoznała Jego. Ale nawet teraz Prawda się wymyka. „Nie zatrzymuj mnie, nie chwytaj” – mówi Jezus – widzisz bowiem i rozpoznajesz moją postać, w której nie wstąpiłem jeszcze do Ojca; tylko ona jest ci znana, ale Ojciec większy jest. Puść mnie – pozwól znikać ku Niemu (por. J 20, 17). I Maria puściła Jezusa, a gdy On jej znikł – i dopiero wtedy – rozpoznała Jego prawdziwą tożsamość: „widziałam Pana” (J 20, 18).

Teologii Bożego znikania nie przeczą wcale te fragmenty ewangelicznych narracji, w których Jezus się pojawia – choćby pośród uczniów zamkniętych w wieczerniku (por. J 20, 19-29). Nie można bowiem przeoczyć podsumowania tych historii przez odwieczny Logos: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20, 29). Widzenie Zmartwychwstałego wcale nie jest przywilejem. Raczej świadectwem słabości ducha, (jeszcze) niezdolności do wiary dającej prawdziwe błogosławieństwo. Dlatego historia Marii Magdaleny może być czytana jako wzorzec drogi wiary każdego chrześcijanina. Tak jak i historia uczniów idących do Emaus. Oni przez całą drogę nie byli w stanie rozpoznać Jezusa. Gdy zaś wreszcie „oczy im się otworzyły i poznali Go” – w tym samym momencie „On stał się dla nich niewidzialny – zniknął im z oczu” (por. Łk 24, 31). Na poziomie świadomości zostali niemal z niczym – jedynie ze wspomnieniem płonącego serca (por. Łk 24, 32).

Trud i pokój

Czy to jednak nie smutne, że Ukrzyżowany zmartwychwstając znika? Byłoby smutne, gdyby nie to, że – jak mówi Pismo – znika, ale przychodzi (por. J 14, 28) i pozostaje z nami „po wszystkie dni do skończenia świata” (Mt 28, 20). Jest, ale skoro – jak sam o sobie powiedział – jest „zmartwychwstaniem i życiem” (J 11, 25), znika z wszelkich „grobów” – miejsc i sposobów, w których próbujemy go schwycić, zamknąć, przywalić kamieniem jasnego i wyraźnego rozpoznania: „tu”.

Mimo wszystko było to dla uczniów trudne doświadczenie, czego zapis został w Pismach, choćby w tym fragmencie Ewangelii Jana, w którym Jezus mówi: „Pokój zostawiam wam. Pokój mój daję wam, nie tak jak świat daje. Niech się nie trwoży wasze serce, ani niech się nie lęka. Słyszeliście, jak wam powiedziałem: »Odchodzę i przychodzę do was«. Gdybyście mnie kochali, ucieszylibyście się, że idę do Ojca, bo Ojciec większy jest ode mnie” (J 14, 28).

Tekst ten pokazuje, że nie tylko Maria Magdalena i kobiety idące do grobu, ale wszyscy uczniowie pragnęli doświadczać uchwytnej, konkretnej, namacalnej obecności Mistrza. Bali się sytuacji, w której będą tego pozbawieni. Członkowie pierwszej wspólnoty czytelników Ewangelii nie byli od nich pod tym względem różni. Zapewne zazdrościli ludziom, którzy parędziesiąt lat wcześniej mieli okazję zobaczyć Jezusa na własne oczy, może nawet dotknąć. I my zapewne niezbyt od nich się różnimy. Dlatego ewangelista, natchniony przez Ducha, napisał powyższe wersety: o pokoju, który został nam dany i leczy trwogę serca i zmieszanie umysłu, któremu wymyka się Bóg, oraz o błogosławionej wierze niewidzących.

Groby

Także bowiem dzisiaj, w naszych poszukiwaniach Boga podejmowanych ze szczerego serca i niesionych pobożnym religijnym zaangażowaniem, możemy odkryć (jeśli usłyszymy głos posłańców Boga), że „tu Go nie ma”, że „szukamy żywego wśród umarłych”.

Pierwszym z grobów, w którym Go szukamy, jest daleka przeszłość. Czytamy Pisma jako opowieści, jak to kiedyś było. Wspominamy Jezusa, gdy „chodził po świecie”. Rozważając współczesne dylematy doktrynalne lub etyczne, zastanawiamy się, czego Jezus chciał i co mówił – wtedy. A nawet jeśli na podstawie zapisanych Jego słów spekulujemy, co by dzisiaj powiedział, ów czas przeszły dominuje nad naszym tokiem myślenia i jest podstawą użytego trybu warunkowego: co by powiedział i zrobił – gdyby dzisiaj żył. Owo „gdyby” jednoznacznie wskazuje: szukamy Go (Jego słów, gestów, działań) wśród umarłych.

Prawda, nie wszyscy i nie zawsze jesteśmy uwięzieni w pułapce historii. Wierzymy, przynajmniej niektórzy, że On nie tyle żył gdzieś i kiedyś, ile jest i działa tu i teraz. Jeśli czytamy Pismo – to szukamy w nim Jego głosu rozbrzmiewającego we współczesnych okolicznościach życiowych. Uczestniczymy w liturgicznych rytuałach – przekonani, że możemy Go tam spotkać żywego. Praktykujemy osobistą modlitwę, zwracając się do Niego, obecnego, jak wierzymy, teraz – i szukamy Jego odpowiedzi w spotykających nas życiowych doświadczeniach albo w pojawiających się w nas myślach, uczuciach, pragnieniach: wszelkich poruszeniach psychiki i ducha. Czyż to nie jest – można by zapytać – ta właściwa droga: Żywy znajdowany w życiu? Z rezultatów takich poszukiwań chyba już się nie wymyka?

A jednak.

W swojej religijnej drodze, chcąc utrzymać jej właściwy kierunek, używamy wielu znaków, pojęć i symboli. Począwszy od Pisma – na podstawie tekstów tam zawartych tworzymy sobie obraz Tego, którego szukamy. Wyrażamy go – jako wspólnota Kościoła – w słowach Credo, doktrynach, ikonach. Każdy z nas, uczestnicząc jakoś w chrześcijańskiej tradycji, tworzy sobie osobisty obraz Chrystusa, do którego się zwraca. Zaczynamy zatem myśleć: oto Jezus jest taki. Każdy z tych obrazów jest kolejnym grobem. W którym Go nie ma.

Podobnie jest wówczas, gdy chcemy odnaleźć Boga w jakimś konkretnym przeżyciu, które potrafimy – jako to, nie co innego – uchwycić w swojej świadomości. Czy to będzie jakieś zewnętrzne wobec nas zjawisko albo wydarzenie, czy nawet wewnętrzne, duchowe doświadczenie. Gdy tylko czynimy z niego przedmiot swojej świadomości, „wycinamy” je z tła – czyli wszystkiego, co wokół nas się dzieje – zakreślamy jego granice, które pozwalają skierować naszą świadomość w tym, a nie innym kierunku, nazwać, ustalić tożsamość, uzyskać choćby pewne zrozumienie, co to było – i szykujemy się do uznania, że tu właśnie, w granicach tego oto zdarzenia, znaleźliśmy Boga. Znika stamtąd w tym samym momencie, gdy to ustalimy. To, co ustalone, martwe jest – Życia w tym nie ma.

Wcale nie lepiej, gdy chcemy doświadczyć Boga w przeżyciu wewnętrznym. Gdy tylko bowiem w procesie autorefleksji uświadamiamy sobie, co przeżywamy – chwytamy tak naprawdę to, co przeżyliśmy kiedyś – choćby to „kiedyś” znaczyło: ułamek sekundy temu. Bywa, że modląc się doświadczamy czegoś konkretnego. Czy to Bóg? – pytamy. Czy to On był obecny w tym właśnie uczuciu? Czy to konkretne poruszenie – przecież do dobrego – to ślad Jego przejścia?

Ślad – być może. Ale przecież nasze ślady nie są nami. Gdy widzimy czyjeś ślady – to jest pewny znak, że tej osoby już tu nie ma. Przeszła. I poszła. Jest teraz gdzie indziej. Idąc po śladach jesteśmy zawsze trochę spóźnieni. Zawsze nie tam, gdzie ten, którego śledzimy.

Życie

Co zatem zrobić? Jak się nie spóźniać? Gdzie spotkać Tego, którego nie ma w żadnym grobie?

„W owym dniu – mówi Jezus w Ewangelii Jana o dniu „po szabacie” – poznacie, że Ja jestem w Ojcu moim, a wy we Mnie i Ja w was” (J 14, 20). Ja, który nie tyle zmartwychwstałem, co sam „jestem zmartwychwstaniem i życiem” (J 11, 25). Możecie je mieć w sobie – jeśli tylko spożyjecie i strawicie Mnie – moje Ciało i Krew (por. J 6, 53- 57). Eucharystia pokazuje, na czym polega ten proces. Kiedy patrzymy – widzimy wino i chleb. Kiedy te postacie – spożyte – w nas znikają, zanurzamy się w Życie.

Życie z martwych się zbudziło, Życie (także w nas) płynie. Nie da się pochwycić, nie da się zatrzymać. Znika i przypływa, przypływa i znika. Żyje. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2020