Polityka z planety Vega

W najbliższych tygodniach można spodziewać się w kinie tłumów. „Polityka” jest skazana na frekwencyjny sukces. Ma rywalizować ze Smarzowskim i „Klerem”, taka jest ambicja reżysera.

03.09.2019

Czyta się kilka minut

Patryk Vega na dachu hotelu Lancaster w Bangkoku, czerwiec 2019 r. / INSTAGRAM / OFICJALNY PROFIL PATRYKA VEGI
Patryk Vega na dachu hotelu Lancaster w Bangkoku, czerwiec 2019 r. / INSTAGRAM / OFICJALNY PROFIL PATRYKA VEGI

Wrzesień obfituje w ważne polskie premiery filmowe: czeka nas film o Józefie Piłsudskim, superprodukcja o Legionach i zrealizowana przez Xawerego Żuławskiego ekranizacja jednego z ostatnich scenariuszy jego ojca Andrzeja, „Mowa ptaków”. Ale największym wydarzeniem wśród nich wszystkich ma jednak szanse stać się wchodząca w środę 4 września na ekrany „Polityka” Patryka Vegi. Bo nie tylko o wydarzenie filmowe tu chodzi.

Arcydzieło promocji

Vega nigdy nie był ulubieńcem krytyków, festiwali i wszelkich instytucji zdolnych nadać filmowi aurę artystycznej konsekracji. Ale to nie o ich uznanie „Polityka” będzie się biła. A o co? Po pierwsze o to, co Vedze od jakiegoś czasu wychodzi lepiej niż jakiemukolwiek innemu polskiemu reżyserowi: o przyciągnięcie do kin wielkiej, masowej publiczności.

„Polityka” walczy jednak o coś więcej niż wynik frekwencyjny (jej zwiastun na YouTubie w trzy dni wyświetlono ponad trzy miliony razy). Ma stać się społecznym wydarzeniem co najmniej na miarę „Tylko nie mów nikomu” braci Sekielskich i „Kleru” Wojciecha Smarzowskiego.

„Vega uważa, że w Polsce jest dwóch reżyserów: on i Smarzowski. Z nikim innym się nie ściga. Smarzowski przebił go frekwencyjnie »Klerem«, »Polityka« ma być odpowiedzią” – mówił mi w czerwcu znający branżę, zajmujący się filmem PR-owiec. Tak jak „Kler” ściągnął do kina pięć milionów widzów – prawie dwa razy więcej niż największy hit Vegi – i wywołał dyskusję o kondycji polskiego Kościoła katolickiego i miejscu, jakie zajmuje on w naszej demokracji, tak „Polityka” ma być jednocześnie frekwencyjnym hitem i głosem w dyskusji o polskiej klasie politycznej. Tym bardziej nośnym, że wybrzmiewającym w gorącym okresie kampanii wyborczej, gdy w warunkach silnej polaryzacji na brak politycznych emocji nie będzie można narzekać.

Vega bardzo sprytnie zadbał o to, by o filmie było głośno, zanim ktokolwiek miał szansę zobaczyć choćby fragment. W czerwcu zaczęły krążyć plotki, że „Vega nakręcił w tajemnicy film wymierzony w PiS”. Pogłoski szybko się potwierdziły, reżyser zaczął udzielać się w mediach. Opowiadał, że politycy rządzącej partii wiele mu oferowali, by przesunął premierę z okresu kampanii i że – by uniknąć nacisków – montuje film w Azji. W sieci szybko pojawiły się fragmenty z filmu, tabloidy donosiły o kolejnych scenach i wątkach – wśród nich o tym, w którym bohater przypominający Antoniego Macierewicza nachalnie zaleca się do bohatera wzorowanego na niesławnym asystencie byłego ministra obrony, Bartłomieju Misiewiczu.

Misiewicz świeżo po wyjściu z tarnowskiego aresztu złożył pozew przeciw Vedze i dystrybutorom filmu. Domagał się wstrzymania premiery i milionowego odszkodowania. Były polityk sięgnął po pomoc Zbigniewa Krügera, adwokata w podobnej sprawie reprezentującego wcześniej producenta muzycznego Krzysztofa Kozaka. Kozak wygrał w 2016 r. proces o naruszenie dóbr osobistych z dystrybutorem filmu „Jesteś Bogiem”, opowiadającego historię śląskiej grupy hip-hopowej Paktofonika. Choć w „Jesteś Bogiem” jego postać nosi inne nazwisko, a Kozak nie jest powszechnie rozpoznawalną osobą publiczną, sąd uznał, że film naruszył jego dobre imię, przedstawiając go wbrew prawdzie jako muzycznego pirata i oszusta.

Vega wyśmiał pozew Misiewicza, deklarując, że jego zegarek jest wart więcej niż roszczenia człowieka Macierewicza. Jak ustaliła w ubiegły wtorek „Gazeta Wyborcza”, Misiewicz miał wycofać pozew i żądanie powstrzymania premiery – o czym nie poinformował opinii publicznej. W efekcie konflikt Misiewicza z Vegą tylko przysłużył się promocji filmu. Reżyser dobrze wie, że jeśli prawnikom nie uda się zablokować kinowej dystrybucji filmu, każdy atak oburzonego polityka PiS to doskonała promocja. Politycy rządowego obozu i wspierające ich media, jakiekolwiek byłyby ich intencje, atakując film grają w promocyjnej orkiestrze Vegi. Łącznie z Jarosławem Kaczyńskim, który nazwał film „hejtem, przygotowaniem do wielkiego hejtu”.

Film arcydziełem pewnie nie będzie, ale jego kampania promocyjna, angażująca polityków i zajmujące się raczej polityką niż filmem media, przejdzie jednak z pewnością do historii polskiego marketingu filmowego.

Recykling skandali „dobrej zmiany”

Czy tak przemyślnie wypromowany film stanie się wydarzeniem politycznym? Czy wstrząśnie polską polityką, zmieniając nawet wynik wyborów – jak sugerował to reżyser? Trudno prognozować nie znając jego treści: a ponieważ Patryk Vega konsekwentnie także w tym przypadku nie pokazuje filmów dziennikarzom przed premierą, poznam ją tak jak państwo dopiero w najbliższych dniach.

Ale jakieś pojęcie o tym, co będzie na ekranie, daje scenariusz, z którym miałem okazję zapoznać się w czerwcu – choć ostateczna wersja tego, co zobaczymy w kinie, może wyglądać inaczej niż na papierze.


Czytaj także: Kino, co mówi, jak jest - Jakub Majmurek o poprzednich filmach Patryka Vegi


Jak w większości dzieł Vegi scenariusz składa się z kilku dość luźno powiązanych ze sobą wątków, każdy z nich skupia się na innej postaci „dobrej zmiany”. Pierwszy na szefowej rządu, prostej kobiecie trafiającej z głębokiej prowincji na polityczne salony. W pierwszej scenie zwiastuna widzimy kobietę karmiącą kury, do której podbiega zaaferowany mąż z telefonem: „Ty słońce premierem zostałaś!” – mówi. Nie sposób nie rozpoznać w tym wątku karykaturalnego portretu Beaty Szydło. W kolejnych wątkach scenariusza znajdziemy postaci przypominające Macierewicza i Misiewicza, ojca Rydzyka, Kaczyńskiego, wreszcie posła Stanisława Piętę, którego karierę etatowego politycznego hejtera „dobrej zmiany” złamał ujawniony przez tabloidy pozamałżeński romans.

Wszystkie te wątki i związane z nimi afery zdążyły się już zestarzeć. Wyczyny Misiewicza, kolizja rządowej kolumny z Beatą Szydło na pokładzie, nie mówiąc o romansie Pięty, to mocno odgrzewane kotlety. Piętę odstawiono na boczny tor, Misiewicza zaś najpierw publicznie upokorzono, a potem postawiono mu prokuratorskie zarzuty – trudno uwierzyć, by przypomnienie ich spraw miało szczególnie zaszkodzić PiS w kampanii. W scenariuszu nie znalazłem żadnych nowych informacji o obecnie rządzącym układzie, żadnej nowej afery i skandalu, o których nie wiedziałby uważny obserwator polskiej polityki w ciągu ostatnich czterech lat. Scenariusz co najwyżej wyciąga bardzo daleko idące wnioski z różnych nie zawsze poważnych domysłów, plotek i fantazji, narastających wokół niektórych polityków – jak w wątku z Macierewiczem. W sumie na papierze film sprawia wrażenia rekonstrukcji newsów sprzed kilku lat – czasem wykrzywionych w karykaturalnej przesadzie.

Filmowa fikcja ma jednak, jeśli jest odpowiednio zainscenizowana, wielką siłę oddziaływania na emocje. Inaczej reagujemy, gdy czytamy o ekscesach polityków, inaczej gdy widzimy je na kinowym ekranie. W kinie łatwiej wywołać oburzenie, łatwiej ośmieszyć i wywołać niechęć. Z pewnością recepcji „Polityki” może pomóc to, że ostatnie afery PiS wyglądają jak napisane przez rzeczywistość kolejne epizody filmu Vegi. Historia marszałka Sejmu rozbijającego się po Polsce rządowym samolotem, traktowanym przez niego jak osobista taksówka, a zwłaszcza hejterska afera w Ministerstwie Sprawiedliwości z żenującym małżeńskim trójkątem w tle wyglądają, jakby zostały wyjęte z filmu, wydają się potwierdzać jego diagnozy.

Polityka to tarzanie się w błocie

Jakie to diagnozy? Ostateczną opinię będzie można sformułować dopiero po premierze, ale scenariusz wydaje się mówić jedno: polityka to tarzanie się w błocie, ubrudzić się musi każdy. W scenariuszu „Polityki” nie ma w zasadzie ani jednego sympatycznego bohatera. Wzięta z ludu pani premier jest niekompetentną marionetką. Pozytywnych uczuć nie budzi też żaden z jej ministrów – w zwiastunie widzimy jednego z nich, przypominającego z wyglądu obecnego premiera, który z zaciętą miną przekonuje, że ludzie powinni pracować „za miskę ryżu”. Broniący z sejmowej mównicy „rodzinnych wartości” poseł okazuje się zdradzającym żonę hipokrytą. Charyzmatycznemu zakonnikowi chodzi tylko o władzę i pieniądze. Prezes rządzącej partii może – co widać w zwiastunie – sprawiać wrażenie miłego, trochę oderwanego od rzeczywistości starszego pana, ale tak naprawdę to on kręci tym wszystkim.

Nie lepsza jest filmowa opozycja. Jej lider to osoba oślizgła i nieprzyjemna. W scenariuszu cynicznie wykorzystuje ofiarę kolizji z rządową limuzyną dla swoich politycznych celów. Politycy opozycji wyglądają w scenariuszu jak wyjęci z propagandy PiS – mają lepkie ręce, pozbawieni są zasad i poglądów, chodzi im tylko o to, by w nowym rozdaniu to ich gang był na wierzchu.

Być może na ekranie uda się uzyskać ostatecznie bardziej subtelny obraz, ale subtelność zdecydowanie nie należy do atrybutów twórczości Vegi. Jego filmy oferowały rysowany grubą kreską obraz polskiej rzeczywistości jako miejsca brutalnej walki wszystkich ze wszystkimi. Tu nie liczą się żadne reguły, poza lojalnością wobec swoich. Taką diagnozę przynosiły kolejne filmy z „planety Vega”: od „Służb specjalnych” do „Kobiet mafii 2”. Służby, policja, zorganizowana przestępczość, służba zdrowia w „Botoksie” – wszystkie te przestrzenie społeczne były pokazywane w filmach Vegi jako równie brutalne, podobnie skorumpowane i rządzące się w gruncie rzeczy identycznymi regułami. „Polityka”, sądząc po scenariuszu, gładko wpisze się w ten ciąg – z tym może wyjątkiem, że w poprzednich dziełach reżysera wśród gangusów, królowych mafii i stróżów prawa łatwiej było o bohaterów budzących sympatię widzów.

Granat czy kapiszon?

Sukces Vegi opierał się na dwóch filarach. Po pierwsze, filmy reżysera sprzedawała obietnica: „mówimy, jak jest” – promocja za każdym razem podkreślała, że film to nie tylko fantazja reżysera, że każde dzieło oparte było na drobiazgowej, dokumentacyjnej pracy. Scenariusze filmów o mafii miały powstawać przy współpracy z dawnymi gangsterami itp. Po drugie, obiecując dokumentalny wgląd za kulisy rzeczywistości, kino Vegi rzadko mówiło coś nowego o społeczeństwie, często za to potwierdzało uprzedzenia, przesądy i głębokie przekonania widzów: np. że lekarze biorą w łapę i tak naprawdę nie znają się na swojej pracy („Botoks”).

W podobnym kierunku wydaje się zmierzać „Polityka”. Politycy konsekwentnie umieszczani są przez Polki i Polaków na samym końcu rankingów zawodów zaufania publicznego. Nieufność do polityki i polityków, przekonanie, że wszyscy oni są siebie warci, jest być może jedyną kwestią, w której w coraz bardziej spolaryzowanej Polsce są w stanie się zgodzić wyborcy PiS i PO-KO, uczestnicy marszów równości i marszu niepodległości. Film Vegi pozwoli publiczności od lewa do prawa, ze wsi i z miast, bogatej i biednej potwierdzić jej uprzedzenia co do polityki, zjednoczyć się w oburzeniu i absmaku na klasę polityczną.

Czy to jednak wystarczy, by wywołać polityczną zmianę albo chociaż dyskusję, jaką w sprawie Kościoła w Polsce udało się jednak sprowokować „Klerowi”? Wszystko zależy od tego, co zobaczymy na ekranie. Jeśli nic innego poza obrazem zdemoralizowanej klasy politycznej, jedynym kampanijnym efektem okaże się najpewniej jeszcze większy cynizm i zmęczenie wyborców. Co nie musi szkodzić obecnej władzy. Ta ma z jednej strony twardy, zmobilizowany elektorat, z drugiej liczy na wyborców kalkulujących, że nawet jeśli PiS jest tak samo złe jak PO, to przynajmniej dało 500 plus.

Z drugiej strony „Polityka” może uruchomić dynamikę zaskakującą nawet dla samych twórców. Nie tylko polityczną, ale też prawną. Niewykluczone przecież, że nie tylko Misiewicz będzie starał się dochodzić w sądzie swoich praw do dobrego imienia i wizerunku. „Polityka” może stać się zarzewiem kilku procesów o kluczowym znaczeniu dla tego, jak rozumiemy w Polsce wolność słowa i prawo do artystycznej krytyki. Broniąc się przed zarzutami Misiewicza Vega raz twierdzi, że na wszystko ma dokumenty, innym razem zasłania się tym, że film jest dziełem sztuki, fikcją. Jak daleko można jednak posunąć się w fikcyjnych spekulacjach konstruując postać, która w oczywisty sposób odsyła do rozpoznawalnej osoby publicznej? Orzekając w tej sprawie, sąd będzie musiał wyważyć wiele wchodzących ze sobą w konflikt racji i wartości. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2019