Żydzie, Hitler po cię idzie

Nie wolno Żydów krzywdzić, „może taki Żyd modli się lepiej niż niejeden katolik” – wołał w kazaniu ks. Józef Śledź, proboszcz z Ochotnicy Górnej. Czy mieszkańcy gminy go posłuchali?

13.05.2019

Czyta się kilka minut

Góralska rodzina z Furcówki z ukrywającym się u nich w czasie wojny Żydem. / ZE ZBIORÓW TADEUSZA MORAWY
Góralska rodzina z Furcówki z ukrywającym się u nich w czasie wojny Żydem. / ZE ZBIORÓW TADEUSZA MORAWY

Po II wojnie światowej na terenie gminy Ochotnica w Gorcach nie pozostał żaden z jej żydowskich mieszkańców. Ogromną większość zamordowali Niemcy. Nielicznym udało się przetrwać w ukryciu, także dzięki pomocy miejscowych górali. Później jednak wyjechali w inne rejony Polski lub za granicę.

Dzisiaj śladów po ochotnickich Żydach właściwie już nie ma. Pozostały należące kiedyś do nich miejsca, kilka rozsianych po gminie mogił. A także ludzkie wspomnienia.

Pójdziemy ich śladem.

Plecionki od Heśli

Przed rokiem 1939 na terenie obecnej Ochotnicy Górnej, Ochotnicy Dolnej i Tylmanowej mieszkało ok. 200 Żydów – niewielu, biorąc pod uwagę, że gmina liczyła ponad 7 tys. mieszkańców. Ale choć stanowili znikomy procent jej ludności (tak jak osiadli na jej terenie Romowie), odgrywali istotną rolę w życiu gospodarczym i byli silnie wrośnięci w góralską społeczność.

Mieszkali w centralnych punktach wsi, przy głównych szosach, posiadali kilka tartaków, sklepy, a także spory kompleks lasów (odkupionych od właścicieli dworów) oraz karczmy.

Z funkcjonowaniem tych ostatnich wiązał się sięgający zaborów konflikt z księżmi, którzy oskarżali Żydów o rozpijanie górali i doprowadzanie do ich zadłużania się, a potem przejmowanie ich własności.

Aby, jak deklarował, zadbać o trzeźwość i majątki parafian, ks. Jan Słowik – pierwszy administrator parafii w Ochotnicy Górnej – zdecydował się nawet na otwarcie w 1911 r. własnego wyszynku i sklepu z towarami mieszanymi, prowadzonego... w domu parafialnym (można sądzić, że ksiądz nie łudził się, iż uda mu się wywalczyć tym trzeźwość górali; zapewne chciał w ten sposób kontrolować wydatki parafian i ich zadłużanie się u Żydów, co było na beskidzkiej wsi problemem społecznym). W międzywojniu powstał też, z inicjatywy miejscowych działaczy Stronnictwa Ludowego, „polski” sklep w Tylmanowej, mający stanowić konkurencję dla handlarzy żydowskich.

Pojawiające się co jakiś czas konflikty – głównie mające przyczyny ekonomiczne, a nie narodowościowe czy religijne – nie przekładały się w żaden sposób na codzienne relacje polskich i żydowskich mieszkańców gminy.

I jedni, i drudzy potrzebowali siebie nawzajem, a żydowskie tartaki i lasy dawały zatrudnienie wielu góralom, z których większość żyła w prawdziwej biedzie. Z kolei przy okazji świąt lub większych uroczystości korzystano chętnie z zakupów w żydowskich sklepach, zamawiano bułki, ciasta czy tzw. plecionki, z których słynął sklep U Heśli kierowany przez Mechę Gassner. Dzieci żydowskie odwiedzały się z polskimi, podobnie czynili dorośli, załatwiano wspólne interesy, pożyczano od bardziej majętnych Żydów pieniądze, a niekiedy brano coś w sklepie na kredyt, czyli „borgowano”.

We wspomnieniach najstarszych mieszkańców wsi pojawia się związana z tym następująca opowieść. Niedługo przed wojną pewien chłop poszedł do sklepu Kalmana Feldschreibera, żeby „zborgować” mąkę. Kalman odmówił, gdyż wiedział, że nie miałby on z czego spłacić długu. Zdenerwowany góral miał powiedzieć: „Żydzie, Żydzie, Hitler po cię idzie”, na co żona Kalmana odrzekła: „Jeszcze będziesz nas prosił o klucze do kościoła”.

Ostra wymiana zdań rozczarowanego chłopa i właścicieli sklepu (którzy nie chcieli dać się naciągnąć) zapewne poszłaby w zapomnienie, gdyby nie stała się zwiastunem tragedii, jaka niedługo miała dotknąć zarówno polską, jak i żydowską społeczność Ochotnicy.

Ksiądz Józef Śledź (w środku), proboszcz z Ochotnicy Górnej / ZE ZBIORÓW TADEUSZA MORAWY

W przededniu Zagłady

Wojna zawitała w Gorce w pierwszych dniach września 1939 r.: do Ochotnicy i Tylmanowej wkroczyły oddziały niemieckie i słowackie, pojawiły się pierwsze ofiary. Byli to polegli żołnierze i zabici w czasie przesuwania się frontu gospodarze. Ci ostatni ginęli od zabłąkanych kul lub byli zabijani przez Niemców, którzy widzieli w nich rzekomych partyzantów. Zginęło wówczas kilkunastu cywilów, nie było jednak wśród nich ani jednego Żyda. Jeszcze nie.

Dopiero po utworzeniu Generalnego Gubernatorstwa (GG) i wprowadzeniu niemieckiej administracji oraz prawodawstwa sytuacja Żydów w całym powiecie Nowy Targ (niem. Kreis Neumarkt/Dunajec) uległa, właściwie z dnia na dzień, znacznemu pogorszeniu. Zajęto ich mienie, należące do nich zakłady i sklepy zamknięto lub przekazano tzw. treuhänderom (powiernikom), zagrabiono zdeponowane przed wojną oszczędności. Zaczęła się powszechna rejestracja, przymusowe oznakowanie białą opaską z gwiazdą Dawida i stopniowa separacja od polskiego społeczeństwa.

Dzięki powstałym wówczas spisom wiemy, że na terenie gminy mieszkało wtedy 227 osób narodowości żydowskiej. Osobne przedstawicielstwo wobec Niemców w postaci Rady Żydowskiej (Judenratu), ograniczone możliwości zdobywania środków do życia, wyprzedawanie się z majątku i handel wymienny z góralskimi sąsiadami – to wszystko wpływało na stopniowe ubożenie Żydów i wytwarzało zupełnie nowe stosunki między nimi a Polakami.

Ani jedni, ani drudzy nie zdawali sobie jednak sprawy, że finałem działań Niemców ma być całkowite wymordowanie narodu żydowskiego. Zresztą pauperyzacji ulegała wówczas również ludność polska, zmuszona m.in. do rejestracji bydła, oddawania przymusowych kontyngentów na rzecz okupanta i wysyłania młodzieży do pracy przymusowej w Rzeszy lub służby w tzw. Baudienst (Służbie Budowlanej; mówiono na nich: „junacy”).

Strzelali ich w potylicę

Bezpośrednia eksterminacja żydowskiej ludności Ochotnicy zaczęła się wiosną 1942 r.

Odgórne przyzwolenie na przemoc wobec Żydów, „doświadczenie” zebrane przez Niemców po agresji na Związek Sowiecki i prawdopodobnie potrzeba zawyżenia statystyk (związanych z prowadzoną w tym czasie w całej okupowanej Polsce akcją przeciw komunistom) sprawiły, że funkcjonariusze Gestapo z komisariatu w Zakopanem urządzili sobie w Ochotnicy istne „polowanie” na Żydów.

Jadąc przez wieś samochodem, strzelali do napotkanych po drodze Żydów. Dokonali też egzekucji czterech członków miejscowego Judenratu, którzy oczekiwali na Niemców w swojej siedzibie. „Ci radni zmuszeni zostali kolejno do skoku przez parkan i wtedy zbiry strzelali ich w potylicę” – wspominał mieszkaniec Ochotnicy Dolnej.

Podczas tej „spontanicznej” akcji – i kolejnych, podobnych, jakie miały miejsce aż do sierpnia 1942 r. – śmierć poniosło 37 ochotnickich Żydów. Pogrzebano ich w kilku wykopanych naprędce dołach: w osiedlu Młynne, na tzw. Rzece w Tylmanowej oraz w centrum Ochotnicy Górnej.

Zginął też wówczas Kalman Feldschrei­ber, zastrzelony przed swoim sklepem. Zapamiętano, jak leżał w kałuży krwi przy głównej szosie, mając na nogach charakterystyczne czerwone buty.

Dwanaścioro dzieci

Ekscesy gestapowców z wiosny i lata 1942 r. zapowiadały wielką akcję wysiedleńczą i eksterminacyjną, jakiej zostali poddani podhalańscy Żydzi.

Nie ominęła ona Ochotnicy: 30 sierpnia 1942 r. wyruszyła stąd do Nowego Targu kolumna pozostałej przy życiu ludności żydowskiej. Miejscowy działacz Rady Głównej Opiekuńczej (organizacji charytatywnej, której legalne istnienie w GG Niemcy akceptowali) Leon Stanisław Leszczyński wspominał: „Wczesnym rankiem z Ochotnicy wyruszył tragiczny pochód (...). Otwierała go żona Berka Wen­zelberga. Ciągnęła ona wózek, na którym znajdowało się dwanaścioro małych dzieci”.

Inny mieszkaniec wsi zapisał po latach: „Szła reszta starców z Lajzerem Manglem, a do zebranych ten starzec o patriarchalnym wyglądzie wołał: »giniemy za wiarę naszą, niech Bóg nas wesprze w tej strasznej godzinie«”.

Szacuje się, że tego dnia Ochotnicę opuściło – pod eskortą Niemców i miejscowej policji granatowej – ok. 150 jej żydowskich mieszkańców. Część z nich zginęła jeszcze po drodze, gdy pijani Niemcy zaczęli strzelać w Łopusznej do maszerującej grupy. Resztę wywieziono koleją do obozu zagłady w Bełżcu lub zamordowano na miejscu w Nowym Targu. Informację o śmierci tych ostatnich przynieśli do wsi „junacy”, których zmuszono do wykopywania dołów śmierci, a następnie zasypywania masowych grobów.

Nie wszyscy ochotniccy Żydzi zdecydowali się podporządkować zarządzonemu przez Niemców wysiedleniu. Zapewne nie chcieli opuszczać rodzinnych stron i bali się, co może się z nimi stać. Widzieli zresztą na własne oczy, jak Niemcy traktują Żydów i jak niewiele warte jest ich życie. Wydawało się więc, że najłatwiej przetrwać im będzie u siebie, wśród swoich.

Józef i Blima Fuhrmanowie oraz ich syn Abraham w Ochotnicy Dolnej w czasie okupacji niemieckiej. Nikt z nich nie przeżył / ZE ZBIORÓW TADEUSZA MORAWY

Śmierć albo życie

Wiemy, że taką próbę podjęło ok. 20 osób. Wiemy również, że nie wszystkim się ona powiodła.

Już we wrześniu 1942 r. granatowa policja wytropiła ukrywające się w pustej góralskiej kolibie dwie rodziny: Mojżesza i Abrahama Wenzelbergów. „Idąc (...) do urzędu gminnego patrzę na tych nędzarzy: jest ich dwu starców i pięć kobiet. Wyprowadza ich policja z więzienia gminnego (...), wzbraniają tym wygłodzonym biedakom podać kawałek chleba (...). Jedna staruszka przypadła do rąk komendanta Gawła [dowódcy policji granatowej – red.] całując po rękach i żebrząc o jedzenie daremnie. Dopiero na wóz spoza płotu ktoś rzuca kawałek chleba – gdy odjeżdżają” – zapisał Leszczyński.

Aresztowanie nastąpiło najprawdopodobniej na podstawie czyjegoś donosu. Ale było też wynikiem rutynowej działalności granatowej policji z posterunku w Ochotnicy Dolnej, która dawała się we znaki zarówno Żydom, jak i Polakom. Począwszy od 1940 r. policjanci szukali ukrywających się w lesie górali, którzy gromadzili porzuconą przez wojsko w 1939 r. broń, tropili też miejscową młodzież uchylającą się od wyjazdu na roboty przymusowe. Cały posterunek bardzo negatywnie zapisał się w okupacyjnych dziejach wsi – nic dziwnego, że w lutym 1944 r. stał się celem ataku oddziału Armii Krajowej.

Zagrożeniem dla podejmujących próbę przetrwania Żydów była jednak nie tylko podległa niemieckiej żandarmerii, a złożona z Polaków miejscowa granatowa policja, lecz także antysemicka agitacja władz powiatowych i kolaborującego z nimi tzw. Komitetu Góralskiego (niem. Goralisches Komitee).

Wprawdzie w powstałej na terenie gminy delegaturze „góralskiej” czynnie działało jedynie kilka osób – powszechnie uznawanych przez miejscowe społeczeństwo za konfidentów niemieckich – ale to hasła mówiące o przejmowaniu majątku Żydów oraz widmo tego, że za brak współpracy z Niemcami może górali spotkać w przyszłości taki sam los, co ich żydowskich sąsiadów, mogły wpłynąć na postawę ludności. Zwłaszcza że za ewentualną pomoc ukrywającym się Żydom groziła kara śmierci – w myśl ogłoszonego już 25 sierpnia 1942 r. zarządzenia niemieckiego Kreishauptmanna (szefa władz powiatowych, starosty).

Wierzymy w jednego Boga

Na to, jak zachowywali się w czasie wojny Polacy, ogromny wpływ miały miejscowe elity: nauczyciele, księża, urzędnicy, a w późniejszych latach okupacji także ludzie zaangażowani w konspirację niepodległościową. Ich postawa oddziaływała na innych i służyła za swoisty drogowskaz.

Akurat w Ochotnicy pozytywny wpływ takich ludzi na resztę mieszkańców dał się zauważyć już przy próbie namówienia ich do przyjmowania tzw. kenkart góralskich, które w zamyśle Niemców świadczyć miały o rzekomej odrębności „narodu góralskiego” (niem. Goralenvolk). Na terenie gminy, dzięki prowadzonej zręcznie przez owych ludzi pracy uświadamiającej, takimi kartami rozpoznawczymi posługiwały się zaledwie 232 osoby (tj. niecałe 3 procent ludności). Zaledwie, bo choć cała tzw. akcja góralska spaliła na panewce, to w wielu podhalańskich miejscowościach kenkart z literą „G” przyjęto znacznie więcej (gdzieniegdzie uczyniło tak nawet ponad 90 proc. mieszkańców).

W analogiczny sposób postawy miejscowych autorytetów i ich wypowiedzi przekładały się na zachowanie wobec Niemców – i wobec ukrywających się Żydów. Mieszkańcy zapamiętali m.in. płomienne kazanie, które wygłosił proboszcz Ochotnicy Górnej, ks. Józef Śledź (był on potem kapelanem AK, spowiednikiem partyzantów).

Widząc, że niektórzy górale, jeszcze przed wysiedleniem Żydów, zaczynają się zachowywać wobec nich wrogo i agresywnie, postanowił na to zareagować. Podczas niedzielnej mszy św., nie bacząc na możliwe konsekwencje ze strony Niemców, proboszcz oświadczył swoim parafianom, że nie wolno Żydów krzywdzić, bo przecież wierzymy w tego samego Boga. Dodawał: „Może taki Żyd modli się lepiej niż niejeden katolik. Nie wiadomo więc, kto będzie pierwszy zbawiony – my czy oni”.

Strona tytułowa jednej z ksiąg pozostałych po tylmanowskiej rodzinie Fuhrmanów / ZE ZBIORÓW DAWIDA GOLIKA

W ukryciu

Dzięki takim postawom wielu Żydom, którzy podjęli próbę przetrwania na terenie Ochotnicy, udało się w ukryciu doczekać końca wojny.

W Jurkowskim Potoku, w zabudowaniach Jana Pleciaka, ukrywała się Adela Mangel. Udawała służącą, a w razie zagrożenia chowała się w skrytce w piwnicy. Tak przetrwała do 1945 r. Również w Ochotnicy Górnej ukrywali się przez jakiś czas bracia Wolf i Chaim Gassnerowie; korzystali z pomocy miejscowych górali, dawnych sąsiadów z tego samego osiedla. Nie wiadomo jednak, jakie były ich dalsze losy i czy przeżyli wojnę.

Podobnie nie sposób ustalić historii nieznanego z nazwiska Żyda, przechowywanego przez rodzinę z Furcówki. Wykorzystując fałszywe dokumenty, zatrudniony był przez pewien czas w miejscowej leśniczówce. Zachowały się tylko dwa jego zdjęcia i zdawkowy opis wykonującego je żołnierza AK: „Ukrywający się żyd, przebywał u tych ludzi. Nie wiem czy przeżył” (pisownia oryginalna).

W relacjach i powojennych opracowaniach pojawiają się też inne nazwiska ukrywanych we wsi Żydów: krawca Mangla, Wenzelberga, Leisera czy Adeli Hochhauserówny. Z kolei miejscowa komórka RGO miała pomóc materialnie i umożliwić przetrwanie Janowi Langerowi i jego siostrze Józefie Dyrczowej. W Tylmanowej natomiast miał się schronić, pod zmienionym nazwiskiem, mały żydowski chłopiec pochodzący z Nowego Sącza – Adolf Nolkman (pomagał w miejscowym tartaku).

Niestety brak jest dokładniejszych danych na temat wspomnianych osób, gdyż nie pozostawiły po sobie żadnych świadectw. O życiu ukrywających się w Ochotnicy Żydów wiemy więc w tym przypadku jedynie z relacji Polaków.

W taki sposób wykańczali nas

Tylko w dwóch przypadkach ocalali ochotniccy Żydzi pozostawili po sobie relacje.

Zeznania obciążające zakopiańskich gestapowców złożył po wojnie ukrywający się samotnie członek Judenratu i syn właściciela tartaku w Tylmanowej – Abraham Fuhrman (zwany we wsi Romkiem). Przeżyło też pochodzące z Ochotnicy małżeństwo Fuhrmanów – Abraham i Minca. Ci ostatni korzystali najprawdopodobniej z pomocy mieszkańca Ochotnicy Dolnej, Franciszka Ptaszka.

Fuhrman opisywał to tak: „Wychodziłem jedynie w najciemniejszych nocach na umówione miejsca, gdzie kontaktowałem się z jednym z wiejskich ludzi, który mi od czasu do czasu przynosił różne wiadomości a czasem i coś do jedzenia”.

Jego doświadczenia związane z ukrywaniem się były jednak gorzkie i już po wojnie, podsumowując pierwszą spędzoną w lesie zimę, stwierdzał: „ludność wiejska puściła się w pogoń za śladami po lasach, borach, polanach i przepaściach, wtenczas wleczono nasze siostry i braci ze wszystkich stron wiosek na Gestapo i w taki sposób wykańczali nas”.

Fuhrman wymienia pojedyncze nazwiska swoich polskich prześladowców, wspomina przy tym, że w poszukiwania Żydów angażowała się również ludność góralska z powiatu limanowskiego. Nie na wszystkich więc można było polegać.

Nie ulega jednak wątpliwości, że to dzięki pomocy górali mógł przetrwać do końca wojny. Próbował też za ich pośrednictwem wejść w skład tworzącego się w tym rejonie w 1944 r. oddziału partyzanckiego AK. Po krótkim pobycie w nim zdezerterował jednak, obawiając się, że panująca w szeregach podziemia, jak to określali sami akowcy, „psychoza konfidencka”, prędzej czy później zogniskuje się na nim. Przybyły znikąd Żyd, do tego chcący walczyć z Niemcami, szybko mógł zostać rozstrzelany jako domniemany niemiecki prowokator czy – jak mawiali partyzanci – tzw. ruskie ucho (działające w tym regionie oddziały sowieckich partyzantów prowadziły także intensywną działalność wywiadowczą, wymierzoną w akowskie podziemie).

Ilu ich było, nikt nie liczył

Po zakończeniu wojny o ochotnickich Żydach szybko we wsi zapomniano.

Romek Fuhrman sprzedał swój tartak jednemu z gospodarzy i wyjechał. Podobnie ze swoim gospodarstwem mieli zrobić Gassnerowie.

Żydowskie domy i sklepy – opuszczone najpierw przez ich właścicieli, a później także przez zakwaterowanych w nich kolejno wysiedleńców z łódzkiego, poznańskiego oraz z Warszawy – przejęło państwo. Miejsca po nich są dzisiaj doskonale rozpoznawalne w terenie. Stoją tam budynki użyteczności publicznej, dawne sklepy spółdzielcze i magazyny, ośrodki zdrowia, remizy oraz szkoły.

Z żydowskiej tkanki Ochotnicy nic nie przetrwało, nawet groby nie zostały odpowiednio oznaczone i zabezpieczone. Zagłada Żydów rozmyła się – i została przysłonięta przez mające tutaj miejsce w następnych latach walki partyzanckie i kolejne represje. W tym także kilkukrotne najazdy Niemców i krwawe pacyfikacje wsi, które kosztowały życie blisko stu mieszkańców gminy.

O ochotnickich Żydów i ich miejsce w lokalnej historii przez długie lata nikt się nie upominał. Nie miały w tym też propagandowego interesu władze PRL. Nie powstał więc żaden pamiątkowy głaz czy tablica – choć o wojennych dziejach wsi chętnie oficjalnie pisano, zwłaszcza w kontekście działalności partyzantki sowieckiej (aktywnej na tym terenie).

Żydzi żyli więc jedynie w prywatnych opowieściach mieszkańców, którzy znali ich sprzed wojny. O samej pomocy ukrywającym się mówiono przy tym mimochodem – ani ze wstydem, ani z dumą. Tu zastukali do drzwi i dostali coś do zjedzenia, tam skryli się na strychu, gdy w centrum wsi pojawili się Niemcy, kiedy indziej znowu za zgodą gospodarza nakopali sobie na polu ziemniaków, po czym uciekli do lasu. Ilu ich było – nikt nie liczył. Kto z nich przeżył, a kto zginął – tego również nie ujmowały żadne notatki czy statystyki.

Dopiero w 2008 r. groby ochotnickich Żydów zewidencjonowali przebywający na podhalańskim obozie naukowym studenci historii Uniwersytetu Jagiellońskiego (miałem przyjemność być opiekunem naukowym tego obozu; wyniki prac otrzymał Urząd Wojewódzki, a Oddział IPN w Krakowie napisał później opinię w tej sprawie dla Komisji Rabinicznej).

Niedawno zaczęto myśleć o ich ochronie. Miejscowy samorząd zamierza stawiać na wielokulturowość gminy i ­bogatą tradycję, podkreślając istotną rolę II wojny światowej w lokalnej historii. Jest w tej koncepcji także miejsce na pamięć o Żydach. Na efekty tych projektów trzeba będzie jednak poczekać.

Jestem Polakiem, bo tak mi się podoba

Przeżycie w ukryciu wymagało tak od Żydów, jak i pomagających im Polaków ogromnej odwagi. Odtworzenie tego, jak ono wyglądało, wymaga dziś – po kilku dekadach – nie tylko determinacji, ale też otwarcia się na różne relacje – żydowskie i polskie. A także ogromnego dystansu do badanej materii.

O taki nieraz trudno, kiedy np. na polu z masowym grobem zamordowanych Żydów wciąż pasą się krowy. Albo gdy zapytany o dawnych sąsiadów gospodarz próbuje sprzedać, najlepiej za dolary, znalezione na strychu „żydowskie księgi”. Ciężko też zachować spokój, gdy pojawiają się w przestrzeni publicznej głosy o niemal powszechnym współudziale w Zagładzie góralskich sąsiadów – przy czym brak udzielania pomocy ukrywającym się Żydom urasta do rangi współsprawstwa zbrodni.

A przecież losy Żydów i Polaków były nierozerwalnie związane i stale się przeplatały. Jedni i drudzy w czasie wojny żyli obok siebie i obok siebie umierali – w różnych okolicznościach, zdradzani przez swoich, tropieni przez Niemców czy ich współpracowników, jako ofiary masowych mordów czy rozstrzeliwani zakładnicy.

Polacy mówili o „swoich Żydach”, a Żydzi, bywało, czuli się Polakami. Ocalały Abraham Fuhrman tak napisał: „Otóż jestem żydem z krwi i kości, ale należę do narodowości polskiej”.

Dodał przy tym: „bo mi się tak podoba”. ©

Za pomoc w przygotowaniu artykułu dziękuję Wojtkowi Muletowi ze Skansenu Studzionki w Ochotnicy.

Dr DAWID GOLIK (ur. 1984) jest historykiem, pracuje w Oddziale IPN w Krakowie. Autor licznych publikacji nt. niemieckiej okupacji i polskiego podziemia wojennego oraz powojennego na Podhalu i w Małopolsce. Sekretarz redakcji „Zeszytów Historycznych WiN-u”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2019