Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kłopoty Constantina Reliu, kucharza z zawodu, zaczęły się, gdy w 1992 r. postanowił wyjechać za chlebem do Turcji. W mieście Barlad, w którym mieszkał, zostawił żonę. Kiedy po trzech latach wrócił z emigracji, odkrył, że w jego domu mieszka już inny mężczyzna. W 1999 r. pan Constantin, wciąż zdruzgotany zdradą i znów bez grosza przy duszy, znów postanowił wyjechać do Turcji. Tym razem już na zawsze.
W grudniu ubiegłego roku został jednak aresztowany przez turecką policję, a gdy okazało się, że ważność jego dokumentów, dowodu tożsamości i wizy dawno się skończyła, władze w Ankarze postanowiły go odesłać do Rumunii, a jako karę dodatkową wydały mu dożywotni zakaz odwiedzin Turcji.
Już to było bolesnym przeżyciem, ale prawdziwe druzgocący cios dosięgnął go na lotnisku w Bukareszcie, gdy żołnierze straży granicznej oznajmili, że nie mogą go wpuścić do kraju, ponieważ od dwóch lat nie żyje. Przez sześć godzin pan Constantin przekonywał żołnierzy i celników, że jednak żyje i choć zdrowie już nie to, co kiedyś, to jednak na tamten świat się jeszcze nie wybiera. Żołnierze zadali mu dziesiątki podchwytliwych pytań, mających potwierdzić jego tożsamość: pytali o miasto Barlad, o to, gdzie stoi i jak wygląda miejscowy ratusz, sprawdzili odciski palców, mierzyli linijką rozstawienie oczu i porównywali z fotografią w starym paszporcie. „W końcu uznali, że ja to jednak ja” – opowiadał pan Constantin bukareszteńskiemu korespondentowi agencji informacyjnej Associated Press.
Władze miasta Barlad, gdzie kiedyś mieszkał i do którego niezwłocznie pojechał, tak łatwo w zapewnienia pana Constantina już nie uwierzyły. Przez długie tygodnie przekonywał urzędników w ratuszu, że żyje i błagał o wystawienie nowych dokumentów tożsamości. Odmówili. W końcu to oni sami w 2016 r. wystawili na prośbę żony świadectwo jego zgonu.
Pan Constantin postanowił pójść do sądu okręgowego w Vaslui i prosić o unieważnienie świadectwa zgonu. Tłumaczył, że skoro osobiście przyszedł o to prosić, nie ma lepszego dowodu na to, że wciąż żyje. W czwartek sędzia okręgowy odrzucił jego prośbę. Powołał się, co prawda, na względy proceduralne („wniosek wpłynął zbyt późno”), ale oznajmił, że jego wyrok jest ostateczny.
„Nic tylko siąść i płakać” – skarżył się dziennikarzowi AP pan Constantin. – „Nie mam za co żyć, bo w papierach stoi, że umarłem. Nie przyjmą mnie do szpitala, bo figuruję jako martwy”. W pierwszym porywie gniewu chciał szukać żony: zemścić się za zdradę i uśmiercenie w papierach. Okazało się jednak, że wyjechała do Włoch, a on, nie mając paszportu, nie może przekroczyć granicy. Mógłby wystąpić znów do sądu, ale nie ma na to pieniędzy. „Zarobiłbym na siebie, ale kto przyjmie do pracy nieboszczyka?” – narzeka.
Dziennikarzowi AP powiedział, że widzi jeden dla siebie tylko ratunek: zamierza napisać do samego tureckiego prezydenta Erdogana, żeby w swoim majestacie i łaskawości odwołał wydany przez jego urzędników zakaz, uniemożliwiający panu Constantinowi powrót do Turcji.
Czytaj także: Strona świata - specjalny serwis "TP" z analizami i reportażami Wojciecha Jagielskiego